Zbliża się koniec. Myślę że ostateczne rozwiązanie nastąpi już wkrótce. Niemąż nabył 5 litrów lewego spirytusu. I poszeedł w długą. Zostałam zupełnie sama i bez grosza przy duszy. Więc pewnie niedługo nadejdzie i mój koniec.
Ktoś z Was chce może mojego pieska, mojego cudnego Reksia?
Nie mam już sił...
Wrócił na chwilę i znów poszedł... Już mi zabrakło pomysłów na to, co mam robić dalej.
W takie dni jak ten nie wierzę, że stąd wyjadę, nie wierzę, że uda mi się spłacić nie swoje długi, nie wierzę w szczęśliwe zakończenie. Nie wierzę w siebie. Nie wierzę już w nic.Jestem beznadziejna. Wygrał...
sobota, 24 maja 2014
piątek, 23 maja 2014
W oparach absurdu. Czy jakoś tak.
Kiedy opowiadałam mojej terapeutce o wydarzeniach ostatniego
tygodnia, najszła mię myśl, że gdyby ktoś kiedyś mi opowiadał, co się u niego
wydarza, postukałabym się palcem w czoło i pomyślałabym, że ściemnia. Niestety
w związkach z alkoholikami dziwolągi są na porządku dziennym i nocnym, tak że
uwierzę we wszystko, co usłyszę. No może za wyjątkiem jakiegoś cudu ukazanego
na brudnej szybie. Ale ad rem.
Ostatnio rozjeździłam się trochę. Początkiem maja byłam na
zlocie o czym innym razem napiszę, ostatnio w P. u Sistera swego, dokąd
musiałam pojechać w celu nieprzyjemnym bardzo aczkolwiek niezbędnym. Cel
nieprzyjemny i niezbędny został zrealizowany, zaś Sister mój w ramach
pocieszenia dał mi materac do spania, albowiem groziło mi spanie w jednym łóżku
z matką, co mogło być wydarzeniem niezwykle traumatycznym i szkody wielkie w
mym młodym życiu czyniącym ;-). W kwestii materaca z żalem muszę stwierdzić, że
księżniczką nie jestem, bowiem czułam każdy cm podłogi pod swym siedzeniem.
Myślę, że wina była po stronie materaca, a nie po stronie mego jakże zgrabnego
i lekkiego siedzenia (ironicznie hehe).
Drugim pocieszaczem była moja ulubiona baletnica Pavlova,
której zwiewnej bezowej sukienki pożarłam prawie pół, co wcale nie miało wpływu
na ciężkość mego siedzenia;-).
Trzecim pocieszaczem była Noc Muzeów. Kurc galopkiem
przeleciałyśmy po paru muzeach, po pierdylionie schodów weszłyśmy na wieżę
widokową w muzeum fajek i dzwonów w przelocie oglądając wystawione tam zbiory,
kątem oka rzucając na pokaz tworzenia fajek, jednym uchem słuchając występu
zespołu Fidelis, dotarłyśmy na szczyt wieży, a tam…
Prawdziwa wisienka na torcie (takie kulinarne skojarzenie
nieprawdaż )czyli widok P. z lotu ptaka. Na króciutką chwileczkę ogarnęła mnie
cisza i spokój. Wybaczyłam nawet Sisterowi swemu tę koszmarną wspinaczkę,
bowiem widok wart był swej ceny.
Tej samej nocy wróciłam do miejsca swego aktualnego pobytu
i…
Wesolutki jak szczygiełek niemąż poinformował mnie, że
„trochę” przypaliło mu się jedzenie. Jedzenie miało być w formie żeberek w
młodej kapuście, której to tworzenie niemąż solennie zapisał sobie podczas
rozmowy telefonicznej. Kiedy weszłam do domu, poprawka, kiedy usiłowałam wejść
do domu w/w jedzonko prezentowało się w postaci kłębów gryzącego dymu,
spalonego sufitu na garnkiem oraz spalonego garnka i miski, w których to
potrawę przygotowywał. Widząc moją minę, zmył się i powrócił wieczorem nieżywy,
w poniedziałek wstał, wyszedł i znów wieczorem powrócił nieżywy, we wtorek rano
wstał, zapytał czy zrobię obiad i usłyszawszy negatywną odpowiedź wyszedł i
powrócił w środę wieczorem, zgubiwszy przy tej okazji telefon (mus było
zablokować kartę), wczoraj wyszedł był po kosę (trawa już do kolan), wrócił po
jakiś 5 godzinach mocno zmęczony albowiem zaległ był na ścieżce prowadzącej do
domu, dziś wyszedł w urzędowych sprawach…
W trakcie tego obfitującego w nadmiar alkoholu tygodnia
wyszło na to, że „muszę rywalizować” o względy niemęża z pewną leciwą już mocno
niewiastą zaopatrzoną w ciągle nieżywego męża zwanego przeze mnie Obleśnym Staruchem oraz brata jego, któraż to
niewiasta do niemęża mego żywi ciepłe i pobłażliwe (chyba) matczyne uczucia,
pojąc go rojalem i udzielając mu noclegu. O czym sama mnie poinformowała w
rozmowie telefonicznej z dziwna radością w głosie mówiąc, że tak nocował u
nich, i co z tego? Faktycznie nie powinnam się czepiać… :D
poniedziałek, 12 maja 2014
Zespół abstynencyjny czyli przemyślenia po 4 latach
Zespół abstynencyjny to przedsionek piekła dla alkoholika, któremu zmieniają się proporcje krwi i alkoholu w organizmie, na korzyść tej pierwszej. Zespół pojawia się wtedy, kiedy alkoholik z różnych powodów odstawia alkohol. Dzieją się wtedy różne paskudne rzeczy-organizm mści się okrutnie za podłe traktowanie.
To właśnie wtedy w skrajnych przypadkach pojawia się padaczka alkoholowa i delirium tremens. Bywa że następuje zgon.
To bardzo trudny czas dla osoby najbliższej uzależnionemu. Osoba współuzależniona jest taka szczęśliwa z powodu przerwania ciągu alkoholowego, że z tej radości nieba mogłaby przychylić trzeźwiejącemu. Gotuje mu rosołki, zupki, herbatki... Chodzi koło takiego delikwenta na paluszkach, kamyczki spod stóp usuwa, nieba przychyla...Stawia na nogi.
Zaczyna się faza "miesiąca miodowego", alkoholik składa solenne obietnice, że już nigdy więcej, że to ostatni raz... A potem żyją długo i szczęśliwie. Kurtyna jak pisze Klarka Mrozek.
Faktem jest, że czasem zdarza się cud i alkoholik dotrzymuje swych obietnic. Nigdy jednak nie zrobi tego dla osoby obok. Szczególnie wtedy, kiedy jest traktowany jak król i zbukie jajo w jednym. Po co ma się starać, skoro mu w doopę włażą bez mydła? Jeśli dotrzyma, to tylko dla siebie, ale tylko w takim przypadku, kiedy mu się picie mocno utrudnia.
Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego że pomimo więzów współuzależnienia prawidłowo rozpoznałam objawy zespołu abstynencyjnego (nie jest to przesadnie trudne), na wszelki wypadek zapytałam mądrzejszych od siebie co mam robić i nie dałam się wmanewrować w "jestemtakibiedyichorypomóżmiproszę". Skoro miał siłę pić, niech sam zadba o siebie.
Dzięki terapii wiem, że nie robiąc nic w takiej sytuacji, robię najwięcej.
Jestem z siebie dumna! Naprawdę:-). Dojście do takiego zachowania zajęło mi 4 lata. W maju 2010 r. po raz pierwszy poszłam do Ośrodka z prośbą o pomoc.Otrzymałam ją chociaż nie w formie jakiej się spodziewałam:-). Nauczyłam się prosić o pomoc i tę pomoc otrzymywać. Dopiero teraz wizyty w Ośrodku zaczęły sprawiać mi radość. Na spotkania z terapeutą idę, bo tego chcę i potrzebuję, a nie dla tego że muszę.
I mam Ewę, która "odwaliła" największy kawał terapeutycznej roboty, Z.Z. z którego mądrości życiowej często korzystam, rodzinę i przyjaciół oraz wielu wspaniałych ludzi dookoła.Dopiero teraz widzę jaką jestem szczęściarą :-).
Wciąż jestem w czarnej dziurze i nade mną czarne chmury. Jeszcze nie widzę słoneczka, ale zaczynam mieć nadzieję, że zły czas minie i będzie ciut lepiej. Że powieje ciepły wiatr, rozgoni chmurzyska i osuszy mój dołek, z którego będę mogła się wydostać, że tak patetyczno-metaforyczno-refleksyjnie sobie napiszę ;-).
Miłego dnia :-)
To właśnie wtedy w skrajnych przypadkach pojawia się padaczka alkoholowa i delirium tremens. Bywa że następuje zgon.
To bardzo trudny czas dla osoby najbliższej uzależnionemu. Osoba współuzależniona jest taka szczęśliwa z powodu przerwania ciągu alkoholowego, że z tej radości nieba mogłaby przychylić trzeźwiejącemu. Gotuje mu rosołki, zupki, herbatki... Chodzi koło takiego delikwenta na paluszkach, kamyczki spod stóp usuwa, nieba przychyla...Stawia na nogi.
Zaczyna się faza "miesiąca miodowego", alkoholik składa solenne obietnice, że już nigdy więcej, że to ostatni raz... A potem żyją długo i szczęśliwie. Kurtyna jak pisze Klarka Mrozek.
Faktem jest, że czasem zdarza się cud i alkoholik dotrzymuje swych obietnic. Nigdy jednak nie zrobi tego dla osoby obok. Szczególnie wtedy, kiedy jest traktowany jak król i zbukie jajo w jednym. Po co ma się starać, skoro mu w doopę włażą bez mydła? Jeśli dotrzyma, to tylko dla siebie, ale tylko w takim przypadku, kiedy mu się picie mocno utrudnia.
Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego że pomimo więzów współuzależnienia prawidłowo rozpoznałam objawy zespołu abstynencyjnego (nie jest to przesadnie trudne), na wszelki wypadek zapytałam mądrzejszych od siebie co mam robić i nie dałam się wmanewrować w "jestemtakibiedyichorypomóżmiproszę". Skoro miał siłę pić, niech sam zadba o siebie.
Dzięki terapii wiem, że nie robiąc nic w takiej sytuacji, robię najwięcej.
Jestem z siebie dumna! Naprawdę:-). Dojście do takiego zachowania zajęło mi 4 lata. W maju 2010 r. po raz pierwszy poszłam do Ośrodka z prośbą o pomoc.Otrzymałam ją chociaż nie w formie jakiej się spodziewałam:-). Nauczyłam się prosić o pomoc i tę pomoc otrzymywać. Dopiero teraz wizyty w Ośrodku zaczęły sprawiać mi radość. Na spotkania z terapeutą idę, bo tego chcę i potrzebuję, a nie dla tego że muszę.
I mam Ewę, która "odwaliła" największy kawał terapeutycznej roboty, Z.Z. z którego mądrości życiowej często korzystam, rodzinę i przyjaciół oraz wielu wspaniałych ludzi dookoła.Dopiero teraz widzę jaką jestem szczęściarą :-).
Wciąż jestem w czarnej dziurze i nade mną czarne chmury. Jeszcze nie widzę słoneczka, ale zaczynam mieć nadzieję, że zły czas minie i będzie ciut lepiej. Że powieje ciepły wiatr, rozgoni chmurzyska i osuszy mój dołek, z którego będę mogła się wydostać, że tak patetyczno-metaforyczno-refleksyjnie sobie napiszę ;-).
Miłego dnia :-)
czwartek, 8 maja 2014
Sprawa się rypła, kobyłka u płotu
Miałam plan. Plan wyglądał następująco: wytrzymać jeszcze
trochę z alkoholikiem, wyjechać z nim do Germanii albowiem onżesz z uwagi na
germańskie obywatelstwo, które jak się okazuje zaposiada (szybko się
dowiedziałam, nieprawdaż) oraz znajomość języka, mógłby załatwić mi pracę w
charakterze konserwatora powierzchni płaskich, bo na opiekunkę nie bardzo się
nadaję.
