środa, 30 kwietnia 2014

Kłopoty Reksia odsłona druga tragifarsowa

Na prywatną prośbę dziabniętej policji udałam się byłam do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii.
Miła panienka nie z okienka a zza biurka po wysłuchaniu mojej historii czem prędzej oddała mnie w kompetentne dłonie dyrektora owej instytucji. Po wysłuchaniu mej historii (opowiedziałam ją w sumie trzy razy), ów miły i obdarzony ogromnym poczuciem humoru pan zadał mi pytanie o treści "dlaczego ja zgłaszam dziabnięcie, a nie osoba dziabnięta"? Nie uzyskawszy ode mnie istotnych informacji w tym zakresie, miły pan dyrektor wykonał telefon do naczelnika policji celem zdobycia namiarów dziabniętego funkcjonariusza, który to by formalności stało się zadość, miał stawić się wraz ze swymi danymi w celu sporządzenia rzetelnego zgłoszenia. W tzw międzyczasie zostałam poinformowana, że takie badanie to czysta formalność, że wścieklizny na naszym terenie od bardzo dawna nie było i że w zasadzie sprawę będzie można szybko zamknąć.
Naczelnik oddzwonił. W trakcie rozmowy uchachany dyrektor rzucając mi rozbawione spojrzenia i mrugając do mnie oczami po raz kolejny opowiedział moją historyjkę, dodając znamienne zdanie;" Pani tu ma komplet szczepień, pies był szczepiony przez"... tu rzut oka na pieczątkę i uchachanie minęło panu jak ręką odjął. Poważnym już tonem poinformował naczelnika, że to sprawa dla policji będzie.
Zatkało mnie. Pan zignorował moje znaki zapytania w miejscu oczu i wykonał telefon do policjanta.
Z rozmowy wynikało, że ów policjant chciałby się jednak wycofać z całej tej historii, bo dziabnięcie skromne dość było, a chryja rozpętana na cały powiat ale niestety, niestety pieczątka w psich dokumentach skutecznie owo chcenie mu uniemożliwiła. Jak się bowiem było okazało osoba odwścieklająca mego zwierza uprawnień do takiej działalności nie posiadała, albowiem azaliż i ponieważ technikiem weterynarii li i jedynie jest. Swą pieczątkę wbił. nawet do psiego paszportu, co mogło skutkować w przypadku wyjazdu za granicę i kontroli jakiejkolwiek cofnięciem  do Polski. Psa i właściciela oczywiście, nie technika. Ów wiedział, ze mu tego robić nie wolno, parę razy dostał już wysokie grzywny za swą działalność, widać jednak profity były na tyle wysokie, że wciąż ryzykował. Na czole jednak nie miał takiej informacji wypisanej, więc w tym przypadku odpowiedzialność została ze mnie zdjęta. Jak miło nieprawdaż?
Dostałam wytyczne co mam ze zwierzęciem robić na czas badania oraz terminy tych badań . Bardzo dogodne z resztą te terminy. Dogodne w związku z długim łikendem na który planuję jechać w celu odebrania prezentu jakim jest mój pobyt na zlocie.
Badanie nr 1 odbyło się w poniedziałek, badanie nr 2 ma się odbyć dziś. Problem jednak może być nieobecność obiektu badanego z uwagi na jego oddalenie się w bliżej nieznanym kierunku. Oddalenie spowodował jego dobry, troskliwy i pijany pan, który uznał że pieseczek musi sobie pobiegać. Samopas że tak napiszę. Samopas odbywa się porą nocną z uwagi na brak ludzkości i samochodów, niemniej jednak pies zakochany jest. Obiekt miłości nie jest mi znany. Powoduje jednak opóźnione i bardzo niechętne powroty psiego amanta na łono rodziny. Już gryzę palce, bo w świetle wytycznych pies ma mieć kontakt tylko z właścicielem i przebywać w jednym miejscu. Zamkniętym. Ale może drań wróci...

I tak sobie myślę, choć jak wiadomo ta czynność zupełnie mi nie wychodzi, co jest ze mną nie tak, że nawet zupełnie prozaiczna czynność pokąsania (fachowe określenie) powoduje takie skutki uboczne?

sobota, 26 kwietnia 2014

Reksiu ma kłopoty :-((

Moja psinka ma kłopoty. I to poważne :-((. Dziś podczas drugiej już w dniu dzisiejszym interwencji policji Reksinek dziabnął policjanta. Słabo, niemniej jednak dokonał ugryzienia:-((.
Ja dostałam mandat, a piesek będzie musiał być pod obserwacją powiatowego lekarza weterynarii.
Pijane bydlę rechocze durnowato, że tak mi się do policji spieszyło i złośliwie gada, że przeze mnie taki piękny pies przestanie żyć... :-(((. Co jeszcze mnie czeka? Czy to się kiedyś skończy? :-(((
I czy jest sens walczyć o lepsze jutro? Zaczynam rozumieć dlaczego niektóre kobiety poddają się takiemu życiu. Czegokolwiek się tknę, wszystko rozłazi mi się w rękach jak stara tkanina...

piątek, 25 kwietnia 2014

O szacunku będzie. Dla rodziców

Rodzice. Pierwsi pojawiają się w naszym życiu i powinni być w nim aż do kresu swoich dni. Powinni uczyć tego co ważne i mądre, zwrócić uwagę kiedy dziecko prezentuje niewłaściwe zachowania, a przede wszystkim kochać, kochać, kochać... Powinni być dla swego dziecka podporą, która z biegiem lat powinna przesunąć swój środek ciężkości na dzieci, które dla odmiany będę podporą dla swoich rodziców.
W takiej sytuacji o szacunku nie trzeba nic mówić, bo jest on "oczywistą oczywistością". Przynajmniej ja tak to odczuwam. I to że do szacunku nie można nikogo zmusić, bo on (ten szacunek) jest albo go nie ma. I nic pośrodku.
Moi rodzice nie zafundowali mi szczęśliwego dzieciństwa. Nie sprawdzili się w tej roli. W tamtych czasach ojcem i matką, babcią i dziadkiem, ciotką i wujem czyli całym moim światem była moja siostra. To ona wychowała swoją niewiele młodszą od siebie siostrzyczkę na takiego człowieka, jakim jestem dziś.
Nadal jest moją ostoją. W tym miejscu da się przeczytać, że darzę Ją ogromnym szacunkiem? Oraz oczywiście paroma innymi uczuciami, nie zawsze miłymi (bo anioła nie wyprodukowała) ;-).
Tato pojawił się w moim życiu jako "tato" a nie "ojciec" kiedy miałam mniej więcej 20 lat i trwa w nim do dziś. Swoim zachowaniem naprawił błędy i wypaczenia z lat mojego dzieciństwa i stał się takim Tatą, jakiego zawsze chciałam mieć. I mam :-). Tu chyba też da się odczytać szacunek, jakim go darzę.
Matki nie darzę żadnymi uczuciami. Nawet litością. Dzięki terapii wiem, że nie muszę szanować jej tylko dlatego, że "dała mi życie". I nie szanuję, bo sam fakt stworzenia nowego życia nie jest obligatoryjnym powodem odczuwania szacunku przez to nowe życie dla jego wytworzyciela. Przynajmniej ja tak myślę.
Powyższe przemyślenia wzięły mi się z ostatniej rozmowy, jaką ze mną "wychowawczo" przeprowadzono dwa dni temu. Miła na co dzień koleżanka próbowała przekonać mnie, że swoich rodziców powinniśmy szanować na dzień dobry z jednego powodu-a mianowicie stworzenia nas do życia. Moją jakże celną uwagę dotyczącą dzieci wyrzucanych na śmietnik, skwitowała stwierdzeniem, że to co innego. Jakie innego? Wszak nowe życie zostało stworzone i te dzieci którym udało się przeżyć, powinny nabożnym szacunkiem darzyć do końca dni swoich, tych jakże wspaniałych "rodziców".
Koleżanka ta z ogromnym uczuciem i zaangażowaniem w sprawę próbowała wzbudzić we mnie poczucie winy i nawrócić na drogę cnoty czyli szacunki dla matki. Zapytałam ją, czy gdyby miała własne dzieci, kazałby im szanować ich ojca? Faceta który ją tłucze i z nożem gania w pijackim widzie, który swoją fizjologię załatwia we własnym łóżku? Kazałby? Odpowiedziała, że tak. Bo to ojciec.
Skąd w ludziach takie pomysły?


środa, 16 kwietnia 2014

Wielka Majówka A.D.2012:-)

Rzecz miała miejsce w 2012 r.
Na fali ekhm, ekhem cierpienia (ironicznie) spowodowanego zaginięciem niemęża będącego wówczas mężem, kiedy to nie jadłam, nie piłam, nie spałam a jedynie podtrzymywałam funkcje życiowe z uwagi na obecność kociego- psiego upiora, który skutecznie odwracał moją uwagę od czarownych planów zejścia z tego łez padołu w sposób ostateczny, więc na tej fali weszłam sobie na czat tematyczny związany z alkoholizmem i współuzależnieniem. Nie spałam, byłam sama, zwierzaki nie były chętne do rozmowy, bo to nie wigilia była, to sobie czatowałam całymi nocami. Poznałam wtedy wyjątkowych ludzi, którzy nadstawiając wirtualne rękawy przyjmowali fontanny moich łez. Trwało to parę miesięcy. Powoli uspokajałam się, próbowałam przyjmować do siebie prawdy o alkoholizmie i o tym, co mnie może czekać u boku alkoholika.
Jednak najbardziej przemówiła do mnie historia życia opowiedziana przez młodą matkę alkoholiczkę.
Nie zacytuję jej tutaj. Ale to co mi opowiedziała, pozwoliło zrozumieć, że nigdy niepojmę tego, co dzieje się w głowie osoby uzależnionej, a podejmowanie takowych prób doprowadzi do obłędu. Mojego.
Od tego czasu maleńkimi kroczkami rozpoczął się proces mojego zdrowienia.
Goście odwiedzający ten czatowy pokoik od jakiegoś czasu organizowali zloty, zawsze podczas długiego majowego łikendu. Pojechałam i ja.
Nie wiem czego oczekiwałam. Raczej nie tego, co mnie spotkało, w końcu jechałam na spotkanie z zupełnie obcymi mi ludźmi znanymi tylko z wirtualnego świata:-). Zlot odbył się w Mielnie. Na dzień dobry pierwsze najtrudniejsze zadanie-dopasowanie znanych sobie nicków do twarzy. I pierwsze ciepłe uśmiechy i miłe słowa w moim kierunku. Niewymuszona serdeczność. I oczekiwanie na kolejnych uczestników zlotu z ciekawością, jacy się okażą. I kiedy czekaliśmy na ostatnią uczestniczkę zlotu, która na dodatek miała być moją wspólmieszkanką w pokoju, moi nowi przyjaciele postanowili sobie ze mnie zażartować.
Opisali moją współlokatorkę jako strasznie jędzowatą i wielką babę. Hmm... W naszym pokoju była wersalka i młodzieżowe łóżko. Wybrałam do spania to ostatnie, bo uznałam że wielka i jędzowata baba może mieć problem ze spaniem na za małym łóżku i problem, że jej tej większej wersalki nie odstąpiłam...
Tak się skupiłam w tym czekaniu na babę, że przegapiłam przyjazd drobnej kobietki. Wyraz mojej twarzy kiedy podeszła do mnie po klucz od pokoju-bezcenny. Na tej wielkiej wersalce w naszym pokoju trudno było ją zobaczyć :-).
To były najwspanialsze 4 dni w moim życiu od bardzo dawna. Dni pełne poważnych rozmów, żartów, waty cukrowej, spacerów po plaży, ogniska i piosenek z gitarą. Dni bez alkoholu. Tak po prostu. Bo można świetnie bawić się bez wspomagaczy. W Mielnie znów zaczęłam się śmiać, a naładowania pozytywną energią starczyło mi do października ubiegłego roku. W zeszłym roku nie pojechałam z powodu braku funduszy. W tym pojadę, bo moi przyjaciele postanowili sprawić mi cudowny prezent. Do odebrania za trzy tygodnie :-)).





Lepsze niż prozac :-))


I musowo nadmorski gofr fullwypas :-))





niedziela, 13 kwietnia 2014

Do kołysania (się) i pląsania w rytm przed świątecznego sprzątania

Słucham różnej muzyki. NIE słucham disko z pola i kantry, bo nie lubię.
Ostatnio wpadło mi w ucho, albo nawet oba ucha takie cuś milutkie do kołysania się nadające, a i przy sprzątaniu w rytm można się poruszać i zadyszki nie dostać:-)
Kołyszmy się zatem

Że nie ogarnia mnie przed świąteczny szał porządków pisałam przy okazji przed świątecznego szału sprzątania w grudniu. Staram się ogarniać w miarę potrzeb domowy sajgon, choć uczciwie przyznać się muszę, że aktualnie mam w głębokim poważaniu cokolwiek z uwagi na huśtawkę, jaką mam w domu.
Świąt też" wyprawiać" nie będę. Wyprodukowane własnoręcznie ozdoby wielkanocne oddałam w dobre ręce, niech kto inny cieszy się nimi. Przezornie nie zapytam obdarowanej czy się cieszy, bo biedna będzie musiała skłamać nie daj bosz :D
Produkcja dekupazowo, filcowanowo i  wydmuszkowo prezentowała się następująco:


