wtorek, 2 lutego 2016

Podsumowanie. Się:-)

Wybaczcie dość długą nieobecność. Aktualnie brakuje mi tylko klapek na oczach i wypisz wymaluj koń jak żywy. Koń w kieracie. Nocka, pierwsza zmiana, druga zmiana, nocka, pierwsza, druga... I tak w kółko. Przerywnik w postaci łikendów, chwila na niemiecki (he he ponuro), chwila na czytanie, bo się okazało, że zapoznałam dziewczę czytające co mi książki wydziela po szt. 3, przy czym nadają się one do czytania, więc nie narzekam i grzecznie czekam na kolejną dostawę, latam z kundlem na spacery i próbuję go rozdziadować, ależ on odporny na takie rozrywki i jak był porządnym psem, to takim pozostał i już:-),
Tydzień temu minął rok, kiedy tu przyjechałam. Dziś mija rok od kiedy oficjalnie zaistniałam w germańskim świecie w postaci meldunku w urzędzie i założenia konta w banku. To również rok w którym odnalazłam mój zen, jak byłam uprzejma nazwać kiedyś stan umysłu i życia, do którego dążę. Nie zagościł on na trwałe, jednakowoż już wiem jak wygląda i wiem ku czemu zmierzam:-)
W końcu mam co podsumowywać. Ubiegłe lata były zdecydowanie pod kreską, to co se będę minusów dokładać. Ten rok był jednak inny. I tak prosz państwa sukcesy i porażki roku 2015.
Porażki:
zasadniczo to tylko jedna-mój germański. Spodziewałam się, że nauka pójdzie szybciej, że jednak jestem odrobinę mądrzejsza. Ze smutkiem stwierdzam, że baaaaaaaardzo wiele mi brakuje do poziomu, jaki zakładam w komunikacji między ludzkiej, między listowej i między telefonicznej.
Owszem sporo mówię, z równie sporą ilością błędów które niestety słyszę, jednakowoż wciąż za mało rozumiem. Sie jest głąbem językowym, to sie tak ma.

Porażki co się zamieniły w sukcesy:
w maju kiedy niemąż popłynął załapałam doła. Bardzo źle mogło się to dla mnie skończyć.
Na szczęście w nieszczęściu była wtedy obok mnie Olasia, która z uszy wyciągnęła z dołka i pomogła ogarnąć rzeczywistość. Niestety Olasia to typ człowieka, który nie uznaje innych prawd niż własne, który na lekki sprzeciw reaguje ucieczką w udawaną chorobę, która ma na celu wywołanie poczucia winy w delikwencie i który jest sprawcą przemocy domowej. Gdyby nie fakt zalania ryja przez niemęża, męczyłabym się z nią znacznie dłużej, zanim skończyłabym tę znajomość. A tak sprawa sie rypła po trzech miesiącach, kiedy nie posłuchałam jej światłej rady i nie opuściłam niemęża, bo niby jak miałam to zrobić bez kasy na cokolwiek? I pies na dodatek?
A drugi hmm pożytek z chlania niemęża na germańskiej ziemi, to oświecenie:-). Kiedyś mówiłam, że cieszę się, że tyle się o sobie nauczyłam-szkoda tylko, że za wysoką cenę za to zapłaciłam. Dziś wiem, że za dobre rzeczy trzeba słono zapłacić.

Sukcesy:
Praca. Znalazłam i utrzymałam. Jest ciężko, bo fizyczna i na trzy zmiany, za to rzut beretem od domu, wolne łikendy i dni świąteczne, płatny urlop, robię co do mnie należy, syrena wyje to cześć i nara do następnej zmiany. Stosunki koleżeńskie też nie najgorsze, mam wrażenie że niektórzy mnie lubią (albo są nadzwyczaj uprzejmi he he) i odkąd robiąc groźne miny, wymachując ręcyma i wydając dziwne dźwięki będące w założeniu rozmową po germańsku wyjaśniłam sobie pewne sporne kwestie z Śmierdzącą Maryśką-mam spokój. Wiem, że mi siedzonko obrabia za plecami, ale do mnie już się boi. Przede mną jeszcze rozmowa z nią temat higieny z tym, że może się zdarzyć, że prędzej zwomiotuję na nią, niż będę w stanie coś powiedzieć z uwagi na braki w języku. Po polsku nie byłaby to prosta rozmowa, a co dopiero po germańsku. Nic to jakoś będę musiała dać sobie radę.
Chodzę sama do lekarza, urzędów i sklepów, gdzie trzeba mówić. Czasem spotykam ludzi, co nie chcą, żebym ich zrozumiała np. jedna pani w banku co to wyjaśnia coś czego nie rozumiem, za każdym dopytywaniem się gmatwa wszystko jeszcze bardziej, na dodatek dramatycznym szeptem, za to druga po powrocie z wczasów przywitała mnie swojskim "dzen dobry". Była na Mazurach i powiedziała tam, że ma klientkę z Polski i jak się mówi w Polsce na powitanie. Nauczyli, a ona od razu na mój widok to swoje "dzen dobry" rzuciła. Więc się rekompensuje.
Jeżdżę samochodem. Co prawda na krótkie odległości, bo kierowca ze mnie marny, ale zawsze :-).
Sprzątam psie kupy po swoim psie oczywiście bez przesadnej odrazy:-))). Strasznie bałam się tego, bo przy moim nieszczęsnym nosie obawy, że zwomituję były mocno uzasadnione. Kiedy już nadszedł czas, że sama po raz pierwszy musiałam z kundlem na spacer iść, bo niemąż do pracy był się udał ( ja przez dwa miesiące tylko z nim wychodziłam albo wcale- w sensie z niemężem) jakoś poszło bez specjalnego trudu. A nabyłam sobie odpowiedni sprzęt w postaci łopaty do żwirku tak na rozmiar tygrysa i grabki wcale nie mniejsze. I oczyma wyobraźni widziałam siebie jak nakładam worki na oba sprzęty i zagarniam do trzeciego. Worka oczywiście. Buk raczy wiedzieć jak niby miałam to zrobić w trawie, bowiem wyobraźnia zdecydowanie preferowała płaskie powierzchnie z niewielką ilością piasku. Więc pierwszy samodzielny spacer, sprzęt w torbie, kupa raz, a tu trawa po łydki.Więc worek na dłoń i jazda:-). A sprzęt do dziś nieużywany.
Ogarnęłam sobie mieszkanie. Po raz pierwszy do wielu lat mieszkam jak człowiek. Powoli kupowałam niezbędne narzędzia domowe, meble. Brakuje mi jeszcze tylko szafy i ze dwóch komód, bo w tych  szafach, które były w tym mieszkaniu ubrania po chwili leżenia zaczynają śmierdzieć. I nie pomagają żadne zapachy i inne pochłaniacze wilgoci. Mus kupić nową albo trzymać pranie na fotelu w gościnnym pokoju, bo takowy też już mam. Pokój gościnny oczywiście.Był szykowany na przyjazd pierwszego gościa w postaci dziecka mego z dziewczyną. Dziecko nie przyjechało, a ja dziś już nie chcę żeby to zrobiło. I wcale nie jest mi z tego powodu smutno.
A i najważniejsze-zapłaciłam pierwszą ratę z moich długów:-). Daleka droga przede mną, najważniejsze że zrobiłam pierwszy krok:-).
I wciąż się uśmiecham-ta czynność dawno zapomniana wróciła jak bumerang i wcale nie musiałam ćwiczyć-samosie tak się dzieje:-))).
Więc do napisania:-)

8 komentarzy:

  1. Bardzo optymistyczny post. Widzisz sama - sukcesów znacznie więcej niż porażek. I tak trzymać!
    Językiem też się nie przejmuj. Staraj się czytać po niemiecku, cokolwiek, ulotki, gazety, strony internetowe, oglądaj niemiecką telewizję, słuchaj niemieckiego radia. Z początku będziesz rozumiała co któreś słowo a potem nagle zauważysz że rozumiesz już wszystko i wcale rozumienie każdego słowa z osobna nie jest Ci potrzebne. Z gadaniem jest gorzej ale tu też sobie z czasem poradzisz. Ważne żeby jak najwięcej ćwiczyć gadanie z tubylcami.
    Trzymam kciuki za następny rok!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Post optymistyczny, bo mi jest jest wesoło:-).
      Ja z gadaniem nie mam takich problemów jak ze zrozumieniem. Chociaż ostatnio pani w sklepie ostro wystartowała, ja z lekka zacukana odparłam, że proszę powtórzyć z tym, że wolniej i cuda nad cudy wszystko zrozumiałam :-). A z rozmowami po germańsku problem jest w tym zakresie, że więcej po polsku gadam niż po germańsku :-)). Ostatnio kolega Germanin na widok rolki z drukarki co ja zmienić musieliśmy, zawołał gromko o piwo! bo mu się tak z butelka skojarzyło. To jak mam mówić??? :-))))

      Usuń
  2. Tak trzymaj i w tym roku, a kolejne sprawy poukładają się same.
    Pozdrawiam serdecznie.
    regian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To samosie tak się dzieje-ja tylko uczestniczę :-))

      Pozdrawiam
      Edyta

      Usuń
  3. i ma być coraz lepiej, dzielna kobieta jesteś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja Ci posta wysmaruję w zamian za dobre słowo :-)))

      Usuń
  4. Poczytałam, uśmiałam się, zamyśliłam. Dzielna babka jesteś. :)

    OdpowiedzUsuń