poniedziałek, 18 maja 2015

Reksinkowe niedole czyli pies mi zgłupiał na stare lata :-)

Jak już wiadomo Reksinek uczy się szczekać w języku tubylczym,ale zanim zaczął zdrowo się wycierpiał. Najsampierw pakowanie-pies musiał siedzieć w kojcu, by my lataliśmy w te i nazad dźwigając pakunki, a na dodatek po domu kręcili się obcy ludzie. Na początku szczekał zawzięcie, potem wcisnął się w pręty i cichutko płakał. Serce się krajało, bo widać było, że pies boi się porzucenia. Tak na marginesie dodam, że nowi lokatorzy chcieli go zatrzymać. Jednakże wiem też, że do tej pory piesek już by nie żył, bo umarłby z tęsknoty.  Ale ad rem.
Dla Reksinka wszystko było pierwszy raz-jechał co prawda w swoim życiu samochodem ale tylko raz w te i nazad do weteryniarza w czasach swej wczesnej młodości, kiedy zachorował na babszejozę. Więc podróż samochodem była dla niego olbrzymim wyzwaniem. Co prawda jak go z kojca wypuściliśmy, to bez zastanowienia wskoczył do auta na swój materacyk i grzecznie się położył, za to później było już tylko gorzej. Prawie 500 km do Wrocławia było koszmarem dla niego i dla nas. Pies rzucał się po całym samochodzie i rozrzucał pakunki próbując się do nas dostać, skamlał i drapał w ścianę szoferki. Zatrzymywaliśmy się mniej więcej co 100 km  żeby go wyprowadzić i zaczęły się problemy z wsiadaniem-psa trzeba było na siłę wpychać. Tabletki uspokajające jak widać nie działały. Na dodatek rzucało mokrymi bałwanami i wiał wiatr jako komplet do koszmarnej podróży. Do Wrocławia jechaliśmy 9 godzin i na samą myśl o dalszym ciągu podróży ogarniała mnie rozpacz. We Wrocku byliśmy trzy dni. Jako że pies był przerażony dużym miastem trzeba go było oddać do psiego hotelu, żebyśmy mogli cokolwiek załatwić. O panu Leszku i Dogotelu napiszę innym razem. Pewne jest to, że pan Leszek dokonał cudu, pies się wyciszył, ale przed nami było kolejne 900 km do pokonania. Zadzwoniłam do weterynarza z prośbą o pomoc, bo nie wyobrażałam sobie kolejnej kilku godzinnej udręki psa. Rozwiązanie było tylko jedno-trzeba było uśpić psa.
I tak przesympatyczna pani doktor o godzinie 11 w nocy zrobiła badanie lekarskie pieskowi, o którym nie byłam uprzejma pomyśleć przed wyjazdem i spremedykowała nam pieska na 8 godzin.
Dostaliśmy listę psich lekarzy pełniących dyżur na trasie naszego przejazdu i na dodatek strzykawkę z antidotum w razie gdyby Reksinek przestał oddychać. Dodam że pani doktor była kolejną osobą, której Reksinek nie chciał zjeść. Ruszyliśmy w drogę. Znów zatrzymywaliśmy się często żeby sprawdzić czy piesek oddycha, niemniej jednak podróż przebiegała znacznie szybciej. Na miejscu okazało się, że dom w którym mieliśmy zamieszkać został już wynajęty. Ręce opadły mi z hukiem...
Niemąż sprężył się w sobie, zawlókł do kafejki internetowej, znaleźliśmy w miarę tani hotel, niestety bez psa. I tak przez trzy dni mieszkaliśmy w hotelu a pies w samochodzie. Niemąż latał jak z pęcherzem, co chwilę sprawdzając czy wszystko z Reksinkiem w porządku. Z psem i pakunkami jeździliśmy załatwiać sprawy związane z mieszkaniem i pobytem. Na szczęście mój genialny i mądry pies zrozumiał, że tak trzeba i już nie szalał w samochodzie. Wynajęliśmy pierwszy dom który był wolny. I tu zaczęły się schody-dosłownie. Do domu prowadzi kilka krętych stopni-pies wleźć wlazł, ale z zejściem były już problemy. Reksinek nigdy nie chodził po schodach, bo wszędzie było płasko-tu musiał ekspresowo nauczyć się tej sztuki. Pierwsze wyjście na spacer i dramat schodowy w pełni rozkwitu-pies płacze, zapiera się i drży cały. Trzeba go było na siłę ściągnąć z tych schodów, bo inaczej jak go wyprowadzać?
Dziś Reksinek śmiga po schodach jakby w życiu nic innego nie robił, jest pogodnym i szczęśliwym pieskiem, któremu każdy schodzi z drogi, bo jest chyba największy w naszym miasteczku :-)).
Pewnie zapomniał o dawnych przykrościach, bo zachowuje się jak szczeniak-jest rozbrykany i wesoły. Zaczął bawić się zabawkami, czego nigdy wcześniej nie robił.








4 komentarze: