sobota, 30 listopada 2013

Jaka jestem - nie wiem :-(

Kiedy w marcu terapeutka Magda z Ośrodka zapytała, czy jeszcze potrzebuję pomocy, pełna niezrozumiałej pychy odpowiedziałam, że już nie. Nie, bo jestem WYLECZONA. Sama sobie poradziłam, sama będę sobie radzić.Kiedy w październiku po tym jak złożyłam pozew Ewa  powiedziała, że znów jestem współuzależniona-obraziłam się na nią, bo co mi tu będzie takie bzdury opowiadać. JA WIEM LEPIEJ, ŻE NIE. Dwa tygodnie temu z podkulonym ogonem, znów boleśnie poraniona, pobiegłam po pomoc do Ośrodka, tym tylko różniąc się od siebie samej sprzed trzech lat, że nie pytałam co mogę zrobić żeby On przestał pić, a poprosiłam o pomoc dla siebie. Cały ten misternie zbudowany domek z kart pod nazwą "Wiem lepiej" rozsypał się w drobny mak. Dziś wiem, że przez prawie rok okłamywałam siebie bardzo skutecznie,wmawiając sobie że panuję nad sytuacją, że to co pozwoliłam sobie robić, już nigdy więcej się nie zdarzy... . To co robiłam nosi bardzo ładną nazwę: "systemu iluzji i zaprzeczeń", ale pod tą nazwą kryje się tyle paskudnych rzeczy, które osoby współuzależnione robią same sobie w celu "zaczarowania"rzeczywistości, że zdrowo myślący człowiek nie jest w stanie ogarnąć tego i zrozumieć.
Bo nie ma znaczenia kim dla osoby współuzależnionej jest osoba zmagająca się z nałogiem- rodzeństwem, rodzicami, dziadkami, współmałżonkami, przyjaciółmi, znaczenie ma to, że współuzależnieni pozwalają, aby centrum ich własnego wszechświata stanowił alkoholik i jego potrzeby zamiast swoich własnych.
Ewa pomogła mi uporać się z matką. Pomimo tego że matka mieszkała wiele kilometrów ode mnie i od wielu lat nie zajmowała się mną wcale, jej alkoholizm wciąż wywierał na mnie bardzo silny nacisk. Przymykałam oko na jej ciągi alkoholowe, szczególnie że w chwilach trzeźwości miałam z tego tytułu gratyfikację. "Należy mi się" - tak uważałam. Szkoda że podobnie nie uważałam, kiedy pijana wydzwaniała do mnie, zadręczając do utraty tchu. Nie potrafiłam odłożyć słuchawki, przerwać rozmowy bo się bałam.
Czego? Nie wiem. Dopiero Ewa na grupie kiedy po raz kolejny plułam jadem na picie mojej matki, uświadomiła mi co robię. Co pozwalam sobie robić. Zapytała czego się boję? Sama nie widziałam ale wymyśliłam, że matka, że szacunek... . Ewa roześmiała się i powiedziała, żebym tak naprawdę zastanowiła nad tym szacunkiem, bo przecież matki nie szanuję, a szacunek dla rodziców nie należy się z" urzędu", tylko trzeba na niego zapracować. Zaczęłam myśleć i znów wymyśliłam-przecież nie chcę sprawić matce przykrości, tym że przerwę rozmowę, że ona się obrazi. Ewa znów się roześmiała i zapytała, czy zdaję sobie sprawę, że to nie ja sprawiam matce przykrość a odwrotnie? Że każda rozmowa z matką przynosi mi rozgoryczenie, niechęć do siebie samej i frustrację. Cóż - prostota tego stwierdzenia poraziła mnie. Przecież to prawda, że od bardzo dawna nie szanuję matki, a kiedy dzwoni pijana ma w głębokim poważaniu to, co ja czuję. Początki były trudne, ale dziś kiedy zdarzy się, że będąc trzeźwa zadzwoni i próbuje swoich gierek, mówię, że nie mam czasu, a kiedy dzwoni pijana, mówię "mamo jesteś pijana, nie będę z Tobą rozmawiać". I odkładam słuchawkę. I wcale ale to wcale nie mam wyrzutów sumienia. Dobrze mi z tym. Potrafię też wyznaczyć granice. Cieniutkie i wątłe one są, ale są. Co zrobiłabym w konfrontacji z silniejszym niż ja "wrogiem" trudno powiedzieć, ale już nie pozwalam narzucić sobie tego, co uważam za niedobre dla mnie. Też fajne uczucie i brak wyrzutów sumienia:-). Wiem, że przede mną ogrom pracy nad sobą. Wiem to, ale czy rozumiem?


poniedziałek, 25 listopada 2013

Klątwa mojej babci - cz.IV

Powróciwszy na ojczyzny łono babcia zajęła jeden z dwóch pokojów apartmentu znajdującego się na łódzkich Bałutach. Apartmąnt jak na jej potrzeby był cokolwiek za mały, a mając ku temu środki, zapragnęła domku z ogródkiem. Dygresja:ten domek z ogródkiem to jakaś skaza dziedziczna czy cuś?
Domek miała zamieszkiwać rodzina wielopokoleniowa: babcia, jej córka oraz jedna z wnuczek.
Jako że ja byłam rozwiedziona i prawdopodobnie babcia wyczuła, że będę ofiarą doskonałą-padło na mnie.
Furda że miałam pracę we Wrocławiu,  że dziecko do szkoły tam chodziło, że wcale nie miałam ochoty na taką przeprowadzkę. Babcia tak postanowiła i już. Na szczęście dla mnie nie dało rady spakować mnie na siłę a i ceny nieruchomości wymarzonej praperty okazały się ciut za wysokie - projekt upadł.
Małe i nieustawne łódzkie mieszkanko zostało zagracone ponad miarę, bo babcia cały swój dobytek wyjąwszy meble i duże AGD wysłała do Polski. Jednorazowo potrafiło przyjść 17 ciężkich paczek wypełnionych dobrem nieznanym w naszej ojczyźnie - a to zmiotki z szufelką, plastikowe wiadra, pojemniki na żywność, zasłonki prysznicowe, maty stołowe, piecyki do pieczenia (prąd na 110 ), materiały ocalałe z pożaru, budziki w formie np. troków*, kogutów, latarni morskich, książki kucharskie, parasolki nad jedzenie - słowem cały ten amerykański chłam. I oczywiście ubrania, całe paki ubrań, butów, futer sztucznych.... Stało to w nierozpakowane, poupychane pod oknami, stołami, łóżkiem... .Bo babcia jako miłośniczka katalogów wysyłkowych i programów kulinarnych musiała mieć pod ręką wszelkie prezentowane tam dobra.
I oczywiście przyprawy do potraw - przecież w naszym kraju tak egzotycznej przyprawy jak np. oregano nikt nie znał. Bo babcia uznała, że będzie podejmować gości, gotując po amerykańsku - niech Polacy posmakują wielkiego świata.Na pierwszy ogień poszła kuchnia włoska i po wymyśleniu tysiąca problemów, typu czym zastąpić wędzoną mocarełę, zdumiona babcia odkryła w pobliskim hipermarkecie nie tylko wspomniany ser, ale też wiele innych produktów, których w naszym kraju miało nie być. I trzeba jej przyznać, gotowała smacznie aczkolwiek już bez entuzjazmu z uwagi na brak efektu olśnienia. Generalnie krajem ojczystym babcia nie była zachwycona,wyjąwszy służbę zdrowia. Prywatną. Bo babcia się leczyła. Zawzięcie i oddanie. Chodziła od specjalisty do specjalisty, przebywała w szpitalach, i cud prawdziwy, że nie zalizali jej na śmierć za kasę, jaką tam zostawiała. Jej pieniądze i robiła z nimi co chciała. Niestety specjaliści różnej maści i pobyty w szpitalach niewiele jej pomagały. Bo babcia była naprawdę chora. Miała cukrzycę insulino-zależną. Jest to choroba z którą można żyć, ale nie wolno jej lekceważyć. A ona lubiła zjeść-smażoną kaszankę kilka razy dziennie, śledzie w śmietanie, tłuste sery, jajka i chleb smażone na smalcu, ciasta z kremem. Cukrzyca postępowała, pobyty w szpitalach pomagały tylko na chwilę wiadomo dlaczego i zaczęły się problemy... .


*truck - wielka amerykańska ciężarówka, bo tego co to jest, to chyba nikt by się nie domyślił po pisowni :-))

niedziela, 24 listopada 2013

Post scriptum do rocznicy

W dzień rocznicowy powróciwszy do domu, nie zastałam w nim mężamegonachlanego. Udał się on bowiem do miasta celem celem zdobycia ambrozji/nektaru swego ulubionego wysoko procentowego. W cenie 8 zł za połówkę. Po jego powrocie do domu, ujrzałam go nieco trzeźwiejszym niż rano, co w połączeniu z banknotem dla odmiany 50 zł, dawało nikłą nadzieję, że już ma dość. Nic bardziej mylnego. Wręczył mi ów banknot ze słowami: "masz to dla ciebie". W naiwności swej zapytałam, czy oddaje mi piniądz, co by go nie skusiło wydanie. Potwierdził że i owszem, ale zaraz radośnie zawiadomił, że posiada 4 (cztery) półlitrówki.Takie ze sklepu. Guzik prawda. Otrzymał je od kolegi swego, lewym alkoholem handlującego na tzw." krechę". A wiem to stąd, że ów kolega w dniu następnym grzecznie mnie uprzednio przywitawszy, bo co jak co ale kultura musi być, oznajmił, że właśnie dowiózł mu następnie dwie. Połówki. Czyli jak się słusznie domyślam, zostały mi oddane nędzne resztki otrzymanego wynagrodzenia. na które gwoli ścisłości też zapracowałam odlewając kamienie na elewację zewnętrzną, panele 3D do salonu oraz cegiełki do kuchni. Nie dla siebie oczywiście.I tak wahając się pomiędzy furią i chęcią zabicia złośliwego gnoma a anielskim spokojem spędzam niedzielę pilnując swego łóżeczka, bo meżowimemunachlanemu nie bardzo podoba się legowisko na podłodze i usilnie stara się do w/w łóżeczka powrócić. Żeby się do mnie przytulić nieprawdaż.

Wy młodzi

W dniu wczorajszym po powrocie z miejsca zatrudnienia i ogarnięciu meliny, jaką staje się powoli ten dom, stanęłam przed lustrem celem dokonania oględzin. Nie wypadły one zachęcająco, oj nie.
Działanie grawitacji na mym obliczu jest widoczne gołym okiem, nawet bez okularów a ostatnimi czasy bez okularów świat jest cokolwiek rozmazany. Tu wisi, tam się marszczy, słowem wiek robi swoje. A i ostatnie wydarzenia nie pozostają bez wpływu na widok mego oblicza. Więc dlaczegoż dokonywałam tych oględzin?
Ano dlatego, że w dniu wczorajszym spotkała mnie przezabawna sytuacja. Stałam dzielnie za kasą, kiedy podeszła do mnie pani, na moje uzbrojone w okulary oko mająca niewiele więcej lat niż ja i pokazując mi dwie niemowlęce czapeczki, zapytała którą bym wybrała, bo ona nie może się zdecydować. Czapeczka nr 1 była w kolorze białym, którego nie znoszę, czapeczka nr 2 w kolorach szarym i różowym. Różowego też nie lubię, ale akurat ten był przyzwoity. Wobec powyższego mówię do pani, że ja nie jestem dobrym doradcą albowiem azaliż i ponieważ białego koloru nie znoszę, więc może lepiej niech kogoś innego poprosi o radę w tym zakresie. A pani na to rzekła: "bo wy młodzi wcale dziś białego nie lubicie, a to taki ładny kolor".
Wy młodzi... Ja domniemywam, że z tyłu krótko, z przodu długo, a grzywka 5 cm nad okulary zrobiły swoje, ale żeby aż tak ??? :D

czwartek, 21 listopada 2013

Rocznica

Udało mi się zapuścić włosy do ramion. I grzywkę do brody. Nie był to najlepszy pomysł nieprawdaż dla mojej wątpliwej  urody :-).A na dodatek zaczęły mi wyłazić włosy w ilości hurtowej. Znaczy się do pani Marty czas było się udać. Niestety jak wiadomo funduszy cokolwiek mi brakowało. W związku z powyższym jako, że w dniu dzisiejszym przypada czwarta i miejmy nadzieję, że już wkrótce ostatnia rocznica ekh, ekhm ślubu, zdybawszy mężamegonieżywego na chwilowym odzyskaniu tzw. świadomości i machającemu mi przed nosem gotówką w postaci banknotu 20 zł -skąd i w jaki sposób zdobytego nie wiem, poprosiłam by z okazji tej jakże "fantastycznej" rocznicy sprezentował mi ów banknot celem pozostawienia go u Pani Marty, mistrzyni nożyczek i grzebienia. Ów mile połechtany, wręczył mi banknot ze słowami:
"masz i idź do fryzjera, tylko obetnij się tak jak lubię, z tyłu wiesz tak krótko, z przodu długo.I pamiętaj, grzywka ma się kończyć 5 cm na okularami !". Znaczy się tak w połowie czoła...Hmm, nie posłuchałam :D.

Małe szczęścia na dziś

Idąc za radą Anki Wrocławianki staram się znaleźć codzienny powód do radości. Nie zawsze się to udaje, ale za to dziś mam aż trzy :-):
1. Przemiły komentarz od czytaczki :-),
2. Pan komornik uwzględnił wniosek i na konto wpłynęło mi 278,64 zł. Będzie na rachunek telefoniczny,        receptę i grosik na "czarną godzinę",
3. O podobną kwotę zmniejszył się mój dług-maciupeńki krok do przodu :-).

środa, 20 listopada 2013

Klątwa mojej babci-cz. III


W pewną słoneczną, mroźną niedzielę babcia zabrała mnie na wycieczkę zatytułowaną "Szlakiem mojej matki". Zwiedziłam amerykańskie meliny tym tylko różniące się od polskich, że na podwórkach i w domach walały się nieco inne niż u nas sprzęty, nieco inne połamane meble, stare lodówki, pralki, zużyte opony.
Takie widoki znamy z amerykańskich filmów. Myślę że brud i smród był taki sam jak polski. Poznałam też ludzi, w większości mężczyzn, którzy tym różnili się od naszych rodzimych degeneratów, że mówili w obcym języku. Jak moja matka porozumiewała się z nimi, nie mam bladego pojęcia, bo absolutnie nie znała języka.
Kiedy wróciła po pierwszym wyjeździ,e miała zapisane te wszystkie "bołszity, kademydź, bicz, frizer, synk itp, zapisane jak się wymawia.I tak dygresyjnie:  po trzech miesiącach, zupełnie zapomniała jak się po polsku mówi i było na ten przykład:" wiesz tam pod synkiem leży, eeee zapomniałam jak to się nazywa, no wiesz w kitczenie..."
Niemniej jednak przedstawiani mi ludzie na wieść czyją jestem córką, okazywali dziką radość połączoną z chęcią brania mnie w objęcia. W jaki sposób przemieszczała się na spore odległości od domu babci też pozostawało dla mnie tajemnicą, ponieważ teleportacja oraz proszek Fiuuuu nie były wtedy powszechnie znane. Szczególną estymą darzył mnie niejaki Pit, znajomy p.o. dziadka, który jako jedyny bywał czasami czysty i mówił dziwną mieszanką polsko-rosyjską. Owa szczególna estyma wynikała jak mniemam z mojego niezwykłego podobieństwa do matki albowiem azaliż i ponieważ oraz  niestety jestem do niej podobna jak dwie krople wody. O ekhm ekhm urodzie piszę :-). Zbulwersowana widokami, bo AŻ takiej meliny w moim domu rodzinnym nie było, siedziałam z malutkim dzieckiem na rękach, bo ono też zostało zaproszone,  wgnieciona w siedzenie samochodu. Chyba po to, żeby mnie dobić, babcia zapytała: "widzisz, widzisz co wyprawiała twoja matka?". Dzisiejsza o wiele starsza ja odpowiedziałaby babci, że" zanim stała się moją matką, była Twoją córką", ale wtedy siedziałam cichutko, jak zwykle biorąc na barki wyczyny swej protoplastki.
Mijały lata. Co jakiś czas moja matka leciała do Ameryki, żeby "zaopiekować się matką". Wracała sfrustrowana i wściekła, bo babcia wciąż ją wychowywała. Nie pal, nie pij, nie garb się, siedź prosto, tego nie ubieraj, jak to robisz niezdaro i takie tam. Wydaje mi się, że matka wszelkie" niedogodności" związane z pobytem  odbijała sobie mówiąc wszem i wobec: "lecę do Ameryki, byłam w Ameryce, właśnie wróciłam z Ameryki". Taki rodzaj "latającego" snobizmu.
W tzw. miedzy czasie  zmarł p.o. dziadka, a babcia z racji wieku poszła na "rytajer". Postanowiono, że babcia przeprowadzi się do swego najmłodszego dziecka i jego rodziny. Wytrzymali z nią niespełna pół roku bo albo hodowlę świnek zakładać chciała w ramach oszczędzania, a to pola warzywne uprawiać na skalę masową oraz zaczęła wychowywać żonę wujka. A to nie tak ziemniaki obrała, a to ucho od rondla nie w tę stronę, a to że nic nie potrafi i co z niej za kobieta...Babcia wróciła do siebie i przez czas jakiś nie utrzymywali ze sobą kontaktów. Znów moja matka zaczęła latać w celach opiekuńczych.
Potem wujek zachorował. Z racji tego, że mieszkali wysoko w górach w stanie NiuJork, gdzie zimy były bardzo ostre i to wujkowi nie służyło, przeprowadzili się do Albemarle w stanie Nortkarolajna. A że sumienie mieli, to zabrali ze sobą babcię, co by sama w swojej dziczy marnie nie szczezła. Oczywiście do osobnego domku. Ostre, mroźne zimy zamienili na ciepłe i wilgotne oraz na dodatek w postaci ujów, mójów, dzikich wężów w ogródkach, które to węże podobno chodziły po oknach, Znaczy pełzały.
Babcia wyczytała gdzieś, że środek odstraszający węże i inne takie, zawiera w sobie naftalinę. Więc nie kupiła środka tylko samą naftalinę i obsypała pola wokół domu w promieniu kilometra. Po pierwszym deszczu wężów żadnych nie było w promieniu chyba 100 km, ale wredni sąsiedzi, co się nie poznali na tej nowatorskiej metodzie, grzecznie poprosili babcię o sprzątnięcie naftalinowych kulek. Podobno śmierdziało okrutnie jeszcze przez kilka tygodni. Co na to węże, nie wiem, nic nie powiedziały:-).
Wujek zmarł. Babcia będąc wcześniej chyba 3 razy w Polsce i WIDZĄC bardzo dokładnie jak wygląda życie i dom mojej matki, uznała, że ma już dość swojej Ameryki i na stare lata chce wrócić do Polski bo tu jeszcze wnuczki i prawnuki są i stworzą jedną wielką szczęśliwą rodzinę,bo to "dzieci córki" a nie wyrodnego syna, co ją z domu wygnywał.Wyganiał.
 I wróciła.

CDN...

poniedziałek, 18 listopada 2013

Zakochana idiotka czyli listy z urzędów -cz.IV ostatnia

LISTY Z URZĘDÓW


Bardzo długo walczyłam żeby nie polec. Kiedy mążaktualnietrzeźwy był uprzejmy zaginąć na pół roku, zostawiając mnie samą z tysiącem złotych netto na miesiąc, napisałam do banków o zmniejszenie rat. Banki poszły na "rękę", nie dojadłam ale płaciłam. Rachunki rzecz święta i nie podlegająca dyskusji. W jakiejś swojej durnocie nie sprzedawałam bardzo długo różnej maści narzędzi należących do mężamegoaktualnietrzeźwego, co było głupim pomysłem, bo te najlepsze zostały ukradzione podczas kolejnego włamania, które przytrafiło się jako prezent od zajączka wielkanocnego po raz drugi. W związku z tym, że nie lałam łez rozpaczy, prowadzący sprawę policjanci, uznali że sama sfingowałam włamanie. Jasne, wzięłam się i okradłam.
W maju 2012 r. powrócił  z zagranicy mąż marnotrawny i przywiózł trochę gotówki. Tak więc ostatnie raty moich kredycików zapłaciłam w czerwcu. Nie powiem mążaktualnietrzeźwy wyglądało,że się ogarnął, zaczął myśleć i postanowił, że nie będzie szarpał się z siostrą i córką, tylko przepisze im włości, a w zamian za to niech mu dadzą grosz na wyjazd, bo za granicą ma pracę. Początkowo siostra zgodziła się. Sprzedaliśmy wszystko co się dało sprzedać, inne zostało spakowane, dom wynajęty obcym ludziom...
I znów bęc, siostra stwierdziła, że na tę chwilę da mu 2.000 zł. Niech podpisze darowiznę, to mu później doda umówioną kwotę. Mąż jej na to, że jak da to wtedy podpisze, ona że teraz nie ma i nie wie, kiedy będzie miała... Stanęło na tym, że sprzedajemy dom. I byli kupcy. Przeszkadzali im tylko lokatorzy w domu i kolejny komornik, bo pełnomocnik siostry (ten sam co córki) zaniosła  mu w zębach wyrok.
I tak przez trzy miesiące my mieszkaliśmy w warsztacie a w naszym domu obcy ludzie. Można ich było oczywiście wyrzucić, bo umowę najmu podpisała z nimi siostra, oni zaczęli coś tam remontować w zamian za niepłacenie czynszu przez czas jakiś, ale bo zawsze jest jakieś ale, mieli trzyletnie bliźniaczki, jedna z dziecięcym porażeniem mózgowym. Mus było zacisnąć zęby i przeczekać.Przeczekaliśmy i był to najlepszy czas w naszym małżeństwie, mąż zaczął pracować, ja mu pomagałam i jakoś wiązaliśmy koniec z końcem.
Pierwszy list od komornika przyszedł w październiku. Co prawda po paru miesiącach umorzył postępowanie, bo nie było z czego egzekucji prowadzić, niemniej jednak wiedziałam, że będą następne.
Sława mężamegoaktualnietrzeźwgo w zakresie wykonywanych robót rozeszła się po okolicy. Pojawił się lokalny "bizmesmen", przyjaciel i bogobojny niezwykle człowiek. Znałam go z własnego wesela. Taki ach niepijący, ach niepalący, ach świątobliwy. Misjonarz wręcz pięknie mówiący o stwórcy i ach żyjący według przykazań. Zaproponował mężowimemualtualnietrzeźwemu spółkę.  Zgodziliśmy się i to był kolejny zjazd w dół. Cudem przetrwaliśmy zimę, bo facet cykał po 50 zł co kilka dni i właściwie do dziś nie oddał sporej kwoty. Ale widać "święci" tak mają. To był świetny pretekst dla mojego męża, co by sobie cyk piweczko łyknąć. Tak po malusiu łykał do lutego, zapił, wytrzeźwiał, zmienił pracodawcę na siebie samego, znów zaczął zarabiać jak człowiek, pozapłacaliśmy zaległe rachunki i pod koniec czerwca znów cyk piweczko, i tak z przerwami aż do zeszłego piątku, bo znów zrobił przerwę... . Człowiek u którego teraz pracuje, co jakiś czas jeździ z nim do sklepu i robi zakupy.... Więc mam co jeść ale co mi z tego. Wolałabym robić sama zakupy, bo wiadomo jakie zrobią faceci ma dodatek według wskazówek innego:/
A w zeszły czwartek odebrałam listy: z sądu tak długo oczekiwany ale wciąż bez terminu sprawy, tylko uzupełnienie braków formalnych*, od komornika, że zajmuje mi całość wynagrodzenia z tego miesiąca i wszystkie przyszłe oraz  telefon z Intrum Justitia. Pani pracująca w tej firmie przerobiła mnie na szmaty, ma talent kobieta nie powiem, wydawało mi się, że pomimo tego że jestem niewypłacalnym dłużnikiem, to wciąż pozostaję człowiekiem. Nic bardziej mylnego.Moje i tak niskie mniemanie o sobie, zostało rozmazane po podłodze. Niestety jest to kolejna cena, którą muszę zapłacić za swoją głupotę.

I tak właśnie wygląda moje spełnione marzenie o domku z ogródkiem.


* ale za to moja sprawa ma już swój nr I C 974/13 :-)



niedziela, 17 listopada 2013

Zakochana idiotka czyli listy z urzędów cz.III

Anko Wrocławianko -moja historia nie jest typowa - jest podręcznikowa. Podręcznik nosi tytuł:
Jak się dać wyrolować na własne życzenie albo coś w tym stylu.

IDIOTKI ciąg dalszy.

Cofnijmy się w czasie. W grudniu 2008 r tzw."ukochany" otwiera działalność gospodarczą. Jest jedynym na tym terenie sztukaterem, więc jest szansa że będą zlecenia. Choroba teściowej krzyżuje cokolwiek plany, bo on zostaje w domu w charakterze opiekunki, niemniej jednak po jej śmierci pojawiają się zlecenia.
Tzw. "ukochany" w maju bierze kredyt obrotowy na firmę, celem zakupu różnych takich do wyrobu forem odlewniczych i informuje mnie o tym fakcie, gdzieś koło końca czerwca. Wnerwiło mnie to, ale znów padło hasło o sprzedaży działek i szybkiej spłacie, więc się odczepiłam. Nagle zlecenia urywają. Jest na to z tysiąc wymówek oprócz najważniej i jedynej, a mianowicie on przecież rozpacza po śmierci matki i cierpiąc bardzo, leczy duszne rany napojami piwnymi. Ja o tym nie wiem, bo przecież znów się szkolę, zjeżdżając do domu tylko na weekendy.Wtedy jest cisza i spokój, nic się nie dzieje. Zlecenia urwały się z powodu niechęci do pracy tzw."ukochanego", o czym poinformował mnie a początku tego roku, kiedy przyznał że jest alkoholikiem i kiedy pije to nie chce mu się pracować. Oczywista oczywistość. Ale do brzegu.
Wracam po trzech miesiącach szkolenia i coś mi nie pasuje, ale nie mam czasu zastanowić się nad tym, bo w firmie szaleje nowa miotła, pracy mam po uszy a 4 sierpnia leci na bruk 29 dyrektorów oraz niektórzy podlegli im kierownicy, którzy nie są w typie nowych. Dyrektorów. Czyli np.ja.
Mamy więc listopad 2009 r. Mój ślub a po ślubie już mążaktualnieśredniotrzeźwy opija zmianę stanu cywilnego. Tak opija i opija, że mam wrażenie że do dziś nie przestał.
W styczniu 2010 r. kupiec nr 3 zadatkuje kupno działki nr 3. Matka córki meżamegośredniotrzeźwego
za pośrednictwo w/w czynności życzy sobie gratyfikacji w wysokości najpierw 3.000 zł a dwa dni później 2.100. Oczywiście w zamian za wycofanie zabezpieczenia komorniczego. Trafia mnie już nagły szlag i każę temu... hmm mężowi brać od baby potwierdzenia, bo do końca życia będzie jej płacił. Ten jeden raz mnie posłuchał. Te inne razy już nie. Klient nr cały czas płacił w drobnych ratach, które to drobne raty wyciągała matka córki, w zamian za informacje na temat działań siostry męża, działającej na szkodę brata swego oraz oczywiście zdjęcie zabezpieczenia komorniczego. Oczywiście żadna z tych wpłat nie była zgłaszana komornikowi. Mniej wiecej w tym samym czasie siostra meżamegośredniotrzexwego wchodzi dokonuje wpisu na hipotece, bo zakłada sprawę o zachowek. Czyli nic już sprzedać nie można. Ostatnim dużym strzałem w stopę, który dobrowolnie sobie oddałam było podpisanie weksla na kredyt obrotowy na firmę, przy przedłużaniu umowy, który w jakimś amoku jako żona podpisałam, ze strachu, że każą zwracać zaraznatentychmiast. Kiedy już to zrobiłam, dotarło do mnie, że podpisałam na siebie wyrok dożywocia.
Kiedy tak sobie czytam to co piszę, zdumiewa mnie idiotyzm mego postępowania. Na palcach jednej reki mogę policzyć ilość wziętych kredytów przez całe swoje wcześniejsze życie - na CB radio dla pierwszego męża taksówkarza, na zmywarkę i mini wieżę dla siebie, komputer dla dziecka, kredyt odnawialny z pierwszym mężem na spółkę w celu zakupu samochodu na taksówkę, który (ten kredyt) krwi mi napsuł jak nie wiem co. Jeśli nie miałam pieniędzy - nie kupowałam. Co we mnie wstąpiło, nie wiem - chyba ta wielka laf, co mi rozum odebrała.


* gwiazdeczka z pierwszej części Idiotki przy kredyciku nr 1- widzę pozytyw w tej całej sytuacji.
Z całą pewnością żadnego kredytu przez długie lata nie wezmę, bo mi go nikt nie da. Nawet gdybym bardzo ale to bardzo chciała. Ha Ha :-(

piątek, 15 listopada 2013

Zakochana idiotka czyli listy z urzędów - cz. II


IDIOTKA (dużo tego wyjdzie-znów muszę podzielić) - I

Mamy rok 2009. Teściowa niedomaga coraz bardziej, więc razem ekhm, ekhm ukochanym ustaliliśmy, że on zajmuje się swoją mamą pozostając w domu, ja pracuję zawodowo bo zarabiam dobrze, a tu dla kobiet z pracą ciężko, o godziwym wynagrodzeniu nie wspominając. Do domu wracałam bardzo późnym wieczorem, ugotowałam to co teściowa lubiła najbardziej oraz coś dla nas i myk do spania. Tzw." ukochany"
solennie bladym świtem czyli o 5.30 odwoził mnie do pracy, przywoził po 20, czasem kiedy była taka potrzeba zawoził w środku nocy żebym mogła sprawdzić, co znów włączyło alarm. Aha i kawę do łóżka codziennie rano miałam podaną oraz na pęczki "moich księżniczek" i tym podobnych nazwań też miałam do upojenia. Ogólnie czułam się mocno rozpieszczana i pomyślałam, że w końcu jakieś marzenia mi się spełniły:
domek z ogródkiem i obok ktoś, dla kogo jestem najważniejsza na świecie...
Pierwszy kredycik* wzięłam w marcu 2009 r. Zrobiliśmy kanalizację,nowa instalację elektryczną, siłę do domu i do warsztatu, przepływowy podgrzewacz wody na lato (żebym cały czas miała ciepłą wodę), wyrzuciliśmy stary piecyk z domu i pociągnęliśmy rury od kotłowni, żeby jednym piecem ogrzewać warsztat i dom. Wszelkie zmiany remontowe działy się już po śmierci teściowej, bo odeszła do lepszego świata w Wielki Piątek. Nie wiedziałam że ryż na mleku może dać satysfakcję, ale dał mi ogromną, bo to była ostatnia rzecz, którą dla niej zrobiłam.
 Kredycik nr 1 trzeba to dodać wzięłam bez obaw - przecież ukochany został posiadaczem trzech sporych działek budowlanych oraz siedliska. Sprzeda się działkę, kredycik będzie spłacony.
Po śmierci teściowej do akcji wkracza córka mego "ukochanego" wraz ze swą rodzicielką. Poprzez komornika domagają się zwrotu zaległych alimentów w kwocie uwaga: 74.000 zł . Zatkało mnie. Jakie zaległe, skoro będąc ze mną cały czas płacił? Znaczy się pieniądze zarabiał kiedy teściowa miała dializy. Tzw." ukochany" poleciał do komornika i po złożeniu pierdyliona wyjaśnień, kwota zaległości zeszła do niespełna 40.000. Wiem, że teściowa miała pocztowe dowody wpłat, bo mi je pokazywała ale dowody te w cudowny sposób zniknęły, podobnie jak wiele innych ważnych dokumentów. A że siostra "ukochanego" kiedy jeszcze przychodziła do matki twierdziła, że zgubiła klucze od domu, to wydaje się być oczywistym określenie sprawcy "cudownego" zniknięcia. Działalność siostry tzw."ukochanego" w kwestii współdziałania ze swą bratanicą rozwinie się bardzo w terminie późniejszym. Na ten czas mamy dług, komornika i wpis do księgi wieczystej. Mamy też kupca na działkę nr 1. Ja w tym czasie przebywałam na szkoleniu w stolycy przez całe trzy miesiące. Właśnie wtedy tzw."ukochany " zaczyna popijać, nie za często ale jak podaje, z rozpaczy po śmierci matki. Łykam to jak młody pelikan. W między czasie tzw."ukochany" będąc w stanie wskazującym podpisuje oświadczenie pełnomocnikowi swej córki NIE doczytując dokładnie, co tam jest nawypisywane. W zamian za to może sprzedać działkę. Mamy czerwiec. Kupcowi bank wstrzymuje kredyt, do nas zgłasza się umówiony majster od budowy płotu - pożyczam 5.000 od swej matki. Pojawia się kupiec nr 2 na działkę nr 2- matka córki tzw."ukochanego" mówi mu w rozmowie telefonicznej, że dokonają wypisu z księgi, jeśli tzw." ukochany" wpłaci 12.000 na konto córki. Na jego stwierdzenie, ze nie ma takich pieniędzy - tamta mówi, żebym ja wzięła kredyt. I biorę - kredycik nr 2. Żadne czerwone światełko mi się nie zapala, bo czemu miałoby to zrobić? Nadchodzi sierpień -kupiec nr 1 otrzymuje swój kredyt. Pełnomocnik córki, kupiec oraz tzw."ukochany idą do notariusza. Tam pełnomocnik córki żąda, aby pieniądze ze sprzedaży wpłynęły uwaga: na JEJ konto. Nie komornika. Tzw."ukochany" nie widzi podstępu żadnego i po konsultacji ze swoim prawnikiem, wyraża na wszystko zgodę. Pieniędzy nie widzimy wcale. W październiku pismem do komornika pełnomocnik córki informuje go o wpłacie 24.336 zł na poczet zadłużenia alimentacyjnego? Jakie 24.336 skoro za działkę było 52.000? Prawnik tzw."ukochanego" sprawdza co się da i mówi, że nie wie dlaczego, pisze dziwne pisma do sądów, sądy odrzucają... Czas płynie.Odsetki lecą. Kredyciki trzeba spłacać. We wrześniu klient nr 2 daje zaliczkę na poczet sprzedaży działki nr 2. W październiku wylatuję z pracy, tej z dobrymi zarobkami. W listopadzie odbiera mi rozum całkowicie i biorę ślub. To był pierwszy i ostatni raz kiedy rodzina i prawie wszyscy przyjaciele przyjechali do mnie. Ostatni też raz śmiałam się tak od serca. Pewnie zaczyna działać klątwa mojej babci...

CDN...



środa, 13 listopada 2013

Zakochana idiotka czyli listy z urzędów.

ZAKOCHANA

Kiedyś miałam marzenia. Malutko ich było, bo przecież takie jak ja nie mogą mieć marzeń.*
Właściwie żadne się nie spełniło - po za dwoma. Wymarzyłam sobie domek z ogródkiem na prowincji, dużo miejsca dla psa i kota, zieleń wokół. W tym domku chciałam mieszkać z wyjątkową osobą u boku-z kimś kto mnie będzie kochał i dla którego będę najważniejsza na świecie. W domku miało pachnieć pieczonym ciastem i dobrym jedzonkiem przygotowywanym dla rodziny i przyjaciół. Bo plan był taki, że latem młodsi będą spać pod namiotem, ciut starsi w pokoiku na stryszku,a ci całkiem dorośli w pokoju gościnnym.
Miało być jak u Klarki Mrozek, Anki Wrocławianki i Wsóweczki:-). Takie tam marzenie. Już wiem, że się nie spełni.
Na początku 2008 roku poznałam sympatycznego mężczyznę. Był miły, kochany, sympatyczny, zaradny, inteligentny, błyskotliwy i co tam jeszcze sobie pozytywnego wymyślicie, to właśnie taki był.Coś mnie lekko w duszy uwierało w związku z nim, ale pomyślałam, że się czepiam. I miał domek z ogródkiem, gdzieś tam daleko. Codziennie rano budził mnie na dzień dobry. Popołudnia spędzaliśmy na skypie. Przyjeżdżał do mnie co dwa tygodnie i za każdym razem rozstania były coraz trudniejsze. W końcu powiedział, że czas zdecydować-jeśli chcemy być razem muszę przyjechać do niego. On ma chorą matkę, której nie zostawi a związki na odległość na dłuższą metę nie wychodzą. Po za tym zbliża się zima, trzeba palić w piecu. Mama sobie nie poradzi a na siostrę nie ma co liczyć. Przyjechałam do niego. Było ciężko dogadać się z teściową, ale on potrafił tak pokierować sprawami, że żadna z nas nie czuła się odrzucona.A to rzadka umiejętność.Problem stanowiła jego siostra, która buntowała matkę przeciwko mnie ale i to udało się zmienić. Jego matka zrozumiała, że z naszej strony będzie miała troskę i opiekę, a z mojej- służbę domową.
I naprawdę była chora- trzy razy w tygodniu dializy i na dodatek miała woreczek stomijny. Postępująca choroba nerek sprawiała, że była coraz mniej sprawna. Zajmował się matką jak najlepsza pielęgniarka: mył, oklepywał, zmieniał pampersy, a kiedy sama nie mogła już tego robić-wymieniał woreczki.
 Chciałabym móc napisać, że żyłam sobie jak w bajce ale... Ale było to ale. Teściowa od wielu lat handlowała lewym alkoholem. Różne mety ludzkie przychodziły dniami i nocami na zakupy. Kiedy warknęłam raz na sikającego na podwórku żula, usłyszałam, że to klient i mam być grzeczna. Zatkało mnie. Jakie miła, jakie grzeczna?
Zostało mi wyjaśnione, że takich "sklepików" jest w okolicy sporo i trzeba uważać, że klienty nie odeszły.
Byłam w szoku. W międzyczasie znalazłam pracę i wyjechałam na szkolenie. Przed wyjazdem zapowiedziałam memu miłemu, że jak wrócę, monopolowy ma być zlikwidowany. Albo nie wrócę.
Już wtedy powinnam stąd uciekać, ale jako zakochana idiotka nie zrobiłam tego, przecież on taki kochany był... Zgodnie z moim żądaniem handelek zakończono. W domku zrobiło się cicho i spokojnie, do teściowej dotarło, że ja jej nie wróg, swojej córce powiedziała, że ja jestem lepsza i żeby przestała przyjeżdżać i mi dokuczać-słowem zrobiło się normalnie. Gdzieś tak na początku grudnia zaczęła podpytywać, czy aby na pewno zostanę z jej synem. Byłam tymi pytaniami cokolwiek zaskoczona ale potwierdziłam, że owszem zostanę. I wtedy padła propozycja, że ona to wszystko co ma, zapisze na mnie. Jakie na mnie? Przecież ma syna i córkę!. Pomysł w swej istocie wyśmienity, został jej wypersfadowany przez wysokość opłat notarialnych, bo w końcu obcą osobą dla niej byłam. W związku z powyższym cały swój majątek przepisała darowizną na swego syna. Na niewinne pytanie o córkę, odpowiedziała, że córka swoje już od niej dostała, a po za tym, to my się nią opiekujemy, więc nam się należy.Na zakończenie śpieszę donieść, że córka matki nie odwiedziła przez ponad pół roku, ani razu nie była u niej w szpitalu, a kiedy ją zawiadomiliśmy, że być może nadchodzi czas pożegnania, przyjechała dopiero na pogrzeb. W tym miejscu kończy się geneza ZAKOCHANEJ. W następnej części narodzi się IDIOTKA.

                                                   
*Dziś uważam inaczej. Nie zmienia to faktu, że marzeń już nie mam.

sobota, 9 listopada 2013

Trzy dziewczynki.

To było upalne wczesno-wiosenne popołudnie 1974 r. Trzy małe dziewczynki uczennice pierwszej klasy szkoły podstawowej jak tysiące innych dzieci poszły na lekcje religii na pobliską plebanię. Tak się szczęśliwie złożyło, że będąc koleżankami w szkole, były też nimi na lekcjach religii, bo dawno, dawno temu takie lekcje nie odbywały się w szkołach i w związku z miało się różne koleżanki i kolegów, niekoniecznie z własnej klasy i szkoły.Malutka wówczas plebania podzielona była na dwie części- na dole były salki katechetyczne, na górze mieszkali niektórzy księża.
Trzy małe dziewczynki ubrane były zgodnie z temperaturą na dworze:
Najstarsza w ulubioną plisowaną granatowo- czerwoną spódniczkę, czerwoną bluzeczkę i czerwone podkolanówki, Młodsza w zieloną spódniczkę, białą bluzeczkę i białe podkolanówki, Najmłodsza sześciolatka, którą rodzice posłali rok wcześniej do szkoły miała na sobie śliczną "zagraniczną" biało-granatową sukieneczkę z czerwonym paseczkiem.
Trzy dziewczynki miały różne domy: Najstarsza mieszkała z siostrą i pijącą, ekhm, ekhm samotną matką,
 Młodsza z siostrą i bardzo surowymi rodzicami,
 Najmłodsza miała tzw. w tamtych czasach" inteligencki" dom, którego bardzo zazdrościły jej dwie starsze koleżanki. Najmłodsza nie mogła zapraszać koleżanek do domu, ale czasem udawało się im stanąć w progu tego niezwykłego mieszkania i z zachwytem w oczach chłonąć panujące tam Piękno, Miłość, Dobroć, Kulturę i Dobre Wychowanie. Trzy dziewczynki często bawiły się na klatce schodowej tuż przy tym Wyjątkowym Domu, bo jakoś tak było im tam najlepiej.
Tego wiosennego popołudnia, na lekcji religii Trzy Dziewczynki były wyjątkowo grzeczne. Nie rozmawiały o swych dziecięcych sprawach, nie chichotały i nie przeszkadzały pani katechetce w prowadzeniu lekcji.
W nagrodę spotkało ich coś wspaniałego - pani katechetka poprosiła je, aby coś jej przyniosły z góry z mieszkania księdza o ptasim nazwisku. Dumne jak nie wiem co i odprowadzane wzrokiem zazdrosnych kolegów i koleżanek udały się w owiane tajemnicą miejsce na pięterku. Z tego co wiedziały, żadne ze znanych im dzieci nigdy nie było w mieszkaniu księdza. Ba nie było nawet za drzwiami prowadzącymi na pięterko!
Już na korytarzu okazało się, że nie ma tam żadnych tajemnic. Zwyczajny korytarz, zwyczajny pokój.
Nieco zawiedzione Trzy Dziewczynki wyrecytowały prośbę pani katechetki. Ksiądz o ptasim nazwisku spełnił jej prośbę, po czym zapytał, czy Trzy Dziewczynki nie chciałyby dostać obrazka z Janem Bosko, patronem dzieci i młodzieży. No pewnie że chciały! Przecież taki obrazek bez okazji to gratka nie lada.!
Wklejało się go do zeszytu od religii, ozdabiało szlaczkami i wzorkami- był to bez mała przedmiot kultu.
Ksiądz o ptasim nazwisku polecił  Dziewczynkom zbliżyć się do siebie. Zanim wręczył obrazek, każdej z osobna Dziewczynce wsadził łapsko w majtki i gładził chwilę po gołej pupie, zaciskając po chwili na niej dłoń. Dziecięce buzie bladły i czerwieniały na przemian. Zgasł na nich uśmiech.
Trzy Smutne Dziewczynki wróciły grzecznie na lekcję religii, oddały pani katechetce to, co przyniosły a na pytania koleżanek i kolegów "jak było", burkliwie odpowiadały "jak chcesz, to sama idź zobacz".
Trzy Dziewczynki nigdy ze sobą o tym nie rozmawiały i nikomu o tym nie opowiedziały. Obrazka nie wkleiły do zeszytu.Po skończeniu podstawówki drogi Trzech Dziewczynek rozeszły się na wiele lat.
     Najstarsza z Młodszą spotkały się ponownie, kiedy obie były już mamami. Spotykały się często, bo sympatia którą czuły do siebie w szkole przetrwała i dobrze im się razem spędzało czas. Pewnego poniedziałkowego, jesiennego popołudnia wcześniej wróciły ze spaceru do domu. Na dworze zrobiło się paskudnie i bały się, żeby nie przewiało dzieci. Młodsza zrobiła podwieczorek dla małych i kawę dla dużych. Włączyły telewizor i oniemiały ! W popołudniowym programie występował ksiądz o ptasim nazwisku. Był ulubieńcem zebranej w studiu młodzieży. Dwie dorosłe już Dziewczynki przez dłuższą chwilę nic nie mówiły, potem popatrzyły na siebie i Najstarsza cichutko zapytała Młodszą: "Pamiętasz?". "Pamiętam" odpowiedziała Młodsza," tylko cały czas myślałam, że sobie to zmyśliłam". Dwie dorosłe Dziewczynki postanowiły odszukać tę Trzecią -Najmłodszą. Troszkę to trwało, bo Najmłodsza jeździła po świecie zdobywając wiedzę. Dziś jest znanym lekarzem i konsultantem jednego ze szpitali w GB. Ale to nic dziwnego skoro wychowywała się w takim Wyjątkowym Domu. Przepytana wprost na okoliczność wydarzenia, potwierdziła, że tak pamięta, i że też myślała, że sobie to zmyśliła.
Najstarsza Dziewczynka nie wie, co zapamiętały jej młodsze koleżanki. Sam dotyk wymazała z pamięci, ale
czasem widzi we wspomnieniach wyraźne kolory dziewczęcych ubranek i męską dłoń zaciskającą się na nagich pupach jej koleżanek.

wtorek, 5 listopada 2013

Dlaczego Kopciuszek nie poszedł na bal:D

Całkowicie nie związany z klątwą, amerykański watek kopciuszkowy ze specjalną dedykacją dla Anki Gurowianki (Wrocławianki), która ostatnio narzekała, że za szybko zamykam wątki:-).
Otóż poleciawszy i doleciawszy do mitycznej Ameryki, uznałam że skoro zostałam zaproszona, zostały pokryte wszelakie koszty związane z wizą, samolotem, trzcinką na dziecko oraz paliwem na wycieczkę poglądową*, należy pomóc babci w czymkolwiek sobie zażyczy z wyłączeniem uboju i rozbioru mięsa, które to czynności wg mojej matki nagminnie były wykonywane podczas jej pobytu, na wyraźne polecenie babci. Babcia była cokolwiek zdziwiona tą opowieścią, niemniej jednak hodowała krowy mleczne i mięsne,
kurki liliputki na jednoosobowe porcje pieczeniowe, świnki na bekonik i inne takie, robiła masełko, piekła chleb, sadziła, zbierała i wekowała różne płody rolne, słowem miała gospodarkę jak się patrzy, czyli opcja uboju i rozbioru była jak najbardziej mozliwa. I pracowała zawodowo, biorąc często "owertajmy" celem dorobienia. Co by o babci nie napisać, była osobą niezwykle pracowitą. Ale do brzegu. Zaproponowawszy swą pomoc w obowiązkach gospodarskich z wyłączeniem uboju i rozbioru, otrzymałam zadanie godne Kopciuszka - w czterech wielkich, plastikowych skrzyniach znajdowały się ziemniaki, które należało posegregować na dwie kupki w rozmiarach mały i duży.Małe miały być do posadzenia, duże do zjedzenia. Nic trudnego mogłoby się wydawać. Pomyślałam, że tak ze trzy godzinki na tej pracy mi zejdzie. Bułka z masłem :-). Dla jasności: moja wiedza w zakresie ziemniaków dziś jest dokładnie taka sama, jak 26 lat temu. Tzn. rozróżniam stare od młodych, czyste od brudnych, kiełkujące od niekiełkujących. Wszelkie odmiany znajdujące się w sklepach rozróżniam po napisach. Li i jedynie:-).
Zatem dziarsko zasiadłam do pracy. I na dzień dobry zagwozdka: które to małe, a które duże?. Ziemniaki w skrzyniach były tycie, maleńkie i malutkie. Dużych w moim pojęciu było jakieś 5 szt. Zrobiłam więc tak na wszelki wypadek 4 kupki: z tycimi, maleńkimi, malutkimi i z 5-tką dużych. Podział zajął mi więcej niż planowane 3 godziny, ale że szczęśliwi czasu nie liczą, to nie narzekałam. Taka inna odmiana maku i popiołu to była :D. Dokonawszy segregacji wróciłam do domu celem przygotowania obiadu, bo za punkt honoru poczytywałam sobie, żeby był gotowy na czas, kiedy babcia i p.o.dziadka wracali po pracy. Usłyszałam podjeżdżające samochody. Przygotowałam nakrycia, odlałam ziemniaczki, groszek zielony masełkiem polałam, kurki jednoosobówki na pólmisek wyłożyłam... Babcia z p.o.dziadkiem weszli do domu, p.o.dziadka wyraźnie zmieszany (ale niewstrząśnięty:-) ), babcia zdecydowanie naburmuszona... Coś było nie tak. Ale co?
I wtedy padło zdumiewające pytanie;
Babcia: COŚ TY NAROBIŁA?
Ja: ????????
Babcia: NICZEGO JAK WIDAĆ NIE MOŻNA CI ZLECIĆ!!!
Ja: ?????????
Babcia:  JESTEŚ TAKA SAMA JAK TWOJA MATKA!!!
Ja: ale o co chodzi babciu?
Babcia: O ZIEMNIAKI!!! JAK JE PODZIELIŁAŚ???
Ja: no na cztery kupki, bo według mnie wszystkie były bardzo małe. Nie wiedziałam, które na co, to uznałam, że taki podział będzie najlepszy. Sama zdecydujesz które do czego, bo ja się nie znam. Jak dla mnie to wszystkie do sadzenia.
Babcia: WSZYSTKIE DO WYRZUCENIA!!! NIE WIDZISZ, ŻE MAJĄ PLAMY???? TYLE CZASU ZMARNOWAŁAŚ!!!!. DO NICZEGO JESTEŚ !!!!
I taki właśnie sposób Kopciuszek nie poszedł na bal... :D

* Babcia na jedzenie i smakołyki nie żałowała. Dla mojego dziecka kupowała wszelkie dziecięce spożywcze wynalazki typu serki, jogurciki, przeciery, zupki czyli wszystko to, co w 1989 roku było towarem luksusowym.

Dziękuję Wam to za mało...

Dziękuję za ciepłe słowa, które nie pozwoliły mi zmarznąć,
Dziękuję za propozycje pomocy, które pozwoliły złapać oddech i znów unieść do góry głowę,
Dziękuję za to, że jesteście...

A że prochu nie wymyślę, bo już dawno wynaleziony i nie Chińczyk jestem, to skorzystam z pomocy:

"dziękuję

za gest obecności
zza ekranu
uśmiechu tło
dziękuję

za myśl pozytywną
wśród łez
bezcennych chwil
dziękuję

za wszystko co jest
odbiciem światła
nadziei i wiary
dziękuję

za odwrócenie
niszczycielskiej fali
mojego okrętu
dziękuję"

suzzi(klik)

sobota, 2 listopada 2013

Znów mam łączność ze światem :-)

Sprzedałam stary telefon, byłam jako "obsługa" na weselu i w związku z tym, będę Was zarzucać swą tfu, tfu, tfurczością, bo zapłaciłam za telefon :D. Oczekujcie... Nadchodzę :D. Chyba nadpiszę czy cuś...
Łerewer jak mawiał mój wujek :D