środa, 31 grudnia 2014

Hepi Niu Jer:-))

Dziękując za Waszą obecność i dobre słowa jakich nie szczędziliście mi w tym roku, życzę Wam


                                                   365 szczęśliwych dni ,
                                              52 cudownych weekendów,
                                               12 wspaniałych miesięcy,
                                                 4 kolorowych pór roku
                                     oraz spełnienia marzeń w Nowym Roku!


niedziela, 28 grudnia 2014

Białe paskudne

Może uogólniam, ale wszyscy zachwycają się świeżo spadłym śniegiem. Że tak ślicznie i bajkowo, że wzorki na szybach namalowane. Że krajobrazy piękne. Oraz inne wspaniałości. Ja białego paskudnego nie chciałam. Białe śliczne w szybkim tempie zamienia się w bure i rozciapane. Ja się pytam komu przeszkadzało, że było ciepło i dżdżysto??? Bo mi nie. Nie tęskniłam za mrozem i śniegiem, nie wyczekiwałam białych świąt. Mnie było dobrze. A czemu zrzędzę dodatkowo? Bo pierwsza gleba w tym roku zaliczona.Dobrze, że poleciałam bokiem, bo tylko łokieć i nadgarstek stłuczone. Więc pytam ponownie komu przeszkadzało, że było późno jesiennie??? :-((

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt:-)))



Z okazji zbliżającego się czasu świątecznego życzę Wam
chwil radosnych i wyjątkowych :)
Abyście mogli odpocząć i znaleźć czas na chwilę zadumy nad tym co ważne i najważniejsze :)
Abyście rozejrzeli się wokół siebie i docenili to co już macie i czego doświadczacie.
Abyście zaplanowali w myślach jak najpiękniej nadchodzący Nowy Rok :)
Dobrego czasu dla Was i Waszych najbliższych
życzy
edyta :)
                               


                                 

niedziela, 7 grudnia 2014

O jesiennej depresji będzie, albo raczej jej braku :-)))

Klarka Mrozek natchła mię postem.
Od wielu lat zmagałam się z subdepresją. Od jakiś czterech z depresją w pełnym rozkwicie. Były prochy które miały ułatwiać życie i w pewnym sensie ułatwiały, bo wyłączały uczucia. Człowiek chodził jak robot.
Nadchodził jednak moment, że sama miałam dość chemii, przestawałam zażywać oczywiście wg wskazań lekarskich, czas jakiś było dobrze, po czym problem powracał. Potem doszła do tego jeszcze śmierć Grażynki o czym pisałam w poście pt. "Wołanie Grażynki" i było już naprawdę źle. Jednak cały czas byłam pod opieką psychologa i dzięki temu udało mi się przetrwać najtrudniejsze chwile. I jakoś tak późnym latem tego roku coś mi w głowie zaskoczyło i zrozumiałam, że nie chcę już żyć w wiecznym smutku. Jesień tego roku jest pierwszym od wielu lat czasem, kiedy pomimo tego, że mam pod górkę nie dopisuję czarnych scenariuszy. Czekałam na wynik badania lekarskiego-mam go. Doktor Gugiel mówi, że niezbyt dobry, jutro prawdziwy lekarz wypowie się w tej materii. Będzie dobrze to super, trzeba się będzie leczyć-trudno.
Niemąż póki co nie pije (o nim innym razem) -fajnie, jak się jednak napije, trudno jego wybór a  realizuję swój plan. Mam do podjęcia parę parszywych decyzji-przyjdzie czas, to je podejmę, teraz nie ma sensu zamartwiać się nimi. I nie słyszę już Grażynki i jej zachęt do odejścia na drugi brzeg. Wiem, że to wszystko było w mojej głowie, że sama sobie robiłam kuku. Jednak powiedziałam sobie dość. Kłopoty wciąż te same,
zdrówko jakby gorsze, padam na ryj ze zmęczenia,odczuwam na karku swoje prawie 50 lat, ale jest fajnie. Pewnie dlatego, że powoli odmrażam uczucia-te pozytywne, bo negatywne cały czas na full były.
Gdzieś tam czeka lepszy świat, który kiedyś będzie mój. Będzie, bo ja tak mówię, bo ja tego chcę i już.
Klarko dziękuję:-))

I niech moc będzie z Wami :-)))

sobota, 6 grudnia 2014

Wizyta

W zeszłym tygodniu odbyłam wizytę towarzyską w mieście Tychy. Wizyta spowodowana była urodzinami bliskiej mi koleżanki z Ostrowi, co się była w moje (prawie) rodzinne strony przeprowadziła. Oraz powód nr 2 zapoznawczo-rozpoznawczy nowego towarzysza jej życia. Coś co miało być w zamierzeniu miłe niestety takowe nie było. Z wielu powodów wymienię jeden, najważniejszy-palenie. Popielniczki stały dosłownie wszędzie: pod łóżkiem, przy łóżku, na stole, w kuchni, w łazience...Rzeczony towarzysz życia budził się w nocy i odpalał papierocha zalegając w łóżku. Moja koleżanka przynajmniej w nocy wychodziła do łazienki.
W pewnym momencie kiedy siedziałam miedzy nimi, zaczęłam się zwyczajnie dusić i dałam dyla do otwartego okna. I wiem-niektórzy mogą mi zarzucić, że sama paliłam, a teraz się mądrzę. Ale teraz nie palę, bo ze względu na astmę dokonałam wyboru. Więc już więcej ich nie odwiedzę.
A z humorystycznych rzeczy, które mi się zwyczajowo przytrafiają, wspomnę o miłej panience nie blondynce, pracownicy punktu kasowego Polskiego Busa. Miejsce akcji Warszawa Wilanowska. Czas akcji piątek 28.11, godz. 19.30 mniej więcej. Świadków rozmowy sporo.
Wchodzę ja prosz państwa do budki z napisem "kasa" i zadaję pytanie z pozoru proste i konkretne, jak się jednak z odpowiedzi panienki okazało, zbyt skomplikowane i pełne ukrytych znaczeń nieprawdaż :-))).
Ci którzy mieli okazję jeździć Polskim Busem wiedzą, a ci którzy takowej okazji nie mieli, właśnie się dowiedzą, że ceny biletów bywają mocno zróżnicowane w zależności od pory dnia, daty dokonywania rezerwacji i innych bliżej mi nie znanych okoliczności. Dla przykładu bilet powrotny kosztujący w piątek wieczorem 45 zł, w poniedziałek kosztuje już tylko 25 zł. Zasadne więc wydało mi się się moje pytanie.
A zatem:
Ja:  dobry wieczór.
Panienka: dobry.
Ja:  czy mogłaby mi pani powiedzieć, ile będzie kosztował bilet z Katowic do Warszawy we wtorek 01.12?
Panienka: przecież pani jest w Warszawie.
Ja: wiem, gdzie jestem. Dzisiaj. Pytam o wtorek, bo chciałabym wrócić do Warszawy. Z Katowic.
Panienka: nie rozumiem pani, przecież pani jest w Warszawie.
Wyszłam nie kupiwszy biletu, uznałam bowiem, że któraś z nas dostała nagłego pomięszania zmysłów i że opcją jest pozostanie w stolycy przez następne trzy dni. Na dworcu.