 
                            Ta śliczna kaczusia między kwiatkami to dzieło mistrzyni w filcowaniu-inne to  moje nieudolne naśladownictwo 


W tym roku nawet jajek w cebuli nie ufarbuję. Bo tak.



poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Przegląd tygodnia

Niemąż wstrzymał popyt na podaż alkoholu, albowiem azaliż i ponieważ pracą się był zajął.
Dla mnie skutkowało to dramatycznym spadkiem ciśnienia, które zazwyczaj oscyluje w granicach 140/95 i to trzymane w ryzach przez piguły. W ubiegłym tygodniu jego wartość wynosiła 115/70. Prawie cały tydzień chodziłam jak przymulona a krasnoludki wisiały na każdej rzęsie z uporem ciągnąc powieki w dół. Gdzie nie usiadłam, tam spałam. Stan nirwany trwał od wtorku do soboty. A przy sobocie po robocie jak tu mówią...
Poszły konie po betonie. Niedziela na utrwalenie oraz odpoczynek i dziś rano skowroneczek poleciał bladym świtem do pracy. Moje ciśnienie wróciło rzecz by można do normy, a poranna wizyta listonosza z poleconym od trzeciego i ostatniego już komornika sprawiła, że wewnętrzny dygocik, który jest moim nieodłącznym towarzyszem do dłuższego już czasu, powrócił ze zdwojoną siłą. List jakkolwiek przykry w swej treści rozbawił mnie nieco, z uwagi na fakt, że został wysłany do mojego pracodawcy, u którego nie pracuję od 2009 r. Miły pan komornik nie ma świadomości, że gdybym tam wciąż pracowała, on nie musiałby wysyłać mi poleconego listu za zwrotnym potwierdzeniem odbioru, ponieważ w czerwcu tego roku zakończyłabym spłatę. Więc ha ha (ponuro).

środa, 2 kwietnia 2014

Pracy szukam

Z domu już wszystko wyprzedane w sensie płoty, garaż, łazienka (dobrze że mam drugą), dachówka i drzwi od warsztatu, grzejniki z domu... Co nie sprzedane-ukradzione, bo przecież wszystko otworem stoi i każdy może wejść jak chce. Niemąż twardo przy wyjeździe do Germanii obstaje, szczególnie że ta działalność handlowa miała ścisły związek z licytacją komorniczą, która odbyła się 20 marca. Prowodyrem akcji była jego siostra. Sądzę, że nikt nie dokonał zakupu, bowiem już dawno nowy właściciel objawiłby się z żądaniem opuszczenie jego własności. Niemąż nie raczył pofatygować się do sądu z uwagi na solenne zażywanie leku na całe zło. A zażywa je codziennie, czasem nawet dwa razy. W małych ilościach, co by właściwe stężenie utrzymać. Krwi w alkoholu. Ale do Germanii jedzie. Za co i czym pozostaje dla mnie zagadką.
Wciąż szukam pracy. Miało być fajnie we Wrocku, dobra duszyczka popytała wśród znajomych, ale jak doszło do szczegółów, okazało się że było pięknie tylko na chwilę. Życie zweryfikowało słowa innych i praca byłaby tylko u dobrej duszyczki, ale ciut za mało zarobiłabym. Beatko z całego serducha dziękuję za okazane zaufanie. Zbieram takie okruchy dobra, bo wiem, że dzięki nim kiedyś będzie lepiej. Że dobrzy ludzie są wszędzie. Napisałam też na fb, że szukam pracy we Wrocku- więcej tego błędu nie popełnię.
Moje poczucie humoru nie udźwignęło dowcipów jakimi zostałam uraczona.
Szukam też pracy w okolicy. Nieco dalszej niż własny grajdołek. Wczoraj nawet zostałam zaproszona do Ostrołęki. Pojechałam a jakże. Idąc na spotkanie z potencjalnym pracodawcą wyznaczone w pewnym hotelu na Narwią ( nie, nie to nie TAKA praca :D ), bo właśnie w takich miejscach wyznaczają spotkania
rekruterzy z sieciówek, minęłam po drodze cmentarz i domy pogrzebowe. Zatrzymałam się na chwilę, bo w pewnym momencie mignęło mi podejrzenie, że to kawał jest. Ale nie. Hotel był ciut dalej. Rozmowa odbyła się, pani prowadząca oblała się herbatą i już wiedziałam, że nici z pracy. Za dużo negatywnych znaków :-)).
Znów zaciskam zęby i uzbrajam się w cierpliwość. Będzie lepiej. Kiedyś na pewno będzie lepiej...