czwartek, 30 października 2014

Kasting na pacjenta

Pewnie ktoś pomyśli, że jestem marudna i czepiam się szczegółów. Bo znów będę narzekać na służbę zdrowia. taka karma jak widać :-)). Ale ad rem.
Niemąż na fali "będę się leczył" w połowie października poleciał do Ośrodka po skierowanie na leczenie stacjonarne. Lekarz psychiatra skierowanie owszem wystawił, szkoda że nie dodał pewnego malutkiego szczególiku-mianowicie skierowania na badania (te tam RTG, morfologie i inne WRy).
Trochę to trwało zanim niemąż podjął męska decyzję wytrzeźwienia na chwilkę, ale w końcu po wielu perypetiach załatwiłam transport i we wtorek pojechaliśmy do Tworek. Na wszelki wypadek ze spakowaną torbą, bo a nóżwidelec uda się zostać. Na miejscu po wypełnieniu karty pacjenta okazało się, że zanim przyjmą pacjenta na oddział, muszą się odbyć kwalifikacje tzn. sprawdzenie czy aby na pewno przybyły tam pacjent kwalifikuje się do leczenia... Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żeby delikwenta nie zakwalifikować. Niemąż oczywiście pozytywnie przeszedł w/w kwalifikacje i tu zaczęły się schody-tego dnia zwalniały się dwa miejsca i gdyby niemąż miał ze sobą wyniki badań, ewentualnie mógłby pozostać. A tak sio i nara 120 km z powrotem do domu. Po badania. Wyznaczony termin stawienia się w szpitalu to 19 listopad. Szybko. Marne trzy tygodnie. Gdyby pani doktor dała mu oprócz skierowania do szpitala, również te na badania, byłyby to trzy tygodnie leczenia. Trzy z ośmiu. Mam świadomość że to leczenie może nie przynieść żadnych korzyści, bo i tak bywa, ale dla mnie czekanie kolejnych trzech tygodni na wyjazd niemęża przypomina siedzenie na bombie. A wszystko przez brak jednego papierka. I jak tu nie narzekać?

10 komentarzy:

  1. To jest niesamowite! Po prostu polska służba zdrowia to jest jakiś żart i kpina! Dobrze, że chociaż fala "będę się leczył" trwa, może Tworki coś pomogą. Trzymam kciuki za spokój (choćby umiarkowany) przez te 3 tygodnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eddie zaciskam zęby i "modlę" się o cierpliwość, bo już mi jej brak.Jak się domyślasz niemąż podpija codziennie niewielkie ilości, wypiera się tego ale przecież wiem:-(. I wtedy jest tak wqrwiający...

      Usuń
    2. Jak ja to dobrze znam.. Nie piłem, w życiu?! O co ty mnie oskarżasz, powinienem się obrazić! itp. itd... Trzymaj się dzielna dziewczyno, jestem myślami z Tobą!

      Usuń
    3. W sobotę "popłynął" tak bardzo, że niedziela mu uciekła. Ale wciąż chce jechać. Kuźwa mógł już tam siedzieć:-(((

      Usuń
  2. Nie da się: narzekaj do woli, niebo gwiaździste nad Tobą i prawo moralne w Tobie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Niewiedza, brak kompetencji u lekarza kierującego na leczenie spowodowała, że niepotrzebnie ponosisz koszty finansowe "wycieczki" do Tworek. Ale cóż tam, przecież to nie kieszeń doktorka.....A nie mogliby zrobić potrzebnych badań na miejscu? Kilka lat temu spotkała mnie podobna sytuacja. Pojechałam do oddalonego o 180 km,od mojego miejsca zamieszkania, szpitala na planowaną operację ręki. Czekałam na operację ok. 3 miesięcy. Na miejscu okazało się, że został przekroczony limit finansowy i ustalono termin za kolejne 4 miesiące. Oprócz mnie odesłano jeszcze kilka osób. Nikt nie pomyślał, żeby powiadomić pacjentów telefonicznie.
    Życzę powodzenia przy następnej wizycie w szpitalu.
    regian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doktorka bo to ona jest, tak przy okazji biegłą sądową jest, tą właśnie co uznała, że niemąż nadaje się do leczenia ambulatoryjnego.Więc nie wierzę, że nie miała wiedzy o dodatkowych skierowaniach. I w tym przypadku koszty przejazdu jakkolwiek znaczące są to jakby drugorzędna sprawa, ważniejsze jest to, że on by już tam był i ewentualnie się leczył. A ja miałabym spokój...
      Jeśli chodzi o badania laboratoryjne, to jest tak jak z normalnym przyjęciem do szpitala-musisz je mieć, chyba że przyjeżdżasz z karetką, wtedy robią. Z resztą z tego co udało mi się zaobserwować akurat na tym oddziale pacjenci są samowystarczalni tzn. że po za posiłkami sami tam wszystko robią.

      Wiesz to okropne co z Tobą zrobili-to jest elementarny brak szacunku dla pacjenta. Pacjent staje się petentem. Mam nadzieję, że z ręką wszystko w porządku.
      Pozdrawiam
      Edyta

      Usuń
  4. No, wszyscy narzekają na służbę zdrowia w Przemyślu i muszę przyznać , że jak mam iść do lekarza jakiegokolwiek czuje się chora na samą myśl. Ale czasem można się przyjemnie zdziwić. Pod koniec zeszłego roku stopa tak mnie już bolała, że zdecydowałam się do lekarza udać. Oczywiście najpierw do tzw rodzinnego i to jest jedyne ale jakie mam. Otóż pani doktor skierowanie do lekarza owszem dała, ale na prześwietlenie już nie bo podobno nie może, dlaczego nie się pytam ? otóż nie i już. Dalej podążyłam do przychodni ortopedycznej zapisać się do wybranego doktora polecanego przez osoby, które miały już z nim do czynienia. Na wizytę czekałam miesiąc bo rzeczony doktor tylko raz w tygodniu przyjmuje. Może być, nie było to jakoś długo strasznie. Doktor przeczytał skierowanie i o co zapytał?- o zdjęcie oczywiście, bo bez zdjęcia wprawdzie może domniemywać, ale nic więcej. Na moje stwierdzenie, że pani doktor nie dała skierowania bo podobno nie może tylko popatrzył dziwnie i wypisał owo każąc się pojawić z fotką. Przezornie zapisałam się od razu na następna wizytę, niestety za kolejny miesiąc. Wypadło to jakoś w połowie kwietnia. Poszłam, doktor obejrzał, powiedział, że tylko operacja i jak jestem zdecydowana to on wypisuje skierowanie, z którym mam podążyć do szpitala umówić termin. Ponieważ przy pierwszej wizycie mimo braku fotki domniemywał już konieczność operacji sprawę przemyślałam i byłam zdecydowana. Po drodze były święta więc do szpitala udałam się zaraz po czyli pod koniec kwietnia. Ordynator był na miejscu, obejrzał skierowanie i fotkę, zajrzał do terminarza i stwierdził, że jak mi pasuje termin to mam się stawić 5 czerwca o 8 rano na oddziale w sekretariacie. Co też uczyniłam , po wypełnieniu papierków udałam się na izbę przyjęć terminowych, gdzie po wypełnieniu kolejnych papierków zrobiono badania i wróciłam na oddział. Trzeba było chwilkę poczekać na miejsce, ale to była jedyna niedogodność. Potem jeszcze tylko spotkanie z doktorem, który wyjaśnił jak wszystko się odbędzie podpis pod zgoda na narkozę i następnego dnia rano operacja. Mimo pewnych sensacji w czasie operacji i na sali pooperacyjnej wyszłam po 5 dniach, a raczej wyjechałam bo o chodzeniu to jeszcze długo nie było mowy. Opatrunki zmieniałam sobie sama wyćwiczyłam się na odleżynie mM. Po dwóch tygodniach doktor zdjął szwy a po kolejnych dwóch dostałam skierowanie na rehabilitację i tu miałam prawdziwego fuksa bo akurat otworzyli nowy zakład i nie musiałam czekać. Kuśtykałam na rehabilitację przez 6 tygodni. W sumie od momentu, w którym dostałam skierowanie do zakończenia rehabilitacji minęło 7 miesięcy. Oczywiście nie jest tak różowo bo zwyrodnienia były tak duże, że doktor od razu uprzedził, że cudu nie będzie, nadal boli i puchnie, ale mam nadzieję , że z czasem się poprawi. Generalnie uważam, że wszystko odbyło się w miarę sprawnie i nie mogę narzekać, ale to moja historia, na innych oddziałach w tym samym szpitalu bywa różnie, a na izbie przyjęć wręcz skandalicznie. Jest też przychodnia przyszpitalna i terminy przyjęć mają kilkumiesięczne a czasem w marcu już nie zapisują do końca roku. Czyli norma krajowa a mi chyba po prostu się fuksło ;-).
    No to się Sister rozpisałam na Twoim blogu hi hi.
    Pozdrowienia ze stryszku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mM tylko nM :-))). Sisterku a pisz-rozpętałam temat medyczny, to się wypowiedziałaś. Twoja stopa to jest oddzielna historia niestety.

      Usuń