piątek, 23 sierpnia 2013

Z cyklu padło mi na głowę - odsłona druga :-)

Za chwilę wiekopomną czy cuś zobaczycie ciąg dalszy mojego robótkowego szaleństwa.
Czapki, którą prułam pięć razy pokazywać nie będę, bo jak wygląda czapka każdy wie. Co prawda pomimo skrupulatnego liczenia oczek i tak mi dziwnie szeroka w efekcie końcowym wyszła i musiałam zeszyć na zakładkę, to i tak dumna i blada przechodziłam w niej resztki zimy.
Dziś prą państwa przedstawię Wam ozdobną deseczkę. Tak się jakoś dziwnie składa, że tfu, tfu tfurczością pierwszą czyli wykonywaną przeze mnie po raz pierwszy jest obdarowywana tylko jedna koleżanka.
Pechowo dla niej akurat ona ma jakieś okazje, z powodów których jest uszczęśliwiana dziełami ekhem ekhem sztuki :D.W przypadku deseczki była to parapetówka. Gdybym tak jeszcze potrafiła robić zdjęcia...

                                                          zwykła deseczka drewniana

                                  serwetka (jakby komu przyszło na myśl, że potrafię malować)

efekt końcowy 
































środa, 21 sierpnia 2013

"Skandal" :-))

         Nie boję się ich. Czasem jak mi znienacka wyskoczą pod nogami, bywam zaskoczona. Z jednym/jedną w pamiętnym dla mnie roku zaginięcia mężamegoprawietrzeźwego próbowałam się zaprzyjaźnić. Kiedy wchodziłam do kotłowni i zapalam światło, wybiegała na powitanie i wcale się mnie nie bała.Dobre chęci z mojej strony uległy odwróceniu o 180 stopni, kiedy ów/owa sprowadziła mi do kotłowni całą swoją liczną rodzinkę i w ramach budowy gniazda, wygryzła dziurę w otulinie "boljera" jak mówi ludzkość tutejsza. One są co roku. Już w sierpniu masowo zaczynają schodzić z pól i szukają miejsca w domach. U mnie łatwo-dom parterowy, drzwi wciąż otwarte, chociaż dla tych małych potworów nie ma rzeczy niemożliwych i wszędzie wlezą.
       Tak słusznie się domyślacie. To mysz polna. Małe szare upiorstwo, z którym walczę co roku
. W końcu prawie wygrywam, na krótką chwilkę, ale zanim wygram, w domu widzę całe mnóstwo śladów ich bytności. Obrzydliwych śladów.
        Jestem dla nich hojna. Dokarmiam szczodrze. Trutką oczywiście.Od połowy lipca wysypałam im już jakieś 0,5 kg, bo to żarłoczne bestie są. Żrą jak szalone. I co w zamian otrzymałam????
Zwłoki na środku kuchni. Jeszcze żywe, choć już niemrawe. A w domu sama jestem... Łopatę wzięłam i grabie, wyniosłam do ogródka. Nie uważacie,że to skandal tak się wyłożyć? :-))). Powinna być bardziej dyskretna :-)).


sobota, 17 sierpnia 2013

Zupa owocowa

Pewnie każdy z Was ma potrawy z dzieciństwa, których wspomnienie smaku do dziś budzi niechęć do spożycia i złe skojarzenia. Wbrew pozorom moją spożywczą paskudą nie jest rzadki szpinak ze szkolnej stołówki, a słodkie zupy mleczne i owocowe. Szpinak bardzo lubię, aczkolwiek przyrządzam go w nieco innej postaci niż rozlana kupa na talerzu :-). Zupę mleczną też zjem, pod warunkiem, że będzie leciutko posolona i bez kożucha,bo tak właśnie jadłam ją w dzieciństwie. Natomiast zupa owocowa...
Wspomnienie burej brei z rozgotowanym makaronem, słodkiej jak ulepek prześladowało mnie od zawsze.
I tak jak odmawiałam spożycia słodkiej zupy mlecznej, tak też z całą mocą odmawiałam owocowej. Jeśli ktoś próbował zmusić mnie do jej zjedzenia-pewnie domyślacie się, czym taka rozrywka była zakończona.
I o ile mleczną można było zmodyfikować, o tyle owocowej już nie. Chyba że ktoś z Was zna przepis na słoną ;-).
    Zdarzyło się jednak, że w trakcie ostatnich afrykańskich upałów mój koncept obiadowy uległ przegrzaniu i już sama nie wiedziałam, co zrobić na obiad. Mążmójwtedytrzeźwy poprosił o zupę owocową.
Pogiełło faceta czy cuś!. Ja i zupa owocowa! O nie, ten numer nie przejdzie! Jednak po wielkich naleganiach zgodziłam się, pod warunkiem jednakże, że sam ją sobie spożyje. Po przepis udałam się do masterczifa gugla, lekko go zmodyfikowałam i... . Zakochałam się w zupie owocowej :-).
Lekko kwaskowa, owoczysta, gęsta i pachnąca z kleksem jogurtu greckiego... Zobaczcie sami :-)):



czwartek, 15 sierpnia 2013

50 zł.

Tło opowieści

Od zawsze należałam do biednych osób. Kiedy byłam mała, często brakowało nam dosłownie paru groszy do ćwiartki chleba, a matka wypłatę miała dostać dopiero za kilka dni. Później było trochę lepiej, bo dziadek zza granicy pomagał, jednak mamuni tak odwaliło, że zaczęły się pijackie imprezy, a co za tym idzie hordy łasych na pewexowskie trunki i smakołyki darmozjadów okupowały nasz dom. Potem było pierwsze małżeństwo, mąż skąpiec wyliczający dziecku i mi każdą złotówkę.Bo na imprezki w pracy i taksówki zawsze musiał mieć. Najlepszy finansowy czas miałam wtedy, kiedy zostałam całkiem sama. Po zapłaceniu wszystkich rachunków, kupnie biletu miesięcznego oraz wyposażenia dla kotów ( żwirek i karma na miesiąc) zostawało mi jakieś 500 zł. Jak dla mnie bardzo duża kwota. Jeśli w jednym miesiącu miałam wydatek extra, w drugim uważałam mocno na wydatki, w trzecim co nieco odłożyłam. I tak się jakoś kręciło.
Najgorszy czas finansowy miałam na początku ubiegłego roku, kiedy mążmójprawietrzeźwy był uprzejmy zaginąć bez wieści, a ja zostałam sama z 1000 zł na wszystkie opłaty, jedzenie, węgiel i drewno. I kiedy przywalona kłopotami na maxa, brakiem kasy, snu i ciała (w niecałe 3 tygodnie schudłam 15 kg) szykowałam się do przejścia na Drugą Stronę do mich drzwi zapukały Trzy Anioły  :-). Anioł brytyjski zafundował węgiel, Anioł "święty";-) drewno, a Anioł ostrowski zaciągnął do odpowiedniego lekarza, wykupił recepty i zorganizował łańcuszek pilnujących mnie na okrągło osób. Moje Anioły tak się starały, że teraz to już muszę sobie radzić :-).

                                                          


Opowieść właściwa :-)

    Wiem, że po odejściu od kasy reklamacji gotówkowej nie uwzględnia się. Jednak ów przepis nie działa
na tym zadoopiu równie skutecznie jak w dużym mieście. Ostatnio robiłam zakupy na tzw. ryneczku.
Na różnego rodzaju warzywka miałam zapłacić niecałe 18 zł. Podałam obsługującemu mnie panu  stówkę wziętą z domu na zakupy, pan wydał resztę i poszłam sobie dalej. Moja wina,że nie sprawdziłam od razu ile mi wydał. Uznałam, że jako stałej klientce wydał resztę dobrze i już. Nic bardziej mylnego. Właśnie dlatego że byłam stała klientką, uznał że może mnie oszukać. Zauważył, że NIGDY nie sprawdzam, ile reszty dostaję i wydał, ile sam uznał za stosowne. I gdyby nie fakt, że poszłam jeszcze do innego sklepu, zarobiłby na mnie właśnie  50 zł.
    W tym innym sklepie przy kasie otworzyłam portfel i stwierdziłam brak 50 zł. 30 zł i parę drobniaków było.Wyszłam z tego sklepu załamana. Dla mnie 50 zł to wciąż duża kwota. Poleciały mi łzy żalu (dosłownie) i załamana podłością ludzką, szłam do autobusu, żeby w skrytości domowej "lizać duszne rany"jak zawsze przy podobnej okazji dawniej bywało.Wtedy obudził się we mnie mój ukochany demonik, zwany asertywnością :-). Przygarbione plecy plecy same się wyprostowały, głowa podniosła do góry, a w myślach pojawiło się zdanie:" o nie, nikt nie będzie po mnie jeździł. Może nie odzyskam tych pieniędzy ale ty draniu pożałujesz!". A wszystko to bez mojego udziału! Demonik zrobił to za mnie:-).

                                                         
                                          


 Wróciłam się na ryneczek. Stanęłam przed panem, pan ciut zbladł i zapytał,czego jeszcze zapomniałam. Ja póki co grzecznie i cicho, że to on zapomniał wydać mi 50 zł. On odwrócił się do mnie tyłem i burknął cichutko, że nie pamięta. Wkurzona,że tyłkiem się do mnie odwraca, ale wciąż grzecznie, proponuję przeliczenie kasy. Na to on wyciąga pieniądze z tej kasy i rzuca mi jak psu kość. Jak się zapewne domyślacie , przestałam być grzeczna i już głośno mówię do pana, żeby się wypchał tymi pieniędzmi. Ja stracę, ale on na cudzej krzywdzie z całą pewnością nie dorobi się. Odwróciłam się i chciałam odejść, kiedy zza straganu wyskoczyła jego matka, złapała mnie za rękę i mówi,że ona nigdy nikogo nie okradła. Odparłam na to,że nie do niej przyszłam tylko do jej syna, bo to on mnie obsługiwał.  Pieniądze zostały mi zwrócone w grzeczny sposób.


Zalety terapii :-)

      Kiedyś, kiedyś jeśli odważyłabym się na taki wyczyn, jeszcze długo wstydziłabym się tego, że ludzie na mnie patrzyli. Dziś mam to w głębokim poważaniu i jestem z siebie prawie dumna:-), bo jeśli ja jestem uczciwa, to nie widzę powodu dla którego ktoś inny miałby nie być. Li i jedynie :-)




środa, 14 sierpnia 2013

Wrrrrrrr...

