poniedziałek, 5 czerwca 2017

Sukienka czyli znów o sąsiedzie z dołu.

Na parterze domu w którym mieszkam, mieszka również rodzina syryjska. To ci z którymi miałam problem śmieciowy zaraz jak się wprowadzili. Edukacja na wszystkie możliwe sposoby nie pomogła, dopiero podpisany donos do właścicielki domu załatwił sprawę jak należy.
Na początku żona onego zasuwała w wygniecionym prochowcu, co to wycierał trotuary i w chustce
ala wiejska babina. Tak na marginesie te ich płaszczyki furt jak leci, wyglądają jak psu z gardła wyjęte-chyba wyprasowanie doda im kobiecości, więc jak mniemam dlatego takie wymłe.
Od zimy pani zrzuciła prochowiec i chusteczkę i aktualnie robi za bukę w czerni, z tym że oblicze wciąż ma odsłonięte. Ja z kolei spodnie naszam na co dzień i bluzki co najwyżej z odsłoniętymi ramionami.
Rzeczony rodzaj mej odzieży był jak widać do przełknięcia dla właściciela buki i grzecznie mawiał mi dzień dobry bez odwracania ocz swych.
Niestety Germania wpłynęła na mnie degenerująco również w zakresie odzieżowym. Naoglądawszy się różnej maści odsłoniętych części ciała śmigających po stolycy , co to raczej według moich kryteriów zasłonięte być powinny i nikt , ale to absolutnie nikt nie wytykał ich palcem, co jak wiemy w ojczyźnie naszej jest nagminnie stosowanie niestety, uznałam zatem, że i za mną nikt oglądać się nie będzie (no chyba że z ekhm ekhm zachwytem) i zanabyłam sobie kiecki. Aktualnie mam ich 4 , co na wieloletni ich brak jest ilością zatrważającą i oscylują długością mniej więcej lekko za kolana.
Jeju jak mi fajnie w upały!!!. Ale do brzegu.
Przyodziana zatem w sukienkę, skromną bardzo jak na rozbierane standardy , idę z kundlem na południowy spacer. |Z naprzeciwka idzie sąsiad. I wiecie co -fcale, ale to fcale nie mówi mi dzień dzień, ino łeb w drugie mańke odwraca. A na twarzy ma wyraz wcale nie zachwytu, a ni mniej nie więcej tylko świętego oburzenia !!!!. Jak widać na ichnie standardy byłam rozebrana za bardzo hre hre hre. Więc nie wiem, może te kiecki to naprawdę zły pomysł... 😈

Do napisania się z Państwem 😃

sobota, 3 czerwca 2017

Kolejna lekcja germańskiego wrrrrrr.

Wew związku ze ścianą deszczu nauczyłam się kolejnej nowej rzeczy po germańsku-anulować rezerwację :((((.
Leje tak, że nie potrzebujemy jeziora. Wystarczy na balkon wyjść. I wali piorunami.
Smutno mi : (((((
Ale że zawsze muszę znaleźć dobrą stronę-próbowałam kupić sobie kostium kąpielowy. Sklep z namiotami byłby najodpowiedniejszy...

piątek, 2 czerwca 2017

O tym jak próbowałam zabić...Czyli jestem (prawie) przestępcem drogowym

No bardzo się starałam, ale mi nie wyszło.
Germania wpływa na mnie degenerująco. 2,5 roku a ja mam trzeci samochód. Se zmieniam jak rękawiczki, bo co se będę...
Pierwsza była malutka Corsa rocznik 1997. Wsiadłam do tego autka z duszą na ramieniu, po trzyletniej przerwie w jeżdżeniu, co dla świeżego kierowcy nie jest dobrym pomysłem. Znaczy robienie przerwy. Przypomniałam sobie w tym autku ogólne zasady i do pracy dojeżdżałam bez problemu (prawie prosta droga i 10 min jazdy). Potem dla odmiany była Mitsubishi Carisma rocznik 1998. Carisma to wielka kobyła w której czułam się bardzo bezpiecznie i w której łatwo było robić za rakietę. Wystarczyło lekko pedał gazu nacisnąć i już na liczniku było powyżej setki. Niestety czas im się kończyl i mus było się z nimi rozstawać, bo nie przeszłyby kolejnego przeglądu. Od tygodnia jestem posiadaczką małej A klasy rocznik 2000, z automatyczną skrzynią biegów. Jak widać auta są coraz nowsze,chociaż jak na moje możliwości kierownicze, to nawet mocno używana taczka jest za nowa. Nowe stare autko jeździ prawie samo, szkoda że osoba za kierownicą jest nie za bardzo...
     Rzecz wydarzyła się jakiś miesiąc temu. Pojechałam na rozmowę w sprawie pracy. Jak zwykle były rozkopki, jak zwykle objazdy-dla odmiany przez śliczną malowniczą mieścinkę, z baaaaardzo wąskimi uliczkami. W jedne mańkę dałam radę bez problemu dojechać, z pracy nic nie wyszło, wracałyśmy zatem do domu. Bo pojechałam z moją prawie bliźniaczką. Prawie bo jednego dnia się urodziłyśmy, z tym że ona 25 lat później. Wracamy zatem do domu, przejeżdżamy przez malownicze,
ja rzucam znamienne: "pacz Anetka, nawet mi nieźle poszło", lekko zjeżdżając na prawo, bo franca wielka pcha się z naprzeciwka, a w tym samym czasie ona krzyczy:"uważaj znak drogowy", ja chwilę później wjeżdżam w ten znak, on zamyka mi lusterko, wali w maciupki murek od kwietniczka, powoduje murkowi znaczny uszczerbek na zdrowiu, przetacza się po aucie lekko go zarysowując, po czym jak długi wali się na jezdnię. A wszystko to przy zatrważającej prędkości ...10 km na godzinę! Zatrzymałam auto, wyskoczyłyśmy z niego obie i podniosłyśmy znak zabraniający zatrzymywania się hre hre hre. Roztrzęsiona wsiadłam nazad do auta i już bez chwalenia się na spokojnie wróciłyśmy do domu. Po drodze miałam chęć wypchnąć Anetę z samochodu, tak się maupa śmiała. Jakiś tydzień później przejeżdżałam z Rozwiedzionym przez malownicze i murek był już po rehabilitacji. Zaś dziś musiałam jechać do ichniego wydziału komunikacji. Wsiadłąm zatem do mego nowego małego, co to sam prawie jeździ, szkoda że mu osoba w środku mocno w tym przeszkadza, znów rozkopkowe zwężenie jezdni, znów z naprzeciwka wali wielka franca z przyczepą i znów mam z prawej strony znaki dla odmiany te mrugające. I znów uciekam lekko w prawo, z tym że tym razem tylko zamykam lusterko. Ja nie wiem, co się ze mną dzieje, ale póki co wszystkie okoliczne znaki drogowe mają się całkiem dobrze. Ale się staram.


No to do napisania się z Państwem