czwartek, 18 września 2014

Jak nie zostałam praczką. I jak zostałam sprzątaczką. Czyli co mają wspólnego usługi opiekuńcze z rozwodem

Chociaż to nie 1-szy maja o pracy będzie.
Jakiś czas temu dość tajemniczo pisałam o pomyśle na pracę. Tajemniczość wynikała z nieśmiałości i niewiary we własne możliwości. Jedna z czytaczek napisała nawet, że przez to jak się zachowuję, pracy tej nie dostanę, bo sama nie wiem czego chcę. Do majowego załamania nie bardzo mam chęć wracać, pracę dostałam, ale się z niej wycofałam. Dla jasności zdecydowana większość osób ją dostaje,jeśli spełnia pewien warunek...
Na portalu internetowym mego zapyziałego miasteczka co i rusz wskakiwała na oczy reklama oferująca pracę opiekunkom osób starszych w Germanii. Nie dzwoniłam do nich, bo uważałam, że nie znając języka-przykłady tej znajomości agencja podawała w jednej z zakładek na swojej stronie np."przekaż synowi swego podopiecznego, że jego ojciec złamał nogę i leży w szpitalu" , zwyczajnie w świecie tej pracy nie dostanę.. W królewskim języku pewnie bym to wydukała-po germańsku ni huhu.
Ale raz kozie coś tam. Wypełniłam ankietę i dwa dni później miła pani z agencji zadzwoniła i przeprowadziła ze mną egzamin. Który zdałam. I cytuję: "tak się pani denerwowała, a tu proszę, całkiem nieźle poszło. Przyjmujemy do pracy osoby z taką znajomością języka jaką pani posiada". Taka znajomość języka to:
-jak się nazywam
-ile mam lat
-skąd pochodzę
-stan rodzinny czyli dzieci mąż lub rozwód. Po co osobie z demencją takie info o rozwodzie?
Odwiedziłam później parę stron innych agencji i rozwód  jest tam wskazywany w jako ważny element znajomości języka.
-proste warzywa i owoce, gotowanie zup i sałatek.
Aha i wiedziałam jak jest po germańsku lekarz, z "pielęgniarką" miła pani z agencji nie zaryzykowała. Moja znajomość tych paru zdań błąka się po głowie od jakiś 30-stu lat, bo to właśnie wtedy język germański próbowałam poznać.
Moja wiedza na temat tego rynku pracy jest na dziś taka, że biorą wszystkie jak leci, byle potrafiły powiedzieć, to co napisałam powyżej. Nieco później poczytałam o agencjach na portalu pracowniczym i z tej firmy zrezygnowałam. Za to mam telefony do trzech sprawdzonych, w których pracowały/pracują znajome osoby. I pewnie skorzystam z któregoś, ale póki co muszę zarobić piniążka na ten ywentualny wyjazd. A piniądza zarabiam w następujący sposób: najpierw znajoma poprosiła o pomoc w sprzątaniu u jej mamy  jeden raz w tygodniu za 30 zł. Niewiele to, ale jak się nic nie miało, to z Reksiem daliśmy radę z jedzonkiem, nikt nie chodził głodny (bo jakby kto miał chodzić głodny, to z całą pewnością nie pies. Tak wiem jestem stuknięta). Trzy tygodnie temu moja fryzjerka, do której udałam się byłam na poprawę odrastającego marzenia, stwierdziła, że mogę u niej prasować za 30 zł za kosz prania lub wymianę na strzyżenie. Bardzo dobry układ.
Potem było to nieaktualne ogłoszenie, powrót do UP, kolejny rzut oka na tablicę i panie dzieju praczki szukali. Do pralni ekologicznej. Poszłam ja tam nie słuchając biednego mego kręgosłupa (wciąż bez zdjęcia) i po 11 godz. naprawdę ciężkiej pracy byłam gotowa ją podjąć, nawet za cenę kłótni z kręgosłupem, gdyby mi ekologia negatywnie na płuca nie wpłynęła. Cud prawdziwy że to nie sezon na czyszczenie skór-trzykrotne użycie ekologicznego specyfiku, który jednakowoż chemią silną jest, spowodowało atak astmy. O której to astmie na co dzień nie pamiętam. A już muszę. Miła pani doktor do której udałam się byłam po zaświadczenie do UP zaświadczające, że pracować w oparach nie mogę, kazała kupić i newer nigdy nie rozstawać się z inhalatorem rozszerzającym, to co astma jest uprzejma zwężać. I życzyła mi, co bym newer nigdy użyć tego nie musiała.
Kariera praczki upadła więc w zaraniu, natomiast właścicielka pralni usłyszawszy o mym sprzątaniu, zaproponowała mi pracę u siebie. a jak uzna że ok jestem ( a jestem, bo moja miła starsza pani razu pewnego rzuciła mi się na szyję z okrzykiem:" jak to dobrze, że panią mam pani Edytko". Rozumiem , że miało to związek ze sprzątaniem, a nie z gadaniem z nią godzinami ;-) ) to i u jej koleżanek praca będzie. A że moja nowa chlebodawczyni mieszka w sąsiedniej nie bardzo oddalonej miejscowości, uznałam że rowerem tam pojadę. Dziś. Rower wypożyczyła w dzierżawę moja koleżanka. I uruchamiamy wyobraźnię: rower to kolarzówka z kierownicą z rogami. I na tej kolarzówce ja, czyli 80 kg prawie 50-cio letniej baby. Widzimy to? Pozwalam się śmiać :-)))
 Do miejsca wykonywania czynności sprzątających nie dotarłam albowiem azaliż i ponieważ podczas obniżania siodełka odpadły szczęki hamulca tylnego, a przedni zapomniał jak się hamuje. Bo rower ciut starszawy jest. Ale nie patrzmy wypożyczonemu rowerowi w hamulce. Całość poprawił i na sobie przetestował niemąż, który na chwilę opuścił basen z rekinami. Kolejne podejście na rower w trasie w sobotę:-))).
A i jeszcze był 15-sto godzinny maraton bez sikania i picia, na zmywaku u miejscowego zboczeńca. Niestety nie mogłam kontynuować tejże kariery z uwagi na nie dające się pogodzić różnice w ocenie tego czy mam mózg. Zboczeniec twierdził, że nie mam, a ja wiem, że mam. Bo mam na to dowód w postaci zdjęcia TK głowy he he.

7 komentarzy:

  1. ale jak pojedziesz pielęgnować niemców to co będzie z reksiem:(
    jakie to życie jest niezdrowe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klarko mam trzy wyjścia:
      1. Niemąż idzie na odwyk, wyjeżdżamy do Germanii i żyjemy trzeźwo, pracowicie i ja szczęśliwie bo Reksinek z nami. Nad tym wciąż pracuję.
      2. Znajduję robotę w miarę dobrze płatną, wyprowadzam się i żyję pracowicie i bardzo szczęśliwie, bo z Reksinkiem i bez niemęża. Nad tym pracuję.
      3. Wyjeżdżam do Germanii sama, żyję pracowicie i bardzo nieszczęśliwie, bo bez Reksinka, który będzie musiał odejść za tęczowy mos, bo z niemężem nie mogę go zostawić. Nad tym nie pracuję wcale, bo wciąż liczę na cud, że mój pieseczek będzie ze mną. Sama myśl o tej ewentualności sprawia, że mój spokój pryska jak bańka mydlana i ogarnia mnie straszna rozpacz;(((

      Usuń
  2. Edytko mam nadzieję i trzymam kciuki że to pierwsze wyjście dojdzie do skutku, a z trzeciego nigdy nie będziesz musiała skorzystać. Powodzenia
    Basia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdecydowanie pierwsze dwa wyjścia są super.
    A tak poza tym uśmiałam się jak zawsze, zwłaszcza z tej kolażówki (kolarzówki??) i dowodu na posiadanie mózgu.
    Tak naprawdę to Twój blog powinien się nazywać zabawna literaturka. hahaha.
    Uściski mocne i wesołe ślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yyyyy... już poprawiłam, dziękuję. Nołbody perfekt jak powiedział milioner Jackowi Lemmonowi, gdy ten zawiadomił go, że jest facetem w moim ukochanym filmie "Pół żartem, pół serio".
      Blog "Zabawna literaturka" już istnieje, jak nie wierzysz, sprawdź na liście ulubionych blogów z prawej strony ekranu :-))))
      Przewidziany jest opis trasy, którą jechałam :-)))

      Usuń
  4. Ediith, sama nie byłam pewna, stąd pytajniki - dopiero teraz sprawdziłam, i wcale niczego nie sugerowałam, może tylko taki odruch korektorski miałam (zboczenie zawodowe) :-)
    Scenę z filmu doskonale znam, widziałam go ze 200 razy, poza tym często się tym grypsem posługuję :-)
    Czekam z niecierpliwością na opis trasy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Beatko toż ja dźwięczna jestem za poprawę:-))). Jakoś mnie się tak z kolażem w sensie tworem z materiałów wszelakich skojarzyło. a powinno z kolarstwem :-))).

      Usuń