Chwilkę mnie nie było, bo na polecenie mężamegoprawietrzeźwego odlewałam mu kamienie na ścianę.
Musiałam odlać 2,5 dywanu. To taka miara :-). Dywan ma 3,3/5 m, na nim układamy sztukaterię do wyschnięcia, więc łatwo obliczyć ile metrów miałam do zrobienia. A z form wychodzi troszkę więcej niż pół
metra. Ale do brzegu.
Miałam Wam napisać o bardzo miłym i zaskakującym spotkaniu, które dotknęło mnie wczoraj, ale jestem zmuszona odłożyć to na inny raz. A to dlatego że dziś o 7 rano dowiedzieliśmy się, że sprzedaliśmy "posiadłość".  Kupiec który czeka na zakup od prawie roku i na dodatek chce kupić wszystko,przyjechał z awanturą,że został zrobiony w durnia, bo właśnie dowiedział się, że sprzedaliśmy owo wszystko.
Cóż nie ja z nim rozmawiałam, więc nie wiem czy nie wycofa się z kupna. A plotka wzięła się z majaczenia Obleśnego Starucha, któremu zaczęło wydawać się, że jest już właścicielem posiadłości mężamegoprawietrzeźwego. Obleśny Staruch jest mężem miłej, starszej pani, którą odwiedzam, chociaż te odwiedziny nie należą do przyjemności. Obleśny Staruch bardzo rzadko bywa trzeźwy, jeszcze rzadziej czysty, jest posiadaczem otępienia alkoholowego i wydaje mu się, że mnie ekhm, ekhm kocha :-(.
Wyciąga w moim kierunku swoje brudne łapska i próbuje mnie dotykać. Jak  zapewne domyślacie się, kobiety niechętnie, a właściwie wcale nie odwiedzają tej miłej pani. Ja staram się czynić, to tylko wtedy, kiedy mam pewność, że Obleśny Staruch nie jest pijany.
Po swoich przodkach w wyniku wieloletniej sprawy sądowej o dział spadku, Obleśny Staruch odziedziczył działkę w Żyłowie, jakieś 30 km od zadoopia, w którym mieszkam. Podobno jest kupiec na tę działkę, podobno sprzedaż ma sfinalizować się w tym tygodniu i wtedy on kupi od nas "posiadłość". Łazi to zaplute, zachlane po ludziach sobie podobnych, plecie co mu ślina na język przyniesie, a ci w ramach "niusa" przekazują to dalej jako prawdę objawioną. Głuchy telefon to tutaj wciąż ulubiona rozrywka :-((.
Nie wiem ile jeszcze wytrzyma pancerz spokoju, który na siebie założyłam. Wiem, że jak pęknie znów się coś złego przydarzy...:-(
A to zdjęcie Obleśnego Starucha, tak chodzi ubrany w porze letniej:


poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Sen :-)

      O treści snów możemy powiedzieć z całkowita pewnością tylko to, że nie mamy wpływu na to, co nam się śni.  I tak dzisiejszej nocy moje mary senne dotyczyły spraw biurowych :-). Otóż jedna z moich przyjaciółek z uporem godnym lepszej sprawy do kasety z tuszem dużego kombajnu biurowego wlewała atrament..
Jak to czyniła nie było doprecyzowane, niemniej jednak wykazywała się inteligencją blondynki i wykazywała ogromne zdziwienie, że ów atrament wylewa się podczas drukowania. Spieszę donieść, że nie mam bladego pojęcia jakiej konsystencji jest tusz w drukarkach, bo że wlewać atramentu nie można, to wiem. Dziurki odpowiedniej nie ma :-D.



P.S. O iracjonalności tego snu niech świadczy fakt, że jego bohaterka zawodowo zajmuje się szeroko pojętym asortymentem biurowym i nigdy przenigdy, a znam ją lat wiele, nie próbowała takiego eksperymentu :-D

piątek, 2 sierpnia 2013

Brunetka z blondynką do miasta pojechały...

