środa, 9 października 2013

Klątwa mojej babci cz. I

Złapałam oddech. Nie można wciąż żyć koszmarem. Powszednieje.
W związku z ostatnim wyczynem aktualniezdychającegoidioty, przypomniało mi się, co parę lat temu powiedziała moja siostra o naszej babci.

Babcia H. w mojej dziecięcej pamięci zapisała się tylko jednym wydarzeniem, a mianowicie spożyciem nadmiernej ilości sałatki warzywnej i zaleganiem w terminie późniejszym ze zwisającym brzuchem na wersalce. Rzecz miała się w święta wielkanocne, prawdopodobnie przed wyjazdem mojej babci do wymarzonej Ameryki. Miałam wtedy 5 lat.
Babcia H. swą miłość matczyną sprawiedliwie podzieliła w ilości po 45% na  każdego z dwóch synów i 10% na jedyną córkę, moją matkę. Tak to przynajmniej wyglądało w opowieściach mojej matki i w moim odczuciu było w tym nieco prawdy. Babcia była osobą niezwykle despotyczną, ze skłonnością do wielkopaństwa. Taka mieszanka tworzy niestety osobę okrutną, o czym dane mi było przekonać się będąc osobą dorosłą. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Czas płynął. Babcia H. z chłopskim uporem dorabiała się majątku w wymarzonej Ameryce. Pracowała niezwykle ciężko i w końcu spełniła swój amerikandrim. Uznała, że nadszedł czas, aby pomóc swoim dzieciom w Polsce. Zaczęły napływać amerykańskie paczki. Inne do nas, inne do wujka i jego rodziny. Dla wujka, jego żony i dzieci nowiutkie ubrania ze sklepu, słodycze,zabawki, dla nas ubrania ze zbiórek. Wiemy o tym tylko dlatego, że kiedyś babcia pomyliła paczki i do nas trafiła ta przeznaczona dla wujka.
Być może właśnie dlatego jesteśmy tak bardzo pomysłowe w tworzeniu różnych rzeczy z tego co jest aktualnie dostępne, przy czym mojej siostrze nie dorastam nawet do pięt (klik) :-).
   Pierwsza do Ameryki wyjechała moja matka, potem wujek z rodziną, który został na stałe.
Matka jeździła tam parokrotnie. To co wyprawiała, było owiane tajemnicą do czasu , kiedy do Ameryki pojechałam ja z malutkim synkiem. Dość długo babcia mnie obserwowała. Wpadała do domu o różnych porach dnia tak jakby mnie sprawdzała. Posiedziała przez chwilę, po czym wracała do pracy, by znów powrócić o innej niż zapowiedziała godzinie. Dziwiło mnie takie zachowanie, ale przecież zupełnie jej nie znałam. Jak później wyjaśniła, chciała sprawdzić jaką jestem osobą, bo za swoja córkę, a moją matkę musiała bardzo się wstydzić. Potem uznała,że należy pomóc mi w wychowaniu mojego dziecka, bo zupełnie sobie z tym nie radzę. Proponowaną metodą było jednokrotne uderzenie trzcinką, tak aby karany delikwent posiusiał się z bólu. Wtedy z całkowitą pewnością zapamięta, czego ma nie robić. Osoba na której miałam stosować te wypraktykowane wspaniałe metody, liczyła sobie nieco ponad dwa latka...
Jako atrybut wielkopańskości babcia posiadała szafy pełne poliestrowych kostiumów, bluzek, sukienek, sztucznych futer na różne okazje, butów z 50 par i niezmierzone zasoby sztucznej,bardzo błyszczącej biżuterii.
Czasem będąc w dobrym humorze groziła mi, że jak się będę porządnie prowadzić, to całe te niezmierzone dobra zapisze mi  w spadku... Uwierzcie, że pokusa zejścia na złą drogę była bardzo silna :D. A w celach edukacyjnych w pewną mroźną, słoneczną niedzielę zostałam zabrana na wycieczkę poglądowo-wychowawczą śladami mojej matki... CDN



8 komentarzy: