piątek, 28 sierpnia 2015

Zicung z anwajzungiem

Sitzung mamy zawsze w czwartki, zawsze kiedy mamy pierwszą zmianę i padamy na ryj. Czterodniowe wstawanie o 3 rano sprawia, że nasza aktywność o godzinie 13.00 wynosi 1. O mojej nie wspomnę z racji braków językowych. Co trzy tygodnie jest bita piana na temat pomysłów, wniosków, interpelacji i zapytań poselskich na tematy robocze, które skrzętnie się notuje i trzyma w wielkich segregatorach i z których nic nie wynika. Siedzimy jak na tureckim kazaniu i to dosłownie, bowiem jeden z majstrów jest Turkiem. Mija pół godziny doliczane do czasu pracy i płatne (bo po pracy czynności siedzenia wykonujemy), podpisujemy listę obecności i średnio przytomni wracamy do domów. Rzecz odbywa się w zakładowej kantynie, do której wiedzie stopni 6 (sześć). Jednakże wczoraj do zicungu doszedł Anweisung  czyli szkolenie z zakresu BHP. Załoga zgodnie mnie przeklęła obciążając winą jako nowego pracownika za 45-minutowe marudzenie i to na dodatek na piątym piętrze zabytkowej wieży, w której znajduje się sala szkoleń. Wleźliśmy tam z wielkim trudem i każdy z wywieszonym jęzorem. W okolicy trzeciego pietra przestali mi złorzeczyć z uwagi na silną zadyszkę, która dotknęła każdego z uczestników wycieczki. Tak na marginesie szkolenie to odbywa się raz do roku i tylko przypadek spowodował, że stało się to akurat teraz. Jednakowoż z kogoś pośmiać się trzeba i tym razem padło na mnie. Zatem sapiąc jak stado lokomotyw wleźliśmy na górę i zastaliśmy tam wesolutkiego szefa, który nie chcąc narażać się na ogólną śmieszność jako sapiący prelegent, wdrapał się był tam odpowiednio wcześniej. W ruch poleciały dla odmiany dwie listy do podpisów wszak był to zicung z ajwanzungiem, przyciemniono światła i odpalono slajdy. Pierwsze pomoce i inne straże pożarne były ok, natomiast dalej było już coraz ciekawiej. Mianowicie na hali jest straszny hałas znaczy się decybeluf mrowie a mrowie, więc nakaz czopków dousznych noszenia jest-szkoda, że nikt tego nie wymaga a i sami szefowie latający w te i nazad w ilości hurtowej uszów sobie nie zatykają. Bez przeszkolenia stanowiskowego nie wolno dotknąć maszyn-nijak się to ma do tego, że postawiono mnie przy trzech cholerach każda inna, pokazano kilka guzików z czego jeden jest do wyłączenia maszyny a pierdylion do jej włączenia (mnie cholery nie pamiętam które) .Koledzy ( i jedna koleżanka) jeżdżą bez uprawnień na wózkach widłowych, bo ktoś to musi robić, nie wolno wchodzić pod  maszynę w celu wyciągnięcia "wypadłych" części-należy to zrobić specjalną łopatą, szkoda że trzeba tam wleźć żeby wyczyścić szpachelką przyklejony styropian, który robi dziury w nowych częściach.
Jak czytać w załączonym opisie firma swoje odbębniła, papier że pracownik przeszkolony ma, a życie toczy się dalej. Znaczy dziś robiliśmy to wszystko co wczoraj z tym, że wiedzieliśmy że nie wolno, szef (wyjątkowo jeden) latał po hali bez czopków w uszach i uśmiechał się do wszystkich jak leci, w tym do mnie chociaż wie, że nie rozumiem, :-), bo co tam będzie zwracał uwagę na detale, nieprawdaż.

środa, 26 sierpnia 2015

Wizyta u ortopedy-odsłona druga germańska

Proponuję małą zabawę w formie wskaż różnice i podobieństwa.

