sobota, 15 lutego 2014

Ostra jazda

Moje i wzwyż pokolenie te czasy pamięta bardzo dobrze. Młodsze musi sobie to zwizualizować.
Zatem czytajmy i wizualizujmy :-).

Było późne lato 1986 roku. Byłam zakręconą młodą panienką, co współcześni mi mogą potwierdzić.
(Dziś pozostało tylko zakręcenie albowiem azaliż i ponieważ młodość i panieńskość oddaliła się ode mnie bezpowrotnie w nieznanym bliżej kierunku.)

 Moja koleżanka z pracy zapragnęła dla dziecięcia swego płci odmiennej dobra trudno dostępnego w postaci samochodu. Szczęściem dla niej takowy pojazd posiadała moja Siostra. Była to limuzyna marki Moskwicz z napędem na pedały, przedmiot kultu i pożądania, o mniej więcej taki:


Szczęście okazało się obopólne -koleżanka chciała kupić, Siostra sprzedać, dogadały się.
Niestety dla opowieści były to czasy kiedy nie było komórek, aparatów cyfrowych ani innych szybko dostępnych urzadzeń rejestrujących obraz, oraz stety nie było również wszelkiej maści firm kurierskich, bo gdyby były, nie moglibyście wizualizować tego co zaraz opiszę...

Jak już wspomniałam obie Panie porozumiały się. Problem stanowił sposób dostarczenia tego autka do Wrocławia. Po głębszym namyśle wytypowano ofiarę, którą zobowiązano do zabrania i dostarczenia przesyłki, sporych gabarytów dodajmy. Tak, tak słusznie się domyślacie. Ofiarą byłam ja.
I tak pewnego letniego popołudnia po pracy przerzuciwszy przez ramię torbę z rzeczami na zmianę, bowiem w dniu następnym nie miałam dnia wolnego, udałam się na Dworzec Główny PKP, wsiadłam do pociągu piętrowego osobowego relacji Wrocław-Żary (chyba z przesiadkami był) i w potwornym hałasie (z niezrozumiałych powodów piętrusy strasznie akustyczne były) 5 godzin zmierzałam do celu. Czyli do Żar. Na miejsce dojechałam około godz.23. Galopem przeleciałam te chyba 4 km z dworca do miejsca przeznaczenia, bo czasu miałam mało. Za niecałe 4 godz. miałam pociąg powrotny do Wrocławia, wszak do pracy zdążyć musiałam. Szybki prysznic, jakieś jedzonko, torba ponownie na ramię i do piwnicy po auto. Z wielkim trudem wytachałyśmy go na zewnątrz i tu zatroskała się moja Siostra...A mianowicie samochód nie posiadał holu. Siostra pomyślała chwilkę i i wymyśliła, że za linkę holowniczą posłuży pasek od jej prochowca (pasek do zwrotu miał być!). Jak pomyślała, tak zrobiła. Przymocowała pasek do autka, na końcu do trzymania robiąc zgrabną pętelkę. Wrzuciłam torbę na siedzenie, chwyciłam zapętelkowany pasek w dłoń i pociągnęłam... Wśród nocnej ciszy rozległ się przeraźliwy łoskot, a Blaszane Pudło z olbrzymimi oporami dawało się ciągnąć po linii prostej i kręcąc zygzaki boleśnie obijało mi nogi. Zatrzymałam się. Mus był wybrać inną metodę transportu, bo czas uciekał nieubłaganie. Rzut oka na moją Siostrę uświadomił mi, że na nią nie ma co liczyć. Zgięta w pól trzymając się za brzuch, płakała ze śmiechu.
Podjęłam niełatwą decyzję, ale trudno raz się żyje. Pasek od prochowca wrzuciłam do auta, torbę wyjęłam z autka i sama zajęłam jej (torby) miejsce. Nie na siedzeniu, bo ciut za duża byłam, ale z tyłu za siedzeniem.Torbę postawiłam na kolanach, wsadziłam nogi w pedały, chwyciłam kierownicę i rzucając ostatnie spojrzenie na moją konającą ze śmiechu Siostrę ruszyłam (i tu byśmy włączyli nagrywanie, ale jak juz wiemy było to niemożliwe).Bez uprawnień,bez świateł, z hm nożnym układem hamulcowym...:D.

Minęłam patrol wojskowy. Trzech młodych chłopców słysząc najpierw przeraźliwy hałas i zaraz potem widząc damę w limuzynie, zamieniło się w słupy soli. Pomachałam im dłonią, i maksymalnie skupiając uwagę na prowadzeniu, bo niewielka górka wzmagała pęd samochodu, zbliżałam się do rozwidlenia dróg, w oddali widząc światła nadjeżdżającego z naprzeciwka samochodu. Była to co istotne taksówka. Pomachałam oczywiście wpatrzonemu we mnie kierowcy i poprułam dalej. Ciąg dalszy znam z opowieści pasażera, którym okazał się być mój szwagier, powracający z jakiegoś szkolenia. Zdębiały kierowca zwolnił i nie wierząc własnym oczom, zapytał mego szwagra, czy widział TO? Szwagier potwierdził, że i owszem widział, jednak wiedzy kim była dama w limuzynie nie wyjawił, chociaż rozpoznał. Podobno w jednostce wojskowej przynależnej do patrolu krążyły jakieś legendy o dziwowisku. Szwagier nie puszczał pary z ust, bo w armii niebezpiecznie było mieć w rodzinie wariatów...
Wracając do mnie. Kończyła się górka i miły asfalt, a zaczęły się kocie łby.Pudło wydające straszliwe dźwięki na asfalcie, dopiero teraz pokazało, co naprawdę potrafi. Hałas jaki czyniło śmiało można przyrównać do tego, co wydaje z siebie młot pneumatyczny. I nawet to że szłam na palcach niewiele pomagało. Okoliczna ludność rozbudzona dziwnym hałasem nie była przesadnie miła, w wyrażaniu uwag na mój temat. Koniec końców dotarłam do dworca i wciągając do góry po tysiącu chyba schodów Straszliwego Upiora, szczęśliwe dotarłam na peron pełen ludzi, bo pociąg był międzynarodowy i jedyny do Krakowa.
Rozbawieni  niecodziennym widokiem żołnierze jadący na przepustki (dobrze,że wojsko polskie dawało takowe), nie zostawili w potrzebie damy w opałach i na dodatek z limuzyną na pasku. Od prochowca. Oraz torbą podróżną. Wsadzili nas do pociągu i charakterze sardynki nomen omen w puszcze dojechałam do Wrocławia.Na miejscu ci sami rozbawieni żołnierze wyjęli z pociągu sardynkę z torbą oraz puszkę i zostawili nas na peronie, sami odjeżdżając w siną dal.

     I do dziś zastanawiam się, dlaczego oczekująca nas koleżanka na widok i słuch limuzyny, paska od prochowca z pętelką do trzymania oraz mnie i torby podróżnej przybrała kolor gaśnicy ppoż. i rozbieganym wzrokiem tocząc dookoła, mamrotała wciąż pod nosem: "żeby tylko żadnych znajomych nie spotkać"... Wstydziła się ??? :D


10 komentarzy:

  1. Ech- to były czasy, niby niezbyt wesołe, ale jednak pełne radości :-)). Dodam tylko, że pociąg był o nieprzyzwoitej czyli 3 rano godzinie, a dworzec oddalony o jakieś 4 km. Nie wiem czemu, ale też mi się ostatnio przypomniał ów pojazd. Musiałyśmy wtedy wyglądać jak dwie wariatki zwijające się ze śmiechu nad pojazdem wleczonym na pasku przez osiedle.A już widoku odjeżdżającej nim siostry to nigdy nie zapomnę hihi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zmyślaj. Ja się nie śmiałam. Wyłam ze śmiechu chyba gorzej niż Ty :D

      Usuń
  2. Dawno się tak nie śmiałam (aż do bólu przepony) - dzięki. Gratuluję tez decyzji o rozwodzie - to jedyne co mogłaś zrobić by ratować siebie. Życie z alkoholikiem, nawet wtedy kiedy przestanie pić, jest gehenną. Ufam, że teraz już wyjdziesz na prostą, czego życzę z całego serca!
    Tsugumi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kwestii bólu przepony serdecznie dziękuję, bo taki był właśnie mój cel:-). W kwestii rozwodu zaś to póki co załatwił mi sprawę ewentualnej odpowiedzialności za skutki działalności niemęża. Prostej nadal nie widać, ale podobno cierpliwość jest cnotą, więc pracuję na prostowaniem ścieżek. Celem nadrzędnym jest spłata tych cholernych kredytów, bo dopiero czyste konto będzie dla mnie powrotem do normalności. Dziękuję :-)

      Usuń
  3. Boskie! Pożądam więcej takich historii (i nie mów mi, że nie masz, bo nie uwierzę. Mam siostrę, to wiem :D).

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko jedyna, pękłam, zgubiłam dwie szczęki, rozprułam se kieckę, złamałam gardło i wystraszyłam dzikim kwikiem przypadkowych słuchaczy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łomatkoiolaboga!!! Mam nadzieję, że sztuk tych nie dokonywałaś w godzinach służbowych (poważnie przerażona) :D.
      Jeszcze by dziwnego doktora z ubrankiem odmiennie sznurowanym mogli by do Ciebieza wezwać.... :D

      Usuń
  5. Dzielna z Ciebie kobieta. Prawie tak dzielna, jak znajoma mojej mamy, która kiedyś przez pół Polski (w czasach PRL, oczywiście) wiozła na własnych plecach pociągiem PÓŁ CIELAKA!!! Przysięgam. Tylko nie wiem, czy to była prawa czy lewa połowa.

    A w Twojej sytuacji osobistej już się bardziej szczegółowo zorientowałam, przeczytawszy co trzeba i w sumie bym Ci pogratulowała, ze masz już pewien toksyczny etap za sobą. Ale nie wiem, czy wypada komukolwiek gratulować rozwodu? :-d

    Wszystkiego dobrego, w każdym razie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natchłaś mię nowym wpisem apropos cielaka :D.
      W kwestii rozwodu-pierwszego i owszem, można pogratulować, bo facet znęcał się nad dzieckiem i mną psychiczne. Odczułam wszelkie możliwe pozytywne emocje i porażkę, bo jednak 15 lat życia poszło się paść na rowy. Teraz odczuwam smutek, bo trzeźwy niemąż to super facet był. Aczkolwiek okazał się mocno wybrakowany.

      Usuń