środa, 25 maja 2016

Szlachetne zdrowie nikt się nie dowie...

 Pierwszy Reksio.
Najpierw psina zaniemogła spożywczo. Gotowane w domu jedzonko przestało mu służyć, zaczęły się luźne kupale, wzdęcia, ciężko mu się chodziło, a futerko wypadało garściami i było ostre jak szpilki.
Udałam się byłam do doktora Gugla, pogrzebałam i wynalazłam, że to może być alergia pokarmowa.
Poleciałam zatem do zoologa i miłej pani co mnie rozumie, wydukałam w czym rzecz, miła pani dała suche jedzonko dla alergików i faktycznie tak jak rzekł dr Gugiel poprawa była szybka i spektakularna. Piesio ozdrowiał, znów był wesolutki, kupy idealne, futerko jak aksamit i przestało wypadać garściami. Na wszelki wypadek wzięłam od miłej pani namiary na weta, co to w Germanii wetem się nie nazywa, a ni mniej ni więcej zwierzęcym lekarzem, bo co sie będzie nazywał jak inni.
Z wesolutkim pieseczkiem chodziliśmy sobie na długie spacerki, oglądaliśmy widoczki, mieliśmy wziąć aparat i te widoczki dla Was uwieczniać, minęła zima, malownicze zielsko się pleniło żądne uwiecznienia, a ja wpadłam na pomysł wymiany straszliwej wykładziny dywanowej i równie paskudnego linoleum na panele. Właścicielka mieszkania zgodę wyraziła, piniądz za materiał zwróciła, niemąż podłogi położył i z nagła Reksinek okulał. Najpierw lekko utykał więc w te pędy do lekarza zwierzęcego polecielimśmy, rzeczony doktor okiem swym fachowym rzucił, uznał że to atretyzm ( albo gruźlica jak kto woli co innego), zapisał tabletki przeciwbólowe, powiedział że operacje mus zrobić i podał cenę z kosmosu. Przełknąwszy cenę, zapytałam jakie są szanse na lepsze chodzenie i czy warto męczyć psa. Doktorek odrzekł, że w zasadzie to małe albo nawet żadne. To po co robić się zapytałam?. Nie robić, ale on musiał powiedzieć. Zdusiłam w sobie chęć popukania się w czoło na sposób germański i pojechaliśmy nazad do domu. Chwilę było lepiej, po czy z nagła stan psinki pogorszył się-tzn. kulał już bardzo mocno i nawet na spacerki nie chciał chodzić. Zmusiłam doktorka żeby zrobił psince RTG, nawet ładnie nam wszystko wytłumaczył co na zdjęciu widać i powiedział, że zasadniczo po tym co widzi, dla Reksinka nie ma już odwrotu-będzie coraz gorzej. I że zostaje nam tylko zwiększanie dawki leków przeciw bólowych. Po czym zrobiło się jeszcze gorzej i w zasadzie psa trzeba było wywozić samochodem na krótkie spacerki, bo do najbliżej trawki było dla niego za daleko.Załamałam się... Patrzeć na cierpienie bezbronnego zwierzęcia i nie móc nic zrobić, to naprawdę paskudna sprawa. W przerwach w napadach płaczu oświeciło mnie, że psu ciężko chodzi się po panelach, bo mu się łapy rozjeżdżają. W te pędy poleciałam i kupiłam chodniki. Obchodnikowałam całe mieszkanie w nadziei, że chociaż trochę mu pomogę. Potem zadzwoniłam do pani doktor z lecznicy na Brochowie, tej samej co nam Reksia na drogę spremedykowała, opowiedziałam co sama wiem i pani doktor mocno się zdziwiła. A gdzie takie badania, a gdzie inne? Na podstawie jednego zdjęcia wyrokuje się o psie? Przecież trzeba się upewnić czy tam nie ma czego gorszego, bo jak nie ma to masaże i ciepło, że trzeba sprawdzić czy wszystko w Reksiu funkcjonuje jak trzeba, bo te tabletki co mu kazał germański doktorek brać są bardzo szkodliwe np na nerki. Powiedziała też jakie badania chce mieć, z tym że nie wie jak się do tego ustosunkuje doktorek w sensie, że ktoś mu mówi, co ma zrobić. I wspomniała o doktorze Kemilewie. Najpierw wystosowałam email do germańskiego lekarza, że w Polsce jest eksperymentalna metoda leczenia komórkami macierzystymi i że potrzebuję takie a nie inne badania. Obrażony doktorek odpisał, że owszem zrobi te badania, ale on wie , że BEZ operacji ta terapia nie ma sensu. I że mamy przyjechać za miesiąc, bo jego nie będzie. I że on tych komórek nie poda, bo to nielegalne i już.
W międzyczasie zadzwoniłam do doktorka Kemilewa, wypłakałam mu się w mankiet, doktor odrzekł, że cały numer z komórkami polega na tym, że one działają BEZ operacji i że jest w Germanii "nasz" lekarz, co te komórki Reksiowi poda. Po czym Reksiowi z nagła poprawiło się.
Tak bardzo się poprawiło, że odstawiliśmy mu tabletki przeciw bólowe i pies zamienił się w psiego kibola, co to mu żaden nie podskoczy. Idzie dumnie na spacerki, nie chce wracać do domu, staje w miejscu i robi za słup, dokąd nie pójdziemy tam gdzie on chce, cichy do tej pory pies uznał, że co mu jakieś inne będą ubliżać, więc gromko odpowiada i trzeba naprawdę na psiego drania uważać:-).
Znów jest radosnym rozrabiaką:-)). Dał się rozdziadować i włazi na łóżko, bo mu tak lepiej w chorobie było, a że leży po stronie niemęża, to se może leżeć ile wlezie-to niemąż cierpi na brak powierzchni do spania he he. Nasz germański doktorek za jakieś dwa tygodnie wraca, zrobimy psince badania i wyślemy do Polski. Niech swojskie dochtory decydują co dalej. A tak na marginesie to sobie myślę, że cały problem powstał przez śliskie panele. Reksio waży 50 kg, jest ciężki to i łapy mu się rozjeżdżały. Teraz biega jak szalony, ale tylko po chodnikach. Mam nadzieję, że niedługo pójdziemy na dłuuuuuugi spacerek po naszych starych trasach, po którym będziemy oboje szcześliwi-pies bo lubi spacerki, a ja według zaleceń wiejskiego doktorka o czy będzie w następnym poście:-). Do napisania sie z Państwem:-)))





piątek, 13 maja 2016

Fatalne zauroczenie

Dziś był piękny wiosenno-letni dzień. Słoneczko czasem zaświeciło, deszczyk czasem popadał, wiał delikatny wietrzyk. Szliśmy sobie z Reksiem na przedpołudniowy spacerek w kolejności następującej:
Reksio
Morda Kaczora wyjątkowo dorodna
potem długo, długo nic i na końcu ja.
Morda Kaczora (nie mylić z wiadomo czym) sie zrobiła z powodu przegrzania i braku wentylacji spowodowanej deszczem. Żaluzje dachowe w arbajcie musiały być zamknięte z powodu ulewy, która to ulewa mogłaby zalać pakowane kartony. Nadmiar pracy też zrobił swoje. Wracajmy jednak do spacerku.
Idziemy sobie wesolutko, Reksio czyta psie smsy, Morda rośnie z chwili na chwilę coraz bardziej pomimo smarowania antyvirem, ja wlekę się na szarym końcu, gdy nagle słyszę gromkie i radosne męskim głosem (w głosie słychać wyrazy uznania) wypowiedziane germańskie dzień dobry.
Odwracamy się Morda Kaczora (z białą plamą antyviru na mordzie) i ja w stronę męskiego głosu (całkiem przystojny ten głos), odpowiadamy dzień dobry uśmiechając się przy tym i widzimy (Morda Kaczora i ja) jak głos jadący na rowerze wpada w poślizg i ląduje w najbliższych krzakach. Uśmiechnięte wdzięcznie przynajmniej ja, bo Morda to nie wiem i kręcąc głową nad męską nieroztropnością odchodzimy. Za nami biegnie męski śmiech. Będąc szalenie skromną osobą wiem, że głos wpadł w te krzaki z wrażenia na widok mej boskiej urody, no bo jaki inny powód mógłby mieć? :-)))))))

poniedziałek, 9 maja 2016

Okno na świat znów otwarte

Duże okno ma się rozumieć. Pewnego razu niemąż zapytał jakim cudem mam internet w telefonie, a nie mam w komputerze (bo z informatyki u tego pana to minus 2 jest)-odparłam, że internet w telefonie mam z powietrza, a w komputerze z kabla ze ściany he he.
Zanim jednak w w/w kablu internet się pojawił, wzięłam byka za rogi i zadzwoniłam na infolinię celem zgłoszenia awarii. Szło dobrze do momentu kiedy nadzwyczaj uprzejma pani zapytała (albo ja tak zrozumiałam) "co słychać w telefonie?". Zdębiałam przy słuchawce i mowę odzyskawszy odparłam, że panią słychać. Na co pani zaśmiała sie perliście i odparła, że musi coś innego słychać.
W tym momencie rozum odmówił współpracy z germańskim i podziękowawszy solennie za okazaną pomoc, pożegnałam się, mówiąc że poproszę o pomoc kogoś z lepszym germańskim. Miła pani w ramach współczucia dla braków umysłowych z którymi miała nieprzyjemność, sama z siebie zgłosiła sprawę do działu technicznego, termin wizyty został ustalony o czym dowiedziałam się dwa dni przed i to przypadkiem, bowiem chcieliśmy w punkcie zgłosić odstrzeżenie zastrzeżonego nr w telefonie stacjonarnym. Technik odwołał swoją wizytę telefonicznie (he he w pracy mam brak zasięgu), potem sms, a potem nie można było się dodzwonić...Brak internetu w kablu jak był, tak pozostał. Potem ja wyjechałam do Mielna na zlot, a niemąż w ramach protestu z powodu nieoglądania filmów z kabla zadzwonił, dodzwonił się, opiórkał i zagroził zerwaniem umowy. Od razu chcieli pomóc z tym, że niemąż jak wiadomo informatycznie -2, to poczekalimśmy do mojego powrotu. Bo okazało się, że coś trzeba gdzieś wpisać... No wrrrrrrrrrrr. Wezwana w charakterze posiłków Anetka zasiadła była do komputera, poczytała, odpaliła co potrzeba, zadzwoniła, dodzwoniła się w miarę szybko, pogadała króciutką chwileczkę, zażądała długopisu, na kartce wpisała dużo cyferek, pożegnała sie grzecznie, wpisała w okienko cyferki i o ludzie okno na świat znów mam otwarte :-)))). Sie okazało że te cyferki to pin fabryczny. I żeby nie było, to sama sobie ten internet zepsułam. Przedłużacz wypadł mi z ręki, upadł na wtyczkę do internetu w ścianie i zapewne zrobiło się zwarcie albo co innego. A telefonie stacjonarnym bo o ten miła pani z infolinii pytała, mówiło, że pin niezgodny...