sobota, 20 sierpnia 2016

Dramat,sensacja, akcja i reakcja :-))))).

Pańśtwo wybaczo przydługie milczenie, ale padam na ryj w sposób nieodwołalny w 99%. Ten jeden to se właśnie mogę odwołać. Padanie zakończę w grudniu, mam nadzieję, że z wynikiem pozytywnym. Zostawię na następny post informację co i jak.

Do dzisiejszego posta natchła mię Pantera i jej post pt. Nudno nie jest.
Miałam co prawda mniej latania, ale rozbuchaną wyobraźnię całkiem taką samą:)))))

Wyobraźmy sobie sobie idylliczną trasę autową, biegnącą wzdłuż Renu, o właśnie taką


(faceta albo facetkę filmowałam przez dobre pół godziny, bo wyczyniał takie cuda za kierownicą, że w razie wu, chciałam mieć dowód. Uspokoił/a  się dopiero jak pasendżer zobaczył/a, że filmuję)

Zatem jedziemy sobie, ci po stronie pasendżera czyli ja podziwiają widoczki, zwalniamy bo wykopki-znów dygresja: Germanie są miszczami wykopków. Odkąd tu jestem kopią cały czas. Do wyboru ma się tę prześliczną równą drogę z widoczkami,po której jechać nie wolno bo wykopki właśnie albo hardkor w postaci wijącej się dżmiji w górach. A bywa bardzo często, że i dżmija ma swoje objazdy po miejscach, do których słońce nie zagląda. I zamiast jechać pół godziny do miejsca zatrudnienia, jedzie się ze dwie w jedną mańke. Rozrywkę na co dzień uskutecznia niemąż. Ale do brzegu jak pisze Klarka, bo już jak Forrest Gump jestem już na morzem.

Zatem tym razem było to tylko zamknięcie jednego pasa. Jak wygląda zamknięcie, widzimy na zdjęciu poglądowym. Stajemy przed żółtym paskiem i czekamy na zmianę świateł. Auta stają grzecznie jedno za drugim w mniej więcej jednej odległości-kierownice wiedzą jak to wygląda he he.
I potem mniej więcej tak samo jadą sobie dalej. To jedno auto stało jednak inaczej...

Było to sobotnie wczesno wiosenne popołudnie ubiegłego roku. było dość chłodno, czasem tylko słońce wyłaziło zza chmur W celu uzupełnienia zawartości lodówki musieliśmy udać się do sąsiedniego miasteczka z dużą ilością sklepów o dyskontowych cenach. Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy. Pierwsze wykopkowe światła (te na zdjęciu) minęliśmy dość szybko, bo bez kolejki. Drugie-krótką chwilę później, na trzecich kolejka była jak po papier toaletowy za czasów komuny.
Co dziwniejsze ludzkość czekała po dwa cykle świetlne, zanim ruszyła. Znaczysie coś tę ludzkość mocno korkowało. Zbliżywszy się w końcu w okolice świateł, zobaczyliśmy zdumiewającą scenę-wściekli kierowcy mijali dużego Sprintera, jak się okazało nasz korek, najpierw z wściekłością machając sobie dłonią przed oczami i złorzecząc w kierunku tego samochodu  ( jak awarię miał powinien wystawić trójkąt ostrzegawczy,włączyć światła awaryjne, machać jak szalony ręcyma, rozpalić ognisko, tańczyć taniec z szablami, jezioro łabędzie-no robić cokolwiek, coby innych ostrzec i po kłopocie),by po chwili zahamować gwałtownie w zdumieniu i i takim to stanie odjechać dalej. A że ludzkość ma to do siebie, że ciekawska jest, w zdecydowanej większości inni robili tak samo, dokładając przy tym swoją cegiełkę do koreczka. Albo koreczek. Niemąż zza zakrętu zobaczył mniej więcej trzy miejsca przed tym busem do żółtej linii, zatem złorzeczyliśmy i my. Stało się jednak tak, że w oczekiwaniu na zielone musieliśmy zatrzymać się przed tym busem. Staliśmy tak długo albowiem jak wszyscy przed nami czekaliśmy aż to auto ruszy, a po za tym to są światła przed przeprawą promową więc mają długi cykl. Stoimy sobie zatem, niemąż złorzeczy, mi już przeszło, wkurzam się dla odmiany na niemęża bo ile można słuchać o tym samym, gdy nagle słyszę stukanie.
Słuch mam znakomity-w dziecięctwie miałam iść do szkoły muzycznej, ale było za daleko i nie miał mnie kto wozić, tramwajem oczywiście i tak upadła mi światowa kariera, zaś pracowe badania sprzed miesiąca wykazały, że słuch mam taki, że niektóre młodziaki takiego nie mają. Znaczysie inne rzeczy mi się sypią-przewody słuchowe  nie. Do brzegu wrrrr.