Plan zakładał mieszkanie w tanich warunkach, oszczędzanie i
w przypadku aktywnego udziału alkoholika spłatę zobowiązań w jakieś pół roku, w
innym zaś trochę dłużej. Byle się załapać, to dalej jakoś mi pójdzie.
Wcześniejszy podobny
plan zakładał wyjazd z całym pozostałym przy życiu majdanem, po modyfikacji
majdan miał zostać u koleżanki, ukryty w stodole i gotów do odebrania w
dowolnym momencie. Kundello oczywiście z nami.
W planie została uwzględniona moja koleżanka, co mi się po
latach odnalazła. Mieszka w Germanii, pracuje w dużej firmie jako księgowa,
germański zna i obiecała w razie czego słowną pomoc. Jej oraz jej koleżanek.
Uważam, że plan był niezły, a skoro wytrzymałam 5 lat, parę miesięcy w te czy we
wte nie zrobi różnicy.Niestety w wyniku różnych wydarzeń, plan uznałam za rypnięty i nie
wytrzymałam… Przystąpiłam do realizacji planu B. Ten plan zakładał, że wracam
do Wrocka i podejmuję pracę. 12 maja ją podejmuję. Pracę zawdzięczam Beatce z
bloga Zabawna literaturka.
Jej koleżanka, która czeka na mnie już ponad miesiąc zgodziła się
poczekać jeszcze troszkę.
Zadzwoniłam do swej przyjaciółki, uzgodniłyśmy termin odbioru
tego wątpliwej jakości bagażu jakim jestem oraz zadzwoniłam do dziecka… W
wyniku jednej rozmowy oraz kilku sms usłyszałam/przeczytałam następujące
treści:
1.
Do domu nie wejdę,
bo on tam mieszka z panienką
2.
„Weź się k…a ogarnij kobieto”
3.
Cala ta historia to moja wina, bo przecież moim
życiowym marzeniem było obfitujące w
zakrętasy życie u boku alkoholika, marzenie się spełniło a ja narzekam. Skandal
po prostu (komentarz o życiowym marzeniu mój własny)
4.
Że od trzech lat nie mogę się zdecydować na
powrót i w związku z tym on przeze mnie stracił 20.000 zł. Tę że kwotę miałby
uzyskać z wynajmu pokoju jakiemuś koledze po 600 zł na miesiąc, a przez moje
niezdecydowanie nie mógł tego uczyć. Zapomniał biedaczek, że po jego rozstaniu
z dziewczyną –flejtuchem proponowałam mu takie rozwiązanie, ale uznał że woli
mieszkać sam i da radę finansowo.
5.
On sobie wyprasza podobny ton.
Jednakże posłuchawszy rady terapeutki zadzwoniłam w
dniu następnym i stał się cud-dziecko przemówiło ludzkim głosem. Tak bardzo
ludzkim, że niezdarnie próbowało wytłumaczyć się z koszmarnego zachowania.
Zgodził się nawet na psa…
Uspokojona co do dalszych swych losów, pojechałam
na zlot.
Ale nie ma dobrze. W niedzielę po południu
telefon od dziecka sprawił, że cały misterny plan wziął w łeb. We wrocławskiej
skrzynce był zwykły list w którym pan komornik zawiadamiał o swej terenowej wizycie
w miejscu mego zamieszkania i o zajęciu ruchomości znajdującej się w
najbliższej mej okolicy. Cuda nadal się działy, bo dziecko słowem w temacie się
nie wypowiedziało. Zdecydowałam ja. Nie mogę wrócić i narobić rodzinie
kłopotów. I wiecie co usłyszałam? „Dziękuję mamo…”. W związku z powyższym noga
ma nie postanie w miejscu zameldowania. Jeszcze nie wiem co zrobię, bo planu C
oraz planu z jakąkolwiek inną literą alfabetu nie posiadam…
Subskrybuj:
Posty (Atom)