Skierowanie do ortopedy dostałam niejako z marszu. Pani doktor jako nie specjalista po przeczytaniu opisu RTG z Polski stwierdziła, że ona na tym się nie zna i niech wypowie się fachowiec. Skierowanie raz do doktora z polskim co by łatwiej mi było. Na wizytę czekałam trzy tygodnie-podobno to bardzo długo, bo lekarz ten mocno jest oblegany. Jako że klinika ortopedii jest w szpitalu coś jakby powiatowym, wzięłam dzień wolnego, bo nauczona doświadczeniem spodziewałam się a to pacjentów szpitalnych, a to że doktor na oddział będzie musiał polecieć-w efekcie kilku godzin spędzonych na czekaniu. Wizyta na 9.00-weszłam o 8.50, dokonałam skomplikowanej procedury założenia karty pacjenta podając swoja kartę ubezpieczenia i skierowanie-w sumie może z 2 minuty.
Skierowano mnie do PUSTEJ poczekalni, milusiej w wystroju. No to mam przechlapane pomyślałam sobie-jednak czekanie mnie nie ominie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy za dwie dziewiąta miła pani pielęgniarka mozoląc się nad wymową mego nazwiska zaprosiła mnie do gabinetu. Punkt 9 wszedł pan doktor ze znaną mi już od dwóch minut pielęgniarką. Poleciały guten tagi i wzajemne uśmiechy-miej się na baczności, pomyślałam, coś za miło jest. Grzecznie przeprosiwszy pielęgniarkę za brak germańskiego, zapytałam doktora czy mogę po polsku. Mogłam oczywiście i doktor zadał mi dziwne pytanie, mianowicie zapytał JAK MOŻE MI POMÓC!!!! Olaboga lekarz co pacjentowi chce pomagać-kuriozum jakieś jak nic! W odpowiedzi dałam papier, doktor poczytał i zapytał gdzie pracuję. Usłyszawszy pokręcił tylko głową i poprosił wciąż grzecznie co bym na kozetce zaległa. Cud nad cuda nie mówił, że pracę muszę zmienić, bo niby na jaką? Sprawdził palce u stóp, kazał podkurczyć nogi, odwiódł lewą nóżkę było ok, odwiódł prawą-chrupnęło, znów pokręcił głową, wziął młoteczek, puknął w lewe kolanko-nóżka wierzgnęła wesolutko, puknął w prawe raz, drugi, trzeci... Pukał tak długo ąż rzepkę kolanową stłukł (żarcik ponury). Prawa nóżka słaby odzew zrobiła na trzecie stuknięcie. Znów pokręcił głową i na brzuchu nakazał się położyć. Obmacawszy w te i nazad mój biedny kręgosłup, nacisnął dokładnie w bolące miejsce produkując świeczki w moich oczach, kazał powstać i rzekł: Co pani zalecił lekarz w Polsce? Nic-odrzekłam. Dostałam ulotkę i polecenie korzystania z niej w warunkach domowych.
Nie wierzę w domowe ćwiczenia (ciekawe dlaczego)-rzekł on, musi pani znaleźć grupę i z nią ćwiczyć. Bez ćwiczeń za rok, dwa lata przestanie pani chodzić. Teraz daję pani skierowanie na 6 zabiegów (za tyle zapłaci ubezpieczalnia), proszę brać te leki (recepta w recepcji) i uważać na siebie. Wyszłam cokolwiek ogłuszona, odebrałam co moje, w aucie się poryczałam.
Doszedłwszy do siebie, popatrzyłam na skierowanie, popukałam się palcem w czoło i ruszyłam do domu. Jako że miałam drugą zmianę, nie pojechałam do zabiegowego. Z resztą po co?  Pewnie z miesiąc albo dwa będę musiała czekać (Germania to jest, założyłam, że nie w następnym roku), a kręgosłup boli teraz. Cóż (pomyślałam sobie) nadal będę faszerować się prochami i do arbajtu chodzić. Co też czynię. Jednakowoż w poniedziałek wziąwszy niemęża jako tłumacza, udałam się byłam do zabiegowego. Miły pan zabiegowy rzucił okiem na skierowanie i zapytał, na którą godzinę mi pasuje. Ja na to że to zależy kiedy, bo na zmiany pracuję i musiałabym policzyć. Pan spojrzał na mnie jak na jaką niemotę i rzekł: jutro. Jakie jutro? się pytam. Pan popatrzył na mnie ciężkim wzrokiem, niemąż mu dopomógł i rzekł ponownie: jutro. To było to jutro co jest dzisiejszym wczoraj. Odzyskawszy resztki mowy i rozumu,wyrzęziłam że jutro tzn. wczoraj nie mogę, bo mam przełożony z soboty niemiecki. Pan pokręcił głową i zapytał czy chociaż wiem jakie zmiany mam na przyszłość. Ogarnęłam zdumienie i podałam, co mogłam. I gdybym przedwczoraj wiedziała,że jutro tzn. wczoraj nie będę mogła siedzieć na niemieckim, to pierwszy zabieg miałabym już za sobą, a tak czekam na jutro. Dziwny to kraj zaiste, gdzie lekarze są uprzejmi a zlecone zabiegi na już zaraz natentychmiast. A nie na za dwa lata.

środa, 12 sierpnia 2015

Schemacik i jego implikacje

Kiedy osoba uzależniona żyje na "dupościsku"* , a osoba będąca obok alkoholika ma tego świadomość, widzi powtarzający się schemat "błędnego koła" który jest zawsze taki sam. Zaczyna się od podenerwowania-o byle drobiazg wybucha kłótnia, potem zaczyna się wywieranie presji na osobach z otoczenia pijącego, aby te spełniały jego zachcianki, były miłe, uprzejme i troskliwe, żeby płaciły jego rachunki (w tym przypadku ubezpieczenie jego samochodu). Kiedy te zabiegi nie skutkują, zaczynają się wycieczki osobiste: kiedyś byłaś inna, zrobiłaś się wredna, ktoś cię podburza-pewnie cały czas o mnie rozmawiacie, chodzisz i opowiadasz te bzdury. Potem zaczyna się grożenie. W międzyczasie (u niemęża) pojawia się kolega. Kolega (zawsze) nie pije, co powie jest najmądrzejsze,kolega wydzwania o najróżniejszych porach dezorganizując życie rodziny i słowem nie można się w temacie odezwać, no bo cóż takiego się stało, że się obudziłaś? Potem chodzi się/jeździ do tego kolegi kilka razy dziennie ( w tym przypadku w te i nazad 80 km), kombinuje się po parę groszy żeby zatkać mordę rodzinie, potem twardo idzie się do pracy.Z kolegą oczywiście. I zaczyna się picie w ukryciu. W którym momencie tego" ukrywania" zapomina się o posprzątaniu butelki. Aha i wcale, ale to wcale nie myśli się o piciu, bo chce się żyć, a te krwotoki co miałem to już się boję.Wszelkie te zabiegi mają na celu zmiękczenie ofiary i zmuszenie jej, żeby robiła to, czego oczekuje pijący. I co my mamy na dziś? Mamy sprzedane dwa obrazy, mamy awanturę o pieniądze ( w imię czego mam mu dać prawie 300 er ?), mamy buntującą mnie koleżankę (lat 23),
mamy grożenie (sprzeda auto, którym jeżdżę do pracy),mamy kolegę i butelkę po piwie w moim aucie należącą oczywiście do kolegi (tego co przecież nie pije), mamy wyjazd do pracy jutro o 4 rano ( z kolegą oczywiście) oraz dziś kiedy wróciłam z pracy, mamy psa przywiązanego do poręczy, bo pewnie telefonik zadzwonił i mus było pędzić. Jest tylko jedna różnica-nie daję sobą manipulować.
I nie daję pieniędzy na które tak ciężko pracuję. A implikacje? Niestety ta sytuacja powoduje fqrw, bo od tego nie da się odciąć. A fqrw powoduje u mnie dekoncentrację i brak snu. Plus telefoniki od kolegi to wiadomo jak jest. W pracy chodzę jak zombi, przy robieniu przelewów popełniłam czeski błąd i na konto polsatu zamiast 17,5 wpłaciłam 71,50 ( przez 5 miesięcy nie muszę już płacić he he)  oraz to jest najgorsze przekroczyłam prędkość ((. Mniejsza o mandat, ale moje rozkojarzenie jest buuuu. Zawsze jeżdżę ostrożnie a tu...
Z rzeczy miłych bo nie dam sobie zepsuć wszystkiego o nie, to praca na maszynach z jednej strony okazała się łatwiejsza niż myślałam, bo nie musiałam draństwa obsługiwać w sensie technicznym, z drugiej znacznie gorsza niż to co robiłam wcześniej. Tu trzeba pracować jak automat-chwila nieuwagi i części z jednej (obsługiwałam dwie)znalazły się na podłodze. Za to wczoraj dali mnie na pakowalnię białego (ciekawe czy uznali, że nie nadaję się na maszyny hehe) i tam na siedząco mogłam pakować ustrojstwo dla badań medycznych. A że 100% musiało być idealności towaru, to każdą sztukę trzeba dokładnie obejrzeć i nie trzeba się spieszyć. Mam nadzieję, że dziś będzie tak samo. Swoja drogą myślałam, że dla mieszania różnych takich pojemników szklanych się używa, a nie styropianu, no ale człowiek uczy się całe życie. Oraz wczoraj miałam coś, na co czekam cały tydzień-czyli moje lekcje niemieckiego. Co prawda niechcący mi kamerka włączyła i moja pani lektor miała okazję obejrzeć mnie prosto z łoża w włosem w charakterze wyliniałej szczotki, niemniej jednak po początkowych trudnościach ze znalezieniem guzika do wyłączenia kamerki lekcje potoczyły się gładko- dla pani lektor gładko, bo ja jakoś nie mogłam ogarnąć się po wstrząsie :-))). Jakby kto chciał germańskiego uczyć się, albo korepetycje brać przez skypa, to moja pani lektor jest rewelacyjna. Jak widać po za fqrwem nie jest źle i żadna depresja oraz jej inne koleżanki nie mają do mnie wstępu:-).



*dupościsk-określenie na tych alkoholików, którzy nie chcą podejmować terapii, bo uważają że sami sobie poradzą i zwierają poślady, co by się nie napić. Co oczywiście im się nie udaje.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Pożądanie

Pożądam korzenia. Tak bardzo pożądam, że zaczynam obsesyjnie o nim myśleć, bo w końcu nie miałam go w ustach od stycznia. Przypominam sobie jego aromat, smak i piękny kremowy kolor...
Pożądam też bulwy. Nie za dużej i nie za małej. Takiej którą można wziąć do ręki i poczuć jej ciężar.
Takiej której skórka przy ściąganiu tak pięknie zsuwa się w dłoniach...


Ludzie dlaczego w tym kraju nie ma korzenia pietruszki i surowego buraka??????
No dlaczego?????

Gotuję rosół i czegoś mi brak, robię sałatkę i dosmaczyć jej nie mogę:((
Chcę barszczu ukraińskiego, buraczka zasmażanego,ćwikiełki i chłodnika. Jest tu taki wynalazek-ugotowane i obrane ze skórki buraki w folii. Z takich buraków nie zrobię niczego, bo toto nawet rąk nie pofarbuje przy ścieraniu. I bym se barszczyk ukisiła...Gdybym te buraki miała!

Od początku wiedzieliście, że warzywka mam na myśli, prawda??? ;-)))

sobota, 8 sierpnia 2015

Jestem przestempcem

No muszę inaczej się uduszę!!!
Wiecie Wy z kim się zadajecie??????
Kogo czytacie?????
I kogo ja w lustrze co rano pacze, bo znów wyprostowana jestem????
No przestempiec jestem!!!
Rodzaj i moc przestępstwa jest mi bliżej nieznany. Czas jego dokonania również.
Przed chwilą pisałam z koleżanką na fb i dowiedziałam się, że po Ostrowi chodzi plotka, że za mną i niemężem list gończy jest. Czy wysłany, czy tylko napisany tego koleżanka nie doprecyzowała.
Czyli że sen o Putinie proroczy był, zadałam się z niewłaściwą osobą:-))))

Wiedziałam, że ludzkość w Ostrowi jest durna, ale żeby aż tak???


piątek, 7 sierpnia 2015

Dziabnęła mnie taka jedna w paski inne nieprzyjemności

Ja ich nie odróżniam-żółto-brązowe paski i igiełka, igieliczatko i paskudny ból plus duszności. Tym razem bez tych ostatnich. Stałam Ci ja na dworze, kiedy poczułam, że coś mi łazi po plecach. Pacnęłam ręką, krzyknęłam au i strząsnęłam z siebie potwora (albo potworzycę). Na szczęście w nieszczęściu było to tylko lekkie ukłucie, po którym pół dnia chodziłam ze sztywnym karkiem.
Druga nieprzyjemność-w poniedziałek idę pracować na maszyny plus pakowanie. Boję się trochę, bo tu sama muszę obsłużyć ustrojstwo i sama wszystko zapakować. A maszyna idzie... Znaczy się trzy maszyny, bo tyle obsługują kobiety. Kolega Polak powiedział, że metoda na draństwo, to być od niej szybszym. Hmmm... Problemem jest mój germański, bo trzeba trochę poczytać, a czytanie chwilę mi zajmuje, bo jeszcze zrozumieć muszę. Najwyżej mnie zasypie :(
Nieprzyjemność trzecia-pracuje ze mną Rosjanka Maria. Do Germanii przyjechała z rodzicami jakieś 20 lat temu, więc gada. Od początku coś do mnie miała-a to była zazdrosna o Styropianową Moni (moja szkoląca), a to narzekała, że nic nie umiem. Nawet nie wiedziałam, że zrobiła się o mnie mała awanturka, bo część załogi stanęła po mojej stronie. Maryśka zebrała ochrzan, powiedziano jej że jak mi życie będzie utrudniać pójdę do "góry" (czytaj do dyrekcji) i będzie miała kłopoty. O wszystkim powiedziała mi Anetka młodziutka Polka, która ze mną pracuje. Po tym przeprowadzono ze mną rozmowę, że nie latamy do dyrekcji tylko załatwiamy wszystko między sobą. Ok duża dziewczynka jestem i od dość dawna nie skarżę. Unikałyśmy się zatem z Maryśką wzajemnie aż do dziś. Pech chciał, że dziś musiałam z nią pracować. Znów szły termohausy więc wiedziałam, że kontakty będą mocno ograniczone. Szybko spakowałam pierwsze wózki, zostało mi trochę czasu, poszłam pakować coś innego.A miła Marysia w tym czasie latała na fajki. Wkurza mnie to, bo palacze mają dobre pół godziny przerwy więcej. Jednak jeśli dyrekcja nic z tym nie robi, ja też nie mogę. Ok dopóki nikt mi nie depcze po odciskach i ja go nie ruszam. Niestety po normalnej przerwie zaczęły się problemy.
Hala zawalona była wózkami (wózek jest wielkości małego regału sklepowego), był płacz że dużo pracy, mnie się trafiły wybrakowane pokrywy do termosów. Otworzyłam trzy kartony i jedną w jedną były uszkodzone. Poszłam ci ja do Marysi i pytać zechciałam co z tym zrobić. A miła Marysia burknęła mi na to, że mam trochę szybciej pracować.Odpowiedź w temacie jak widać Odrzekłam, że szybko pracuję ale para już mi poszła...
Zaczęłam szukać majstrów, ale jak na złość gdzieś poleźli. Utknęłam w martwym punkcie, bo bez ich decyzji sama nic nie zrobię. To se pomyślałam, że pójdę do Styropianowej Monisi co by sytuacje oczyścić. I co usłyszałam? Że sztres,bo fielarbajt,że muszę sama pracować. Para poszła mi z nosa...
Odpowiedziałam, że wszystko jasne i że to co mówi Maryśka jest ok co ja-nie.
Potem przyszła majsterka, kazała szukać dobrych przykryw, złe zostawić (po co nie wiem) i w ten sposób skończyłam co moje.
Na to podejszła Marysia, która cud nad cudy sama ogarnęła swój chaos i pyta jakiej ja pomocy potrzebuję, Żadnej zgodnie z prawdą odpowiedziałam i że sama sobie poradzę. Na to ona wrzeszczy ponownie że pytałam o pomoc, a ja znów, że nic od niej nie potrzebuję.Tak się wkurzyła, że walnęła wózkiem w piec he he. Potem był koniec pracy i uznałam, że nie będę z nimi rozmawiać, bo nie ma o czym. I siadłam se w kącie celem odpoczynku. Wtedy nadejszła Marycha i ZACZĘŁA MNIE PRZE-PRA-SZAĆ. Ha! Opowiadała jakieś bzdury w stylu, że nie zrozumiała o co mi chodzi i inne takie. I żebym nie żywiła urazy. A ja uważacie wysiliłam ętelekt i powiedziałam coś w stylu, że zapomniał wół jak cielęciem był. I że ona też kiedyś o wszystko pytała.A że przyszły razem z Monią to i jej powiedziałam, że muszą się zdecydować-albo pracuję sama, albo pytam o wszystko. Nie spodobało jej się to, oj nie. A to dlatego, że do tej pory byłam milutka i wszystko było ok. Było ok bo nie umiałam nic powiedzieć. Ja jakoś przesadnie kłótliwa nie jestem i lubię zgodę, ale kurna na łeb sobie wleźć nie pozwolę. I proszę Szanownego Państwa całość dokonywała się po germańsku he he.
Wiem, że mogę mieć kłopoty, bo Styropianowa Moni mi tego nie daruje, ale i tak uważam, że warto było. I to jest pozytyw dzisiejszego negatywu :-)).





środa, 5 sierpnia 2015

Serniczka od Olasi nie będzie. I bardzo dobrze

Z dwóch powodów-pierwszy to drzwi, których wymiana byłaby zbyt niemożliwa i zbyt kosztowna, jako że po serniczku doopa rosła mi w sposób niekontrolowany oraz powód nr 2 to sama Olasia.
Powód nr jeden nie wymaga obszernego rozwinięcia, bo dla wielbicieli serniczka oczywistym jest dlaczego, powód drugi i owszem, więc wyjaśniam.
O Polakach mieszkających naprzeciwko usłyszeliśmy od naszej wynajmującej. Nie bardzo miałam chęć na nowe znajomości, bo i za dużo roboty przy mieszkaniu, jak i zmęczenie wydarzeniami z Polski, bo ostatnie pół roku to dramat i tragedia w jednym była. Olasię pierwszy raz usłyszałam pewnej lutowej soboty, gdzieś tak około 21. Wrócili z mężem i córeczką skądś tam i i kłócili się okrutnie głośno. Właściwie to ona wrzeszczała na cały głos. Rzekłam wtedy do niemeża, że za takie znajomości to ja danke szyn i wogle wogle. Los jednak lubi płatać figle-mieszkamy na pierwszym piętrze z zakręconymi schodami więc był problem z wniesieniem ciężkich rzeczy. Co mogłam to wniesłam,  ale lodówki i innych takich to sorki ale ne ne. Złamałam się i wysłałam niemęża po męża Olasi. Przesympatyczny ten człowiek wraz z niemężem w mig uwinęli się z ciężarami,onżesz dostał kawy bo pieniędzy nie chciał i wystosował zaproszenie do nich. Jako forpocztę wysłałam niemęża, bo ja wciąż się urządzam i inne takie. Poszedł raz, drugi i trzeci i z jednej strony wracał mocno zdegustowany, z drugiej mówił, że to już zaczyna być niegrzeczne to moje unikanie sąsiadów.
A zdegustacja spowodowana była poniżającym narzekaniem Olasi na męża-a to że nieudacznik, a to że łamaga, a to że nic nie potrafi, a to że pieniędzy mało przynosi, a wszystko w obecności szkalowanego. On podobnież uśmiechał się tylko i nic nie mówił. Uznałam, ze niemąż przesadza w ocenie sytuacji i zaproponowałam niedzielny obiad z kuglem i bezą na deser. Kugiel wyszedł, na bezę zabrakło prądu w piekarniku:-)). O prądzie i piekarniku kiedy indziej będzie.

wtorek, 4 sierpnia 2015

11 palet

Dziś spakowałam 11 palet termohausów-pudełek do zimnego/ciepłego rozmiarów sporej walizki.
O czym informuję w charakterze zwłok będąc, o ile zwłoki mogą informować o czymkolwiek kogokolwiek po za patologiem sądowym.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Pół roku w Germanii czyli na co mi się przydało chlanie niemęża


Z okazji niedzieli i odrobiny czasu będzie barokowo.Osoby o słabych nerwach proszone są o czytanie na raty:-)))
 
Już nie uważam, że cena która muszę zapłacić za to jaką osobą się stałam, jest za wysoka. Za dobre rzeczy trzeba odpowiednio zapłacić-w tym przypadku spłata kredytów spadła całkowicie na moje barki, niemniej jednak warto było. 4 lata terapii sprawiły, że moje podejście do życia uległo zmianie.
Dla normalnych ludzi kiedy im jakiś plan nie wypali, normalnym jest wymyślenie nowego. Dla osoby zaburzonej zawalenie się planu jest dramatem i powodem do załamania. Dla normalnej osoby wiedza, że czasem trzeba wybrać tzw. mniejsze zło, żeby potem było lepiej nie jest niczym szczególnym. Dla osoby zaburzonej taki wybór nie jest możliwy, bo ona wcale nie widzi możliwości jakiegokolwiek wyboru. Nawet jak kto jej palcem pokazuje. Normalne osoby potrafią powiedzieć innej osobie, że dotąd możesz działać, a dalej to sorki ale wara, bo to mój teren. Osoby zaburzone idąc na terapię pytają o szkolenie z asertywności, zupełnie nie przyjmując do wiadomości, że jak się wcieli w życie to co wyżej napisałam, żaden kurs nie jest potrzebny. Wiem to, bo sama tak mam:-).
I słyszę to bardzo często do niemęża w postaci zdań typu "jesteś wredna"czy "czepiasz się". Wredność polega na tym, że wymagam. Wymagam żeby z psem na spacery wychodził, obiady gotował, śniadania robił, żeby po sobie posprzątał. Czepiam się o pracę, niezapłacone rachunki czy niepotrzebne wydatki. Czepiam się o całokształt. Mam prawo, bo to ja dźwigam ciężar życia w Germanii, to ja przy znikomej znajomości języka znalazłam i dostałam pracę, ja załatwiłam sobie kurs niemieckiego finansowany z EFS ( czy z niego w najbliższym czasie skorzystam to już inna sprawa), ja znalazłam polskiego lekarza ogólnego, ja emalią umówiłam się na wizytę u ortopedy też polskiego, ale sekretarkę mają germańską i po germańsku maila musiałam napisać i później odpowiedzieć,ja na niemieckim portalu znalazłam mu pracę, ja sobie znalazłam póki co kurs niemieckiego przez skypa, ja czytam i domyślam się co przychodzi w urzędowej korespondencji, w końcu ja załatwiłam mu odwyk. Bo owszem dwa razy zapił. Za pierwszym razem załamałam się, ale pomogła mi Olasia od serniczka, która na szczęście nie jest już moją koleżanką, za drugim razem zaczęłam szukać mieszkania. Znalazłam ale pierwsze za drogie w utrzymaniu, w drugim nie można mieć zwierząt, bo przecież Reksinka nie zostawię. Skoro już tu jest ze mną, zostanie do swej śmierci kiedyś tam. Było mi bardzo ciężko, bo latanie z psem po fizycznej harówie jest męczące, ale dałam radę. Póki co mieszkam z niemężem, bo mnie na to mieszkanie stać, a i on lata z pieseczkiem więc mi lżej. I ...wymagam. W nowym mieszkaniu będę musiała wszystko co do życia potrzebne kupić, więc mus będzie w soboty popracować, ale za to zyskałam coś bezcennego-moje zen:-).
Bo właśnie tego chciałam, kiedy Ewa na początku terapii pytała nas czego chcemy. Chciałam wiedzy o sobie. Bo wiem, że na cuda trzeba pracować, bo wiem że dam radę, bo jestem silna-wiem to na 100%, bo nie wymyślam czarnych scenariuszy, tylko mam plan awaryjny na wypadek niepowodzenia. Bo nie będę wstydziła się wrócić do Polski, gdyby było trzeba, bo nie żyję już życiem niemęża co widać w ostatnich postach-wcale o nim nie piszę, bo w końcu spotkałam się ze sobą. Jeszcze walczą we mnie dwie Edyty, jeszcze tamta próbuje przejąć kontrolę i znów wrzucić te fajniejsza w dół depresji, jednak ta nowa ja nie poddaje się. I jest jej coraz więcej:-))).
Bo chcę żyć w myśl zasady, że szklanka jest do połowy pełna, a ja nie jest, to znaleźć takie rozwiązanie żeby była :-))))