czwartek, 2 lipca 2015

Malowanie trawników czyli modlitwa do styropianu

Minęło półtora miesiąca w mojej pracy. I mam takie spostrzeżenia, które ciut zmieniły mój ciut przerysowany obraz idealnego germańskiego pracownika oraz takowego pracodawcy.
Takiego bałaganu w planowaniu produkcji i planie urlopowym to jak żyję nie widziałam. Czasem mam wrażenie, że pracuję w "Alternatywy 4" :-))). Rozumiem, że czasem zdarzy się niespodziewane zamówienie, które trzeba na już wyprodukować i zapakować, niemniej jednak niespodziewanych jest mało za to spodziewanych normalnie. Wygląda to tak, że w poniedziałek i wtorek obijamy się :(,
środa nie wiadomo w co ręce włożyć, w czwartek ktoś przysnął na biurku i ratunku to już piątek trzeba czas nadgonić. Bywają soboty pracujące w które produkujemy nadwyżki do magazynów. Firma oczywiście płaci, dolicza dodatkowe godziny do odbioru (ciut inaczej niż w naszej ojczyźnie), potem przychodzi jesień i zima i wtedy ludzie są wysyłani na urlopy przymusowe jak kto ma to płatne, jak już nie ma to bez. I firma płaci postojowe. Po jakie licho te soboty latem?
Szefowie. Jest ich mrowie a mrowie. Każdy główny, każdy ma inne zdanie w temacie. Dla przykładu-widzę spora rysę na towarze z powodu błędu maszyny, zgłaszam kierownikowi pakowalni, ten każe wyrzucić, Przychodzi na to kierownik od maszyn i bzdura absolutnie nie wyrzucamy, że co się czepiamy. Na to przychodzi szef produkcji nr 1 i mówi, że owszem "wekszmalcen" (hre hre hre), więc ja wór wielki tacham z młyna do mielenia celem odzysku, :wybrakowany towar "wekszmalcen" do tego wora na to przychodzi szef produkcji nr 2 i co ja robię skandal po prostu. W tym momencie nadlatują germańskie posiłki (bo wytłumaczenie tej kołomyi przekracza moje umiejętności językowe) i tłumaczą szefowi nr 2, że szef nr 1 tak kazał. Ja stoję z rozdziawem, bo ni cholery nie wiem, co teraz.
Germańskie posiłki mówią "ruis, ruiś", na to przylatują obydwaj szefowie i kierownicy, oglądają i jest decyzja, że wyrzucamy. Ni cholery nie kumam dlaczego tak jest. Wspomniana historia dotyczy wszystkich pracowników.

Wycieczki

Wycieczki są wtedy, kiedy nowy (stary też) klient zapragnie zobaczyć proces produkcji i pakowania.
Szef nr 1 lata wtedy po hali, każe wkładać zatyczki do uszu przeciw hałasowe i wtedy wszystkim wystają z uszu żółto-białe czopki, przez co wyglądamy jakby nam coś z uszu wyciekało, kartony układać pod centymetr, plastikowe kosze w zależności od humoru ustawiać w słupki po 5, 7 albo w innej konfiguracji. Nie żeby na co dzień był syf. Niemniej jednak" malowanie trawników" jest.

Urlopy

Rozumiem, że czasem komuś jest z nagła jeden czy dwa dni potrzebne i nie mam tu na myśli urlopu kacowego. Jednakowoż udzielenie zgody na to, żeby na sali obsługującej 20 maszyn były tylko dwie osoby plus trzecia z doskoku jest co najmniej dziwne. Wtedy też szefowie latają jak z pieprzem i czepiają się o byle co. A wystarczyło inaczej zaplanować urlopy.

Modlitwa do styropianu

Całe pakowanie odbywa się z ogromnym namaszczeniem. W ślimaczym tempie sięga się do wózka, bierze w ręce towar do zapakowania, obrót o 180, włożenie do pudełka. Oglądamy wszystkie sztuki, wyciągamy z kartonu, sprawdzamy...Przyznam, że nie daję rady tak pracować, w związku z czym cud prawdziwy, że nie mam przezwiska "langsam" he he. Bo od pierwszego dnia to słyszę. Wolniej. No nie potrafię tak. Więc mi najlepiej w środy i w piątki:-)).

Ludzie

Na ogół nie jest źle. rzekłabym że ostatnio coraz lepiej. Gdybym język znała, byłoby zupełnie miło.
Mam tylko problem z jedną Rosjanką-z niezrozumiałych powodów od pierwszego dnia nie znosi mnie, utrudnia życie oraz uwaga uwaga skarży na mnie. Dosłownie :-))
Większość osób powiedzmy że rozumiem. Po za jednym-Gunterem. Facet mówi coś, co brzmi jak bldm,bldm skrzyżowane z gulgotem indyka. Jeśli w ciągu dnia zrozumiem dwa słowa z jego wypowiedzi, jest to ogromny i spektakularny sukces:-))). Obcokrajowcy pracujący tam i znający język germański mówią, że kiedy z nim rozmawiają, cierpnie im skóra. Na wszelki wypadek potakują i szybko wieją:-))). A i Germanie mają z nim problem :-))). Po za wszystkim to sympatyczny facet jak mniemam, bo kiedy gulgocze, to uśmiecha się mile:-)))


Fragen und fragen

Moja szkoląca z ogromnym zaangażowaniem podchodzi do mojej styropianowej edukacji. Nieustająco każe się o wszystko pytać i nie podejmować żadnych samodzielnych decyzji. Ona pracuje 6 lat i wciąż się o wszystko pyta. To się pytam, co jej będę żałować:-))).
Dopiero od 4 dni sprawdzam zgodność towaru z normami, a na zebraniu nasza kierowniczka wydała polecenie, co by uczyć mnie na komputerze takie sprawdzanie robić. Nie jest to jakoś przesadnie skomplikowane, ale tu tak jest, mus dojrzeć do tej odpowiedzialnej pracy :-)))). Moje szkolenie zakończy się mniej więcej po trzech miesiącach. Na początku denerwowałam się, ale wrzuciłam na luz. Skoro wszystko jest "langsam" trudno, ważne że pracę mam:-)) A i wczoraj moja szkoląca z uśmiechem żmii na twarzy kazała mi zadzwonić i zamówić kartony. Co wiecie rozumiecie jest wyjątkowo trudnym zadaniem dla głąba językowego:-))). Oczywiście stała obok na wszelki wypadek, ale szczęście głupiego, nikt nie odebrał:-))).

Reasumując

Pracowałam w różnych miejscach w Polsce i nigdzie tak nie było jak tutaj. Zdecydowanie panował tam porządek. O przerwie kawowej będzie innym razem.

I gdyby nie moje buty robocze wszystko było ok. Buty to dramat :(((


6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Buty robocze są ciężkie, mają metalowe nosy żeby w razie jakiego przypadku palców nie połamało, jakby co spadło. Nos na nic mi się przydał jak sobie wózkiem widłakiem na stopę najechałam. Obok nosa.
      Są antystatyczne, antypoślizgowe, antygwoździowe i całkowicie nieprzewiewne. I wąskie jak dla stópki księżniczki. Którąż to księżniczką jak wiemy nie jestem :-))). Chciałam sobie inne kupić ale albo rozmiaru nie było, albo cena z kosmosu. Więc się męczę i tyle.

      Usuń
  2. I tak legła w gruzach, niczym mur berliński, niemiecka zasada - Ordnung muss sein. Chyba poprawnie napisałam?
    Ciągle podziwiam, jak to wytrzymujesz?
    Pozdrawiam wakacyjnie.
    regian

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba poprawnie;-))). Za coś trzeba żyć, a piniądz jak w zegarku na koncie jest.
    Miałam co prawda inne palny po przyjeździe do Germanii, ale musiały one ulec gwałtownej modyfikacji. Nadmieniam,że wciąż wolę mój styropian, niż opiekę. * godzin i do domu, reszta mnie nie obchodzi.
    Pozdrawiam słonecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam z wielkim zainteresowaniem. Szkoda mi cię z powodu męczenia się w tych butach. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bym sobie mogła w Polsce w internecie kupić, ale przecież trzeba zmierzyć, bo co jak takie same by były?. A wymiana raz do roku...Ech...

      Usuń