poniedziałek, 31 października 2016

Wesołego Hallołin:-))))

Święto jak święto. Mi akurat niespecjalnie się podoba, a to z uwagi na nadmiar czerwonej farby w charakterze obficie rozlanej krwi. Chociaż z drugiej strony wróżki w powiewnych szatach mają w sobie coś bajkowego... Hmm może by tak przebrać się? Puknij się babo w łeb, wróżka wagi 83 kg i z pięćdziesiątką na karku.
E jednak nie :)))
Ta wersja Hallołin najbardziej mi pasuje-miłej zabawy:)))


https://www.facebook.com/LaurelAndHardyForum/videos/1173560212679613/

piątek, 28 października 2016

Dla odmiany...

...zauważyłam, że jestem przeziębiona:(
Niestety nie da się żyć, tak jak ostatnio żyję bez konsekwencji zdrowotnych. Brak snu i zasadniczo życie na kanapkach li i jedynie robią swoje. Zdechła mi odporność. Poszłam ci ja zatem do dochtora
celem przebadania się na okoliczność niemania astmy, dochtor chciał zwolnienie wystawić (chyba oszalał), przepisał mi kodeinę na kaszel (fanatastyczny pomysł doprawdy-znieczulę się na cały dzień), do nauki germańskiego zalecił nabycie fiszek i pożegnaliśmy świadcząc sobie wzajemnie rewerencje. Jednakowoż zanim doszło do wizyty, siedziałam sobie sama w gabinecie w oczekiwaniu na przyjście dochorka, bo tu w moim grajdołku jest tylko dwóch lekarzy i przyjmują naprzemienne, więc gabinety są wolne. Pacjenty som wzywane, sadzane do poszczególnych gabinetów, a doktorek w charakterze oblatywacza oblatuje po kolei każdy gabinet, po czym na zwolnione miejsce zaraznatentychmiast usadzana jest następna osoba z kolejki. Zatem siedzę sobie i czekam bezmyślnie wodząc wzrokiem po gabinecie i widocznych przez okno skałach, gdy nagle mój zwrok (nie poprawiać) zawiesza się na kościotrupie, szkielecie się znaczy. Paczę, paczę i myślę (he he) bezmyślnie, czego onemu brakuje. I wymyślam-onemu brakuje butów. Azaliż albowiem i ponieważ
przodzian on jest dość nonszalancko w marynarkę i szaliczek, a w dole widoczna jest naga eeee stopa, wdzięcznie wygięta. To ja się pytam na diabła mi kodeina, skoro po zwykłej kawie ze sexpresu mam zwidy?

wtorek, 25 października 2016

Zasadniczo i zważywszy.

Odebrałam wynik testu na poziom A2. Napisałam na 80%. Zasadniczo to powinnam być zadowolona, zważywszy na ilość czasu jaki mogę na naukę poświęcić. Jak się zaprę to nawet godzinę, z czego 50 min to zadania domowe. A gdzie powtórki??? Poszły i utopiły się w Renie.
Na dodatek w dniu wczorajszym nauczyciel znów miał coś do mnie, z tym że nie wiem czy personalnie, czy narodowościowo. Najpierw czepił się ogólnie procentów-że każdy wie najlepiej na ile chce zdać. Po raz kolejny przypomniałam mu, że jako jedyna na 22 osoby pracuję i to na zmiany.
A on mi na to, że jego nic to nie obchodzi. Zgrzytnąwszy zębami, powstrzymałam w zarodku ciętą ripostę, a to z uwagi że była w języku ojczystym. Po germańsku bym się zapluła. Potem stwierdził, że i tak mam najlepiej, albowiem mówię w języku europejskim,na co ja odparłam, że przepraszam że nie urodziłam się na Dalekim Wschodzie a w europejskiej Polsce i spojrzałam na niego ciężkim wzrokiem. Ciężki wzrok już raz widział, więc z lekka zdeprymowany dodał, że dukanie mowa jest git, pisanie i czytanie tudzież, a jedynie gramatyka leży martwym bykiem z jednej strony, z drugiej zaś jest świetna, czyli nic nowego. Potem dodał, że arabski, kurdyjski i tygeryjski to stare języki i są bardzo trudne, zaś germański młody to łatwiejszy. O polskim nic. Jak zwykle. A jeszcze później spakowałam się i wyszłam, bo nie miałam chęci słuchać dalszych wywowdów, a i do arbajtu był już wielki czas. Znów jest malowanie trawników...


Do napisania się z Państwem:-)




A to prosz Państwa jest  Ren w jesiennej poświacie widziany z pagórka nad moim domem



niedziela, 23 października 2016

Kotlet mielony po germańsku

Kotlet mielony po polsku jaki jest, każda wie. Czasem smaczny, czasem mniej, czasem nawet przypalony. Ale zawsze zjadliwy. Mój pierwszy zrobiony własnoręcznie miał dodany chleb zamiast bułki, bo uznałam że pieczywo to pieczywo-żadnej różnicy nie będzie. Cel dodawania pieczywa był mi bliżej nieznany, po chlebie dowiedziałam się, że musi być bułka, żeby kotlet był bardziej "puchaty". Minęły lata, poznałam swoją przyjaciółkę Wsóweczkę pochodzącą z Podlasia i okazało się, że tam do kotleta dają chleb. Koło się zamknęło. Lata mijały, kotletów smacznych, bądź trochę mniej przewinęło sie w moim życiu sporo razem z ziemniaczkami, mizerią, bądź buraczkami mniam mniam. Znów minęło lat parę i do kotletów zaczęto dodawać różności: a to ser żółty, a to pieczarki, a to kaszę mannę z kapustą... Wciąż smacznie choć troszkę inaczej. A jeszcze bardziej potem wyjechałam do Germaii...
Pierwsze zderzenie z germańską kuchnią miałam zaraz po przyjeździe. Chłop zabrał mnie do tureckiej kurczakowni. Kurczaczek byłby przepyszny, gdyby nie tona albo dwie soli. Jedząc go miałam wrażenie, że jem sól łyżkami. Zwaliłam winę na Turków, bo kto to widział tyle solić?
Potem był problem z grochówką-groch kupiłam w ruskim sklepie, boczuś i kiełbaskę w germańskim. Ugotowałam, przyprawiłam jak zawsze, podałam na stół i wylałam do klo. Zupy nie dało się zjeść, bo była za słona. Uznałam, że to ja zbyt hojnie sypnełam solą. Potem kupiłam polskie kiełbaski w ruskim sklepie i fasolka po bretońsku dla odmiany była super. Potem był spotkanie przedświąteczne, znaczysie obiad w restauracji i... znów miałam problem ze zjedzeniem. Wszystko było za słone!!!!
Kolejne próby z germańską gotową żywnością oświeciły mnie, że oni z jakiegość powodu tak mocną solą-pewnie zamiast sztucznych konserwantów. Zaczełam gotować jedzonko wymagające wędlin całkowicie bez soli, bo to co było w tych wędlinach zupełnie wystarczało. A najlepiej jednakże z polskich, bo i smak i konsystencja są po prostu genialne. Czasem zjadamy coś w mieście, ja jednak wolę swoje własne. Uznałam, że na przemysł nie ma rady-musi być przesolone i już. I tak sobie żyłam w błogim solno/konserwująco/przemysłowym przeświadczeniu aż do zeszłego tygodnia.
Koleżanka z mojej zmiany poinformowała mnie, że zrobiła kotlety mielone i na pauzie sobie zjemy. Taki handel wymienny-ja się z nią owockami dzielę, ona pochrupajki różne przynosi. Tym razem przyniosła własnoręczne kotlety mielone. Z papryką czerwoną. Wyjęła je z torebki, odwinęła z folii sreberkowej i zaczęła wcinać. Kiwnęła do mnie ręką, co bym się poczęstowała. Zrobiłam co moje i podeszłam do niej. Bez żadnych obaw, wszak jedzonko domowej roboty było. Chwyciłam kotlecika w dłoń, zatopiłam w nim zęby i... z trudnem powstrzymałam się przed natychmiastowym jego wypluciem. Kotlecik był konsystencji pasztetu, z kawałkami bułki w środku, ale jak smakował-nie wiem. Nigdy nie jadałam mięsa z solniczki. Aż do dziś mię otrzącha, jak sobie pomyślę. Na moje kubki smakowe sól jest germańską potrawą narodową.

Smacznego Państwu:-)

środa, 19 października 2016

Olaboga

właśnie mię oświeciło, że już dwa miesiące minęły odkąd się uwywnętrzniłam. 
Najsampierw to dochodziłam do siebie po chorobie. Potem chciałam się z kursu wymiksować i nawet udało mi się przekonać do tej idei właścicielkę szkoły, niestety wysłała mnie  do nauczyciela, a ten sprytnie wjechał mi na ambicję i... zostałam. Nie osiągnę tego co sobie założyłam, bo jak wiadomo czasu brak, po za tym metoda "wielokrotnych powtórzeń" na mnie nie działa. Ja potrzebuję metody "na dzięcioła" znaczysię kuć ile wlezie. Niemniej jednak coś tam w głowie mi zostaje i pomalutku tycimi kroczkami idę sobie językowo naprzód. W następny poniedziałek zaczynamy poziom B1-wtedy dowiem się jak mi poszedł A2, bo mieliśmy test sprawdzający.
Po drodze zakończyłam wszelkie możliwe badania: holtery, kardiologi, badania wysiłkowe, krew na choróbska wszelakie i nawet rezonans na bolącą głowę-niewiadomo co mi jest:(.
Nie wiadomo z jakiego powodu padam na ryj, bo zabawę z diagnozowaniem zaczęłam w maju-wykryto li i jedynie skaczące ciśnienie i zapisano tabletki, po których puchną mi nogi. Padła delikatna sugestia, że to z powodu menopauzy i że hormony pewnie by pomogły. Hormony nie pomogą, bo przy nadciśnieniu nie wolno, o czym poinformowałam panią doktor w sensie, że wiem. Nic nie powiedziała. Po rezonansie wpadłam na ścianę, taką miałam karuzelę w głowie, z tym że oprócz karuzeli i kostniaczka nic więcej tam nie było he he. Więc jedziemy na paracetamolu i naproxenie jak dotychczas w zależności od nasilenia bólu. W kwestii bólu to od cudbucików roboczych przypałętała mi się chyba ostroga piętowa, bo pięta daje ostro popalić.  1-go listopada idę do ortopedy, ciekawe co wymyśli. Mam plan jeszcze na gienia i na tym zakańczam diagnostyczną rozrywkę, bo mam jej po kokardy. Zajmuje tylko czas, którego nie mam, a nic z tego nie wynika.
Wiem co mi nie jest :))))

A w Lorch zaczyna się najpiękniejsza pora roku...