-W silniku coś stuka-poinformowałam niemęża, bo on przygłuchy
-Co ci stuka-zapytał on
-Mi nic, w silniku- mówię.
-Nic nie stuka.
-No stuka, posłuchaj.
-Nic nie stuka.
-Stuka, głuchy jesteś, to nie słyszysz.
-Masz zwidy, nic nie stuka.
-Zwidy to ty masz, wiadomo dlaczego-mówię już na dobre rozzłoszczona. Zrób coś, bo pociągiem będziemy wracać jak coś rypnie.
 Pociąg jako ostateczny argument przekonuje niemęża, że coś trzeba zrobić, bo się baba nie odczepi, Wyłącza radio i wtedy stukanie słychać już jak dla mnie bardzo wyraźnie. Tak wyraźnie, że nawet on je słyszy.
-No stuka-informuje mnie on
-No przecież mówiłam baranie, że stuka-mówię z satysfakcją. W końcu mam dobry słuch co nie? :))))
-Ale to raczej nie w silniku stuka-mówi on w zamyśleniu.
-Mi jest obojętne w czym stuka. Jak w aucie coś stuka, to się kłopoty szykują, jak byś nie wiedział.
Zacukany niemąż słucha przez chwilę, a że półgłuchy to nie na wiele się zda, po czym wyłącza silnik. I wtedy do stukania dochodzą krzyki. Otwieramy okna i krzyki słychać wyraźnie-ktoś wrzeszczy hilfe, hilfe (pomocy, pomocy). Zyskuję pewność, że to nie auto, bo jakby auto wzywało pomocy, to byłby dramat dla auta i dla mnie he he,
-Trzeba sprawdzić, co to-mówię ja
-Siedź na doopie, bo sobie kłopotów narobisz-mówi on,
-Mam to w doopie-mówię ja i wysiadam z auta. Na zewnątrz krzyki i stukanie słychać już bardzo wyraźnie i wiadomo, że dochodzą ze Sprintera. Moja wyobraźnia karmiona sensacją począwszy od Kapitana Żbika, skoczywszy na najnowszym Cobenie pracuje już od dłuższej chwili pełną parą. Z całą pewnością w tym samochodzie są ofiary porwania, albo przemytu, pewnie jakaś inna grupa przestępcza postanowiła ich sobie sobie przywłaszczyć, zastrzeliwszy uprzednio obsługę samochodu, potem poleciała po inny samochód, co by zawartość przeładować i zbiec czem prędzej. Zbliżyłam się do samochodu, szybko sprawdzając, czy nie ma dziur po kulach-nie było. Pewnie zastrzelili obsługę i uciekli, bo obsługa była ważna, nie "towar"-pomyślałam sobie. Ostrożnie zbliżyłam się do szoferki z obawą, że zobaczę tam zakrwawione zwłoki, zajrzałam i zamarłam... I tu ponownie dygresja:doskonale zdaję sobie sprawę, że gdyby coś takiego miało miejsce, to jest to bardzo ruchliwa droga i ktoś dawno by zawiadomił policję i byłaby ona tam już z pierdylion razy, zamykając drogę na wiele godzin. Nie piszę jednak o logice po fakcie, a o wyobraźni przed.
Wracajmy jednak przed szoferkę. Jak wiemy, zajrzałam do niej i zamarłam, bo... szoferka była całkiem pusta! I zrozumiałam zdumienie ludzi przejeżdżających obok, bo spodziewali się w środku ludzia, co to śpi, jest pijany, dłubie w nosie, no robi cokolwiek, ale jest. A tam nikogo nie było!
Powstrzymałam wyobraźnię i podeszłam do drzwi.
-Hallo-powiedziałam mało inteligentnie, bo to raczej rodzaj przywitania
-Hilfe, hilfe i coś tam jeszcze(czego nie zrozumiałam)-odpowiedział mocno zachrypnięty męski głos.
-Roztwieram drzwi-rzekłam do niemęża
-Poczekaj, na wszelki wypadek wysiądę-odparł on i na wszelki wypadek wysiadł.
Roztwarłam drzwi i wyskoczył na mnie szaleniec. Rzucił się na mnie z dziki okrzykami, zaczął ściskać i całować po rękach, po nogach nie zdążył, bo w tym samym czasie ruszyła mi wyobraźnia i interweniował niemąż, odrywając ode mnie szaleńca. Szaleniec dla odmiany rzucił się na niemęża z tym, że już bez całowania, coś tam gulgocząc po germańsku. niemąż się roześmiał i coś mu tam odpowiedział, więc facet oderwał się od niego i ponownie rzucił na mnie. Zwiałam do własnego samochodu, przezornie blokując drzwi, bo moja wyobraźnia wyprodukowała obraz faceta, co to dostał ataku szału, a jego współpasażer zamknął go w bagażowni i poleciał po kaftan i obsługę kaftana oraz całkowicie ignorując fakt możliwości wezwania pomocy przez telefon przez współpasażera szaleńca oczywiście.
Zatem faceta przystosowało przy moich drzwiach, szarpnął za klamkę, nie dał rady otworzyć, bo jak wiadomo, zablokowałam drzwi, zagulgotał ponownie do roześmianego niemęża, ten mu coś odpowiedział, facet roześmiał się również (matkoicórko szaleństwo jest zaraźliwe i przeszło na niemęża, a on podatny-pomyślałam sobie), spojrzał ma mnie z sympatią i już spokojnie, ukłonił się, pomachał ręką, wsiadł do swego samochodu i odjechał, a my za nim, bo akurat było zielone.
-Co to było i dlaczego pozwoliłeś mu rzucić się na mnie drugi raz? Chromolę takiego obrońcę. Na diabła mi facet, co pozwala innemu rzucać się na mnie w niewiadomym celu, i jeszcze na dodatek śmieje się przy tym? Nie widziałeś, że się bałam? -wściekła na tego bałwana zarzuciłam go pytaniami.
-Bo nie było czego się bać i sam mu pozwoliłem-odparł on
-Pozwoliłeś???? POZWOLIŁEŚ???????
-No bo zapytał, czy może.
-Co może-rzucić sie na mnie?????
-Nie rzucić, podziękować.
-Podziękować? Za co?
-Za to, że masz dobry słuch.
Rany boskie rozmawiam z kretynem-pomyślałam i opanowując żądzę mordu, bo w końcu jak idiotę zabiję, to się niczego nie dowiem, zażądałam szczegółowych wyjaśnień.
Otóż okazało się, że facet był przedstawiciel handlowym. Ktoś przed nim ostro zahamował, w związku z czym on zrobił to samo, usłyszał jak mu coś spadło, to wysiadł sprawdzić czy wszystko ok. Otworzył drzwi do bagażowni, faktycznie coś tam spadło, wlazł do środka, a że nie zablokował drzwi, to wiaterek zawiał, majtnął drzwiami i one się zatrzasnęły. A że w środku nie ma klamki, to nie mógł wyleźć. Stukał i wołał już ze dwie godziny. Więc jak go wypuściłam, to rzucił się na mnie z radości, a drugi raz, bo mu niemąż powiedział, że on sam nic nie słyszał i pewnie inni ludzie też nie, bo silnik, radio i zamknięte okna skutecznie wszystko głuszyły. I że gdyby nie mój fenomenalny słuch, to pewnie siedziałby zamknięty jeszcze dłużej. No to facet powiedział, że musi mi podziękować jeszcze raz i dlatego rzucił sie na mnie po raz drugi. A po drzwiami śmiał się dlatego, że niemąż wyjaśnił mu, dlaczego je zablokowałam.

