sobota, 29 kwietnia 2017

Od drzwi do drzwi czyli jak zostałam skarżypytą

Bosze broń nie chodzi o akwizycję he he. Chociaż jakby się kto uparł...
Z racji tego że samolotu w te i nazad w rozsądnej cenie nie znalazłam, szukałam alternatywy dla
Sindbada. Jakby kto nie wiedział, to Sindbad jest aktualnie monopolistą na polsko-europejskim rynku przewozów autokarowych i jako taki bywa dość przykry dla pasażerów. Nie chodzi mi o pracowników, bo każdemu może zdarzyć się zły dzień, ale o ściskanie czlowiekow jak sardynki w puszce. Kiedyś już o tym pisałam, że nawet ja jako kurdupel z metra cięty, nie miałam miejsca na nogi, co przez 12 godzin jazdy jest bardzo męczące. Ale do brzegu.
Przeszukałam zasoby internetu  i znalazłam busa, co to delikwenta spod drzwi domu zabiera i pod drzwi odstawia. Bus z firmy pt. Blablabus przyjechał punktualnie o wyznaczonej godzinie, przesympatyczny kierowca dał się zagadać i nawet aktywnie w rozmowie uczestniczył, co o 2,15 w nocy nie jest takie oczywiste oraz miał nalepioną na szybie zieloną germaństką nalepkę. Zielona germańska nalepka świadczy o tym, że samochód nią oznakowany może wjechać do każdego germańskiego miasta.
Nalepki mają trzy kolory-zielony można wjechać do centrum miasta, żółty -trzeba zatrzymać się na obrzeżach, czerwony wiadomoco. Kolory związane są z emisją spalin i ścisle dotyczą ochrony środowiska. Zatem zielona nalepka na szybie świadczyła o tym, że bus śpiewająco przeszedł germański przegląd techniczny i auto jest w pełni sprawne. Trochę długo się jechało, ale to ze względu na zbieranych po drodze pasażerów. W Zgorzelcu pasażerowie sprawnie zostali porozsadzani w prywatne samochody i odwiezieni pod adresy docelowe. Wszyscy pracownicy byli bardzo uprzejmi i nad podziw cierpliwi dla marudnej klientki hre hre hre. Bus jak to bus był wygodny, wiec zamierzony cel został osiagnięty. Niestety do Germanii wracałam już z inną firmą przewozową, co to miała w nazwie Trans. Blablabus jest malutką rodzinną firmą i akurat w dniu mojego powrotu coś im wypadło, więc przekazali mnie zaprzyjażninej firmie. I właśnie mnie oświeciło- w Blablabusie dostałam paragon, a w Transie już nie. Już na dzień dobry w tej nowej firmie ciśnienie dostałam tysiącpińcet. Zadzwoniłam do nich, bo chciałam powiedzieć, jak dojechać do taty. Kiedyś była tam normalna ulica, teraz ją zamknęli i nawigacja pokazywała dziwolągi. Zatem zadzwoniłam, nikt nie odebrał, potem pan odzwonił i pyta uwaga, uwaga "czego chcę". Z lekka oniemiała odpowiadam, że jutro z nim jadę i chciałam poinformować, o problemach z dojazdem pod adres. Na to on, że z nim nie jadę, tylko z jego kierowcą i to jemu mam się opowiadać. Wciaz z lekka zatchnięta odpowiedziałam, że skoro tak do tematu podchodzi, to oczywiście nie ma sprawy. A w głowie pojawiła się myśl, że. w razie czego mam jeszcze urlop i jakby co, to Sindbad wciąż jest. Mniej więcej o 4 rano odzwoniłam na pod przychodzący chwilę wczesniej nr i zamiast dzień dobry zostałam obtańcowana za pocztę głosową. Moja germańska sieć ma włączoną opcję poczty głosowej i jak nie odebrałam po dwóch sygnałach, to się franca włączała. Nie miałam sił dzwonić na infolinię, bo w każdym języku jest to ciężka orka na ugorze. Tak na marginesie-gdybym tylko przeczytała przychodzące smsy, to bym se ją wyłączyła. A że nie czytałam, to se ją miałam.  Zostałam zatem obtańcowana za generowanie kosztów, wkurzyłam się i odpowiedziałam panu, że jak ma telefon w germańskiej sieci z obsługą w języku polskim, to se może zrobić co chce. Ja mam w innej bez polskiego, to se zrobić nic nie mogę.
Na to on skąd wiem, w jakiej sieci jest. Po prefiksie rozpoznałam-odwarknęłam i zamknęłam chamowi na krótką chwilę usta (swój pierwszy germański nr miałam w tej sieci). Po dobraniu pasażerów-wszyscy pracowali jako opiekunowie, rozgorzała dyskusja w kwestii germańskiej chemii piorącej. Oczywiście wszyscy jak jeden mąż zachwycali się jaka to ona wspaniała, ja wyraziłam zdanie, że polska lepsza, na co usłyszałam od chama, że widać w byle czym piorę, bo on białą koszulę pierze i ona jest po praniu jak nowa. W tym momencie  odpuściłam sobie rozmowę, bo dyskusja z idiotami ma zawsze jeden koniec-sprowadzają rozmówców do swojego poziomu.
Dojechaliśmy do Zgorzelca i tam po małym chaosie zostaliśmy rozsadzeni do busów docelowych. Być może wśród innych kierowców byli mili ludzie, ja trafiłąm na buraka nr 2.
Ruszyliśmy, minęliśmy granicę, a tam niespodzianka. Policji germańskiej było jak na stada. A skoro stali stadami, to kontrolowali jak leci. Dzięki temu dowiedziałam się, jak wygląda zaproszenie do kontroli:)). Na najbliższym parkingu do kierowcy podszedł jeden policjant, do pasażerów drugi.
Zanim jednak doszli, kierowca warknął, że mamy nie rozmawiać ani po polsku, ani po niemiecku i że jakby co, to jedziemy do Francji. Z lekka ogłuszona otworzyłam drzwi po swojej stronie, wręczyłam swój dowód osobisty, pan się dziwnie zaczął wpatrywać, zdjęłąm okulary, pan pokręcił głową i powstrzymał parsknięcie ( w dowodzie mam zdjęcie z cylu poszukiwany żywy lub martwy), zebrał dokumenty od reszty pasażerów i ddalili się w kierunku swojego samochodu. Zapytałam się wtedy buraka nr 2, dlaczego mamy nic nie mówić i dlaczego do Francji. Mieszkam i pracuję legalnie w Germanii, nawet mandat dostałam za prędkość, więc czemu mam kłamać? Na to burak odpowiedział, że niby co policji chcę powiedzieć, i że przecież do Francji mogę jechać. I w tym czasie ogryzał sobie pozanokcie po łokcie. Szczęka mi opadła do podłogi i tak już pozostała do końca drogi. Policja zwróciła dokumenty po sprawdzeniu i miły pan policjant po mojej stronie ślicznie i po polsku powiedział nam do widzenia. Bo Polakiem był he he. Chyba wiem, dlaczego mieliśmy wszyscy jak jeden mąż jechać do Francji-żaden z busów nie miał zielonej plakietki, więc do miast nie mógł wjeżdżać, a niby jak dowiezie pasażerów? A po autostradzie mógł jechać do woli. W kwestii nierozmawiania nic nie wymyśliłam. Po powrocie do domu długo biłam się z myślami w kolejnej kwestii nie bycia skarżypytą. Po tygodniu jednak zadzwoniłam do firmy nr 1 i opowiedziałam o wszystkim. Panią z lekka przytkało, otrzymałam milion przerosin za narażenie mnie na dyskomfort podróżny i podziękowania za informację. Czy to coś zmieni na przyszłość, to nie wiem. Z firmą nr 1 mogę jechać ponownie, pod warunkiem, że będę z nimi wracać.
Dygresja. Wszyscy opiekunowie opowiadali jak to oni sobie wybierają podopiecznych, jak firmę opiekuńczą do pionu stawiają, jakie rodziny podopiecznych są fantastyczne  że mi się nasunęło pytanie-skoro wszyscy tak robią, to kto opiekuje się tymi bardziej paskudnymi podopiecznymi?

A następny post o przymusowej nauce ...rumuńskiego :(

12 komentarzy:

  1. Horror z "burakami". A podobno lubisz buraki? hi...hi...
    Czekam na kolejny post, pewnie znowu się ubawię.
    regian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie bylo do smiechu wrrr :D.
      A buraki lubie jesc, a nie wdawac sie z nimi w dyskusje he he
      Pozdrowinka
      Edyta

      Usuń
  2. kradną podopiecznym prochy to się czują cudownie, nie wiesz?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja chwalę sobie tą opcję którą wybrałam, chociaż ścisk był a jakże, ale ściśnięta byłam tylko godzinę a nie 10, na lotnisku zaś odbierała mnie najcudowniejsza firma rodzinna z wszystkich możliwych :)
    Swego czasu jeździłam Sindbadem, dawałam radę, bo nie dopadły mnie jeszcze wtedy upierdliwości zdrowotne, a poza tym wtedy byłam przeświadczona, że jak chce się podróżować to trzeba trochę pocierpieć ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedys to jeszcze lataly samoloty Lodz-Dortmund, ale linie zlikwidowali i teraz latajo tylko do i z Monachium (ode mnie 600 km, a do Lodzi mam 800). Pozostaje mi Sindbad i taksowka z dworca do mamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja znalazlam polaczenie z Franfurt Hahn za 230 ojro w obie manki. Z tym, ze mialam przesiadke w Londynie. Czas oczekiwania na samolot do Wrocka-27 godzin...

      Usuń
  5. OMG, co za sympatia i dbalosc o klientów... Warto takie "kwiatki" opisywac, coby innym niedoli oszczedzic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda ze przemili ludzie?
      Sama "przyjemnosc" z nimi podrozowac.

      Usuń
  6. Jade w poniedzialek .... juz kozystalam z takich busow od drzwi do drzwi ... wszystko bylo ok .... ale teraz mnie nastraszylas !!!! jajies klamstwa kontrole no i '"buraki " Wanda, czytajaca pierwszy raz komentujaca, Pozdrawiam serdecznie.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wando jesli juz jezdzilas, to pewnie teraz bedziesz jechala z ta sama firma. Czyli wiesz co i jak. Kontroli nie ma co sie bac, chyba ze wieziesz kontrabande :))). Albo jedziesz z burakiem. W swoim krotkim podrozowaniu w te i nazad mialam dwie kontrole-germanska i w zeszlym roku polska w Kostrzynie nad Odra. Polskim celnikom na moim dowodzie zawiesil sie czytnik hre hre hre.
      A to ze mamy strefe Schengen i granice przekraczamy tylko z dowodami, nie znaczy wcale, ze sluzby celne zostaly zlikwidowane. Nie boj zaby (rzaby) bedzie dobrze :)).
      Szerokiej drogi i szczesliwej podrozy :)
      Edyta

      Usuń