      Wczoraj w ramach nieszkodliwej rozrywki pojechałam wraz z kożelanką moją Aulitą do miasta, niegdyś wojewódzkiego. Ona w biznesie a ja jako ostow*. Ci co mnie znają wiedzą, a ci co nie znają, właśnie się dowiedzą, że jestem osobą, której przytrafiają się najróżniejsze dziwne wypadki. Dla jasności - potrafię spaść z krawężnika idąc prosto przed siebie, bo gdybym przechodziła na drugą stronę rozumiem, nóżka się omskła i rym na oblicze. Trzeźwa byłam, do pracy zmierzałam, na siedzeniu jasne spodnie... Na kolanie po powstaniu z upadku już nie były jasne, ale do brzegu.
Już na dzień dobry na swój widok ryknęłyśmy śmiechem . Ona odziana w białe spodnie, czarną bluzkę, na nogach klapki. Ja odziana w białe spodnie, czarną bluzkę, klapki. Ona brunetka, ja blondynka...Czyli na łbach też czarno-biało :).W mieście niegdyś wojewódzkim nie było osoby, która by się za nami nie obejrzała :-)). Kożelanka sprawę w urzędzie (ZUS!) załatwiła szybko i sprawnie, co też powinno dać do myślenia, bo słowa urząd,szybko, sprawnie nie posiadają znaku równości. Potem poszłyśmy obżerać się kuglem, bo miasto niegdyś wojewódzkie słynie z najlepszego na Kurpiach kugla, więc grzechem było by go nie spożyć.
Następnie beztrosko poszłyśmy na lody, prawie tak dobre jak te we Wrocławiu w Galerii Dominikańskiej.
Oddając się  kulinarnej rozrywce nie patrzyłyśmy na zegarki, bo i po co? Szczęśliwi czasu nie liczą... Ale za to inni to robią. Biuro Strefy Płatnego Parkowania Niestrzeżonego to zrobiło i naliczyło 25 zł za brak biletu parkingowego. Bo właśnie tu objawiła moja przypadłość.Mało tego , udzieliła się mej kożelance! Ona-kierowca z prawie 30 letnim stażem i doświadczeniem, posiadająca uprawnienia na motory, traktory i inne przyczepy (wciąż to obsługuje!) oraz ja i moje skromne czteroletnie prawko. Czyli znaki drogowe powinnyśmy znać. Żadnej nie zdziwiło wolne miejsce na parkingu w centrum miasta, żadna NIE WIDZIAŁA znaku,że parking płatny, stałyśmy o rzut beretem od parkomatu i nie widziałyśmy go...**
Brunetka z blondynką pojechały do miasta...


*skrót od :osoba towarzysząca :-))
** mandat zapłaciłyśmy na naszym zadoopiu, bo miałyśmy dość zwiedzania miasta niegdyś wojewódzkiego od strony parkingowej :-)

czwartek, 1 sierpnia 2013

Padło mi na głowę, nie mylić z rozumem :)

 Ci co mnie dobrze znają, wiedza,że anty talent jestem plastyczny. Ci co nie wiedzieli, to się włąsnie dowiedzieli. Gdzieś tak w listopadzie ubiegłego roku odkryłam Stowarzyszenie "Razem więcej", którego czas jakiś byłam kronikarzem. Czas jakiś tylko,  bo chciałam kobiełkom ze Stowarzyszenia na ambicje wjechać. I udało się :-). Kronika w tej chwili jest prowadzona przepięknie. Niemniej jednak moje ach ach nazwisko widnieje na stronie tytułowej ;-) Stowarzyszenie ma na celu zebranie do kupy ludzi, którzy coś ładnego dłońmi swemi czynią ku ozdobie  otoczenia najbliższego :-). Niektórzy z Was zapewne pomyślą sobie, słusznie z resztą, co ja beztalencie tam robię oprócz dobrego wrażenia, a i to nie zawsze ????
Otóż proszę ja Was, tworzę. Ręko na pewno, a czy dzieuo to bym polemizowała, niemniej jednak coś tam powstaje. Póki co ekhm "ozdabiam" domniemój oraz dwukrotnie obdarowałam pewną nieszczęśnicę, która zachwyt z całkowitą pewnością szczery ekhm nieprawdaż, w sposób żywiołowy okazała ;-)).Aleale właśnie przypomniałam sobie, że dobrowolnie moja Ewcia, bez przymusu żadnego (Ewcia deserek był środkiem przymusu? ) wzięła jedno z ekhm dzieu rąk moich. Żeby Was tak od razu tym pięknem nie zalać, będę Wam dawkować, to co już zrobiłam oraz informować, czego nowego zaczynam się uczyć nieprawdaż :-))
I tak w kolejności powstawania:
Dzieuo świąteczne grudniowe: