środa, 12 lutego 2014

Listopad jest co roku

Ewa przez prawie rok namawiała mnie na spotkania w Grupie Terapeutycznej. Dziś ze wstydem przyznaję, że nie chciałam skorzystać z możliwości jakie daje Grupa z dwóch powodów: mi to nie potrzebne oraz (strasznie się wstydzę) uważałam, że kobiety, które tam chodzą, to kobiety z rodzin patologicznych, zaniedbane, palące papierochy, zgodne ze stereotypem jaki sobie wydumałam, patrząc na swoje sąsiedztwo.
Nie byłam przy tym uprzejma pamiętać, że sama jestem z rodziny patologicznej. Dziś parę kobiet z tej grupy to moje dobre koleżanki, a jedna z nich została serdeczną przyjaciółką.

    Kiedy weszłam do sali spotkań pierwszą osobą na którą zwróciłam uwagę, była znajoma pani ze sklepu, z którą codziennie wymieniałyśmy uśmiechy i miłe zdania. I szok ! Jak to-ona? Przecież ona nie jest patologiczna! Jest czysta, zadbana i nie pali! Wtedy uświadomiłam sobie, że wcale nie jestem taka wyjątkowa-to było jak kubeł zimnej wody. Ale największym wstrząsem dla mojego postrzegania żon alkoholików była Grażynka. Mądra, inteligentna, zadbana, z ogromną wiedzą na temat współuzależnienia i alkoholizmu. Przez dłuższy czas myślałam, że jest terapeutką i razem z Ewą prowadzą nasze spotkania.
Zaprzyjaźniłyśmy się. Bywałam u niej w domu, poznałam dzieci. Chciało się do niej przychodzić. Jej dom wypełniały niebanalne przedmioty, sprawiające że było u niej ciepło i przytulnie. Ona sama była artystką codzienności-potrafiła sprawić, że zwykłe tenisówki jej córki, stawały się małym i niepowtarzalnym dziełem sztuki. Miała serce na dłoni i lubiła sprawiać radość innym. Kiedyś spodobały mi się korale, które zrobiła z chustki. Zdjęła je z szyi i ze słowami "weź, zrobię sobie inne" chciała mi je dać. Tak po prostu. Nie wzięłam i dziś bardzo tego żałuję.Z każdym tygodniem terapii pokazywała coraz więcej swojego wewnętrznego bogactwa. Bo była naprawdę wyjątkowa. Szkoda że sama nie wierzyła we własne zalety. Wiarę w siebie przez wiele lat skutecznie zabijał w niej jej mąż alkoholik. W końcu kiedy udało mu się wyjść z nałogu-zostawił ją dla innej. Pal sześć jego odejście, z tym można byłoby się pogodzić. On jednak nie chciał jej zostawić w spokoju, mimo że był z inną. Dręczył smsami w których pisał, że całe życie była pasożytem na jego utrzymaniu, że jest nic nie warta jako kobieta i człowiek, obiecywał, że wróci i zaraz to odwoływał, groził, że odbierze dziecko, bo on ma pracę... Na nieszczęście dla siebie Grażynka wciąż go kochała. Kochała tak bardzo, że nie widziała bez niego życia. Miała myśli samobójcze, z którymi dzielnie próbowała walczyć. W tym punkcie bardzo dobrze się rozumiałyśmy. Czułyśmy, że tam po drugiej stronie nie ma już bólu i cierpienia. Bo nie ma już niczego. Argumenty terapeutki i dziewczyn z Grupy zupełnie nas nie przekonywały. Bo kiedy bardzo boli, nie myśli się o tym, że inni też mogą cierpieć Obie widziałyśmy tylko jeden sposób na to, żeby wszystko co złe, zostało za nami i żeby w końcu przestało boleć...
Pewnego listopadowego poranka 2011 r. Grażynka odebrała sobie życie. Przegrała swoją walkę o lepsze jutro. Mam nadzieję, że odzyskała wymarzony spokój. Jej dręczyciel, morderca bo inaczej nie mogę go nazwać, przyjechał na pogrzeb w asyście kolegów. Bał się przyjść sam. Był zdumiony ilością ludzi, którzy przyszli pożegnać jego żonę-przecież całe życie izolował ją od innych i wmawiał, że takie jak Ona na przyjaciół nie zasługują...

 Ona odeszła,a ja zostałam sama ze swoimi myślami. Już nie było nikogo, kto potrafiłby zrozumieć chęć ugaszenia dręczącego bólu i jednocześnie załagodzić cierpienie...

I to właśnie wtedy mój mąż uznał, że sobie zaginie na pół roku, zostawiając mnie samą...

I to właśnie wtedy mój Futrzasty Przyjaciel nie odstępował mnie ani na chwilę. Chodził za mną krok w krok, spał przy łóżku, a kiedy płakałam, wtykał swój wilgotny wielki nos w moje dłonie, jakby mówił: "hej zobacz, nie jesteś sama, przecież ja tu jestem. Jeśli zrobisz coś głupiego, co ze mną będzie? Przecież ja Ciebie kocham". Jakby wiedział co się dzieje. Mój Reksio.

I to właśnie wtedy poznałam siłę i moc przyjaźni.
Może to zabrzmi dziwacznie, ale dzięki obecności zwierzaków bo wtedy był jeszcze z nami dwuletni kotek i miałam do kogo wracać, oraz trosce moich przyjaciół nie podążyłam za Grażynką.

Jej już nie ma. Zostały wspomnienia, które nie chcą zblednąć i listopady, które będą nadchodzić każdego roku...


 

2 komentarze:

  1. :( Jak bardzo musi boleć, gdt wybiera się rozwiąania ostateczne. Jak dobrze, że masz futrzastego anioła stróża :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona wychodziła na prostą. Zrobiła prawo jazdy, złożyła wniosek o dotację na stworzenie nowej firmy-bardzo dobry z resztą, z ogromną szansą na otrzymanie tej dotacji, bo pomysł był świetny. Niestety drań nie zostawił jej w spokoju i nie wytrzymała... A mój Reksinek jest psim cudem. Takiego psa jak on jeszcze nie miałam :-)

      Usuń