czwartek, 13 kwietnia 2017

Relacja z urlopu. Zakończenie

Dwa następne dni spędziłam u mojej najlepszej i najdawniejszej przyjaciółki.
Gdybym dłużej u niej posiedziała, to spokojnie mogłabym potoczyć się nazad do Germanii, bo Wsóweczka fantastyczycznie gotuje i człowiek nie umie odmówić. I gotuje zdrowo przede wszystkim :). Na pożegnanie dostałam słoiki z buraczkami, ogórkami kiszonymi, sosikiem i przeczyszczającą kapustą kiszoną. Wciąż nie mam odwagi jej zjeść :)))). A wszystko swojskiej roboty!
W poniedziałek wieczorem wróciłam do Wrocka, a we wtorek po południu odebrałam z dworca swego Sistera.
I rodzina była w komplecie. Ostatni raz widzieliśmy się razem w sensie Tato, Sister i ja 17 lat temu, na 18-tych urodzinach mego siostrzana. Przez kilka dni odgniatałyśmy sobie kości śpiąc na podłodze, bo Tato ma małe mieszkanie  i za punkt honoru stawia sobie zapewnienie noclegu gościom. Oczywiście całkiem poważnie proponuje odstąpienie wersalki, ale  nikt z nas nie upadł jeszcze na głowę, co by rodzonego ojca do parteru sprowadzać.
Tym razem to mój Sister odwiedził swoją blogową koleżankę. Jak to między blogerami bywa, kilka godzin minęło błyskawicznie, bo i ja się załapałam.
Nastepnego dnia była Ikea he he. Kupiłam tylko dwa kocyki na łóżko, takie antypsie, bo kundel barłoży sie po łóżku. Oczywiście w Germanii jest Ikea, ale musiałabym do niej dojechać. A że ze mnie kierownica że ho ho, to lepiej było we Wrocku pójść.. W piątek poszłyśmy do Afrykanarium we wrocławiskim zoologu. I o ile Arykanarium spełniło moje oczekiwania, po za podłym hipopotamem, co to drań stał na brzegu, zamiast pływać i prezentować swe wdzięki, o tyle zwiedzanie zoo okazało się kompletną porażką. Inaczej patrzy się oczami dziecka i z dzieckiem, inaczej jako osoby dorosłej posiadającej empatię. Wyszłyśmy przygnębione i mocno przybite. Zoo nie jest miejscem do którego chciałabym powrócić. W sobotę Sister odjechał do swego domu, a dokonałam reszty zakupów. Nabylam trzy książki do germańskiego, z czego dwie to podobno "masthew" oraz jakieś 5 kilo przepysznej polskiej wędliny w Krakowskim Kredensie. Z czystym sumieniem polecam. Nie jest tanio, ale za to przepysznie.
 Już po książkach od Gosianki przestałam myśleć o nikłych rozmiarach mojej walizki. Tak na marginesie to spakowałąm się ze wszystkim tylko dzięki pożyczonej od Taty torbie. W kwestii toczenia się po jedzeniu to pożarłam:
1. Tosta u Witka
2. Dwa razy wielki kawał Pavlovej w kawiarni naprzeciwko Solpolu
3. Dwa razy tostni. Jedno czosnkowe, drugie z mozarellą w Tostorii
Nabyte w wyniku obżarstwa 2 kg, bo Tato też miał w tym udział, szybko straciłam po powrocie do pracy.

8 komentarzy:

  1. Przeczyszczajaca kapustka kiszona? Hm.... Nawet bym sie zainteresowala, gdyby mnie normalnie nie czyscilo, he he he!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kapustke probuj tylko przed weekendem, a nie kiedy pracujesz, bo ten... no...
    Ja na wszelki wypadek nie wazylam sie ani przed, ani po orgii obzarstwa u mamy i Gosianki. :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Witek jest nieśmiertelny, chodziłam do niego na tosty już na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, ale też nie byłam już u niego ze 30 lat ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze pożeram tam tosta-wciąż taki sam... Mniam mniam mniam :))

      Usuń
  4. Ale świat blogowy jest mały.
    Zobaczyłam,ze masz w ulubionych -"robótki z myszką",
    kiedyś czytałam, potem jakoś mi się zagubiły.
    Okazuje się, że to Twoja Sister, do Kankanki też zaglądałam z bloga mojej przyjaciółki Annavilmy. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Własny i osobisty ten Sister:). A Kankanka czyli Anka to bardzo przesympatyczna kobiełka. Nawet ja się skusiłam u niej na zakupy-zapewne po to żeby się zagracic na maxa :)))

    OdpowiedzUsuń