Do napisania się z państwem:)



4 komentarze:

  1. No prosze, zostalam sie muzom i wenom. Musze wiec zanabyc powiewne szaty, lire i fruwac Ci nad glowa, zebys czesciej pisala. Czytalam juz o zatrzasnieciu sie w kiblu, ale zeby we wlasnym samochodzie... to juz trzeba miec niezwykly talent.
    Moj slubny kiedys zatrzasnal sobie kluczyki w aucie, a ja bylam wtedy akurat w szpitalu, dzieci u dziadkow w Polsce. On wracal ok. polnocy z pracy. Szedl pieszo przez pol miasta do szpitala gdzie bylam, budzil sluzby medyczne, ktore obudzily mnie, zabral moje klucze i wrocil piechota do domu, byl nad ranem. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zanabywuj ile chcieć, możesz nawet kontenerem z Chin sprowadzać i później latać nade mną do wypęku. Będę pisać częściej jak masz układy w Ministerstwie Magii i czasozmieniacz mi załtwisz he he.
      Współczuwam mężu twemu spacerku nocnego, bo jak człowiek zryty to marzy o łóżku a nie o biegu na dochodzenie. Niemąż jak zapomni klucza dodomu jak wychodzi na wieczorny spacer z kundlem, to jak ma od samochodu, to jedzie do mnie do pracy, a jak nie ma to dyga jako brunet wieczorową porą na piechtę 7 km w jedne mańke :))))

      Usuń
  2. To się nadaje na scenariusz komedii " Edzia na tropie....".
    A swoją drogą podziwiam Twój słuch. Ja mam coraz gorszy i jak jedziemy samochodem to mąż, albo syn pytają: słyszysz? I co, przeważnie nic nie słyszę. Oczywiście chodzi mi o jakieś "stukoty". Chociaż w pracy młodzież twierdzi, że mam dobry słuch, bo zawsze usłyszę coś, czego by nie chcieli podawać do ogólnej wiadomości.
    regian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz zatem słuch "wywiórczy" jak mawiała kiedyś jedna taka kierowniczka w biurze mego pierwszego ex męża:-)))
      Sama się zdziwiłam po tych badaniach, że jest tak super, ale należy się cieszyć, że choć jedno jest super no nie? :))))

      Usuń