środa, 9 maja 2018

Z innej beczki-na poważnie

Siedzę sobie w domku i odrobinę się ogłupiam. Przyznaję się bez bicia, że lubię oglądać seriale tzw policyjne wytwórczości polskiej. Dziś sobie taki obejrzałam i aż mnie zatrzęsło. Z gniewu i bezsilności. Serial to Komisariat, a tytuł odcinka to Działkowiec. Właściwie to od jakiegoś czasu problem włązi mi ponownie na oczy, dziś mi wybuchło. Rzecz dotyczy alkoholików oraz stosunku społeczeństwa do nich. Nigdy ale to nigdy nie pojmę, dlaczego te mendy francowate budzą w społeczeństwie takie pobłażanie, ba nawet współczucie! "To dobry człowiek był, tylko los mu nie sprzyjał i dlatego za dużo pił"-to cytat z dzisiejszego odcinka. Albo "on nigdy nikomu niczego złego nie zrobił", albo "to taka miła starsza pan- zua bardzo zua córka, bo nie chce się nią zajmować", albo chyba najlepsze: "powiedz mu/jej, żeby nie pił/a". I uwierzcie-kraj zamieszkania nie ma znaczenia.
W pijącym alkoholiku nie widzę człowieka, widzę moczymordę, która niszczy wszystko i wszystkich dookoła. Widzę manipulatora, który pod swój nałóg podporządkowuje wszystkich i wszystko. Dla nich nie ma żadnych granic, nie szanują żadnej świętości. Wiem, że nałóg to choroba, z której nie można się wyleczyć, można jednak jej się nie poddawać. Niestety wielu z tych którzy żyją w trzeźwości, robi z tej trzeźwości swoiste misterium. Każą się podziwiać za to, że nie chleją. A niby za co mam ich podziwiać? Za normalne życie? Za to że mierzą się z problemami życia codziennego jak tysiące innych odpowiedzialnych za swój i swoich bliskich los? Czy może za to, że mają nieuzasadnione pretensje do swoich bliskich, że odeszli, by ratować swoje życie? Żeby nie było-mam kilku trzeźwiejących kolegów, których szanuję i których będę szanować nawet jak zdarzy im się nawrót. Szanuję ich, bo wzięli na klatę zło, które wyrządzili swoim piciem. Szanuję, bo każdemu może się zdarzyć chwila słabości, ale oni są świadomi tej chwili i robią wszystko, żeby minęła.
Moje tzw. serce stwardniało na kamień. Nie ma we mnie wybaczenia. I dzięki terapii wiem, że nie muszę się do tego wybaczenia zmuszać. Dzięki terapii wiem, że mam prawo odczuwać gniew, nie mylić ze złością. I nauczyłam się ten gniew odczuwać. Bo nie wiem ,czy wiecie, ale osoby współuzależnione nie potrafią nazywać, ani okazywać uczyć, bo są w nich tak głęboko zamrożone, że nawet nie wiedzą, że je mają. Bo uczucia bolą, a takie osoby mają dość w swoim życiu realnego bólu, by sobie dokładać jeszcze ten "duszny". I WNERWIA mnie to, że są organizacje, które wmawiają skrzywdzonym, że dla swojego dobra muszą wybaczyć swoim-nie bójmy się tego słowa-oprawcom.
Jestem w takim miejscu, że potrzebowałabym niejako przypomnienia, tego co wiem. Niestety psycholog germański odpada, a jedyna organizacja, do której mogłabym się zgłosić ma mi do zaproponowania 12 kroków takich jak w AA, z których dwa doprowadzają mnie do szału:

7.Prosiliśmy Boga z pokorą, aby usunął nasze wady.
8. Sporządziliśmy listę osób, przez nas skrzywdzonych i postanowiliśmy im wszystkim zadośćuczynić.*

Nosz karwasztwasz nie dość, że te nieszczęsne kobiety, bo to one szukają pomocy, mają w domu sajgon, to jeszcze muszą takich bzdetów wysłuchiwać? Nie wykluczam, że komuś może to pomóc,
jednak we mnie jest gniew, że są takie bzdury oraz bezsilność, że ktoś takie coś lansuje.


*http://alkoholizm.akcjasos.pl/dwanascie-stopni-al-anon/

P.S.
Jestem wkurzona, bo Rozwiedziony pozwala sobie na picie, bo moja matka po raz kolejny zachlała i pijana przewróciła się w biały dzień na klatce schodowej i moja siostra musiała się nią zająć pod potępiającym wzrokiem sąsiadów. Jedno i drugie zawdzięcza nam kolejne życie, jedno i drugie nie szanuje tego daru. I jestem bezsilna, bo w mojej aktualnej sytuacji niewiele mogę zrobić.
Jednak dzięki terapii nie jestem słaba i bezbronna.
Przepraszam moi mili, musiałam trochę pary sobie upuścić.

12 komentarzy:

  1. Mam naprawde mieszane uczucia, sama nie wiem, czy Ci wspolczuc, czy przejsc nad tym obojetnie. Tyle mialam szczescia w zyciu, ze nigdy nie musialam mierzyc sie z takimi problemami, bo ani w domu rodzinnym, ani w moim wlasnym, ani teraz u moich corek, nie bylo problemu alkoholowego. Owszem, w bliskim srodowisku mam jednego "suchego" (tak to sie nazywa?), wczesniej widzialam jego wzloty i upadki, z tym ze tych ostatnich bylo wiecej. Nienawidze pijakow, nienawidze kiedy mnie ktos do picia namawia, nienawidze obcowac z ludzmi pod wplywem, nienawidze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszelkie uczucia są dozwolone oprócz litości,tej wolałabym żebyś wobec mnie nie odczuwala.
      A tzw suchy alkoholik,to taki który przestaje pić,ale nie leczy się. Czyli żyje na duposcisku. Oni tak to nazywają. A że poslady w każdej chwili mogą puścić ,więc i nawrót są częstsze.

      Usuń
  2. To przykre, ale jeśli alkoholik sam nie chce zmiany, tego "nowego życia", to niestety nikt nie jest w stanie tego za niego zrobić. Każdy dzierży swój los we własnych rękach. Szczęście, jeśli są obok ludzie, którzy oferują wsparcie, lecz największa chęć musi być w samym zainteresowanym, bo nie da się nikogo wyręczyć, ani uzdrowić na siłę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to,musi sam chcieć. I fakt-dla niego to szczęście,że ma obok kogoś,kto go wspiera. Ale kto wesprze wspierającego?

      Usuń
  3. Podobnie jak u Anny Marii P. nie musiałam nigdy zmierzyć się z problemem alkoholowym kogoś bliskiego z rodziny. Alkoholiczką była moja bliska koleżanka ze szkoły. Mimo młodego wieku zauważyłam u niej pierwsze ciągoty do alkoholu. Następnie nasze drogi trochę się rozeszły. Ja poszłam na studia, ona do pracy. Rzadko się spotykałyśmy. Później ja wyszłam za mąż, urodziłam syna. Koleżanka pracowała w biurze, w dziale handlu, gdzie sprzedawcy bardzo często dawali "dowody wdzięczności" w postaci alkoholu i to było przysłowiowym gwoździem do trumny. Rozmowy podczas,których mówiłam wprost o jej problemie nie odnosiły skutku, nikt z rodziny nie potrafił wpłynąć na jej postępowanie. Sama zwolniła się z pracy. I zaczęła odwiedzać meliny. Nie wyraziła zgody na leczenie się z alkoholizmu, o które starało się jej rodzeństwo. Zmarła w grudniu ubiegłego roku.
    regian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Regian oni doskonale wiedzą,że mają problem, tylko nie chcą się do niego przyznać. A twoją koleżankę rodzeństwo mogło sadownie zgłosić na leczenie. Czasem jest to ten krok, który pomoże. Z tym że nie zawsze.

      Usuń
    2. Próbowali sądownie, ale bodajże biegły psychiatra nie wyraził zgody. Efekt był taki, że nie poszła na leczenie, ale zaczęła pisać do tego pana listy z propozycjami matrymonialnymi.
      regian

      Usuń
    3. To jakaś bzdura. Na jakąś formę leczenia w sensie ambulatoryjnie, bądź stacjonarnie na pewno się zgodził. Inna sprawa co ona zrobiła. Brutalnie to zabrzmi, ale jak dla mnie dobrze, że umarła. Nie znoszę takich ludzi.

      Usuń
  4. Nie wyraził zgody na leczenie zamknięte. A terapia na miejscu nic nie dała.
    regian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się akurat zgadza. Rozwiedziony sam prosił w sądzie o stacjonarne, uznali że może chodzić ambulatoryjnie. A efekt jaki był wiadomo. Tak czy inaczej nie żal mi ich.

      Usuń
  5. Napisalam dlugi komentarz ale wcisnelam zly przycisk i mi wcielo. W kazdym razie, dziekuje Ci ze to napisalas, mam taka osobe, ktorej nie chce wybaczyc i dzieki Tobie dowiedzialam sie, ze wcale nie musze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iwonko wybaczenie musi być w Tobie. Nie da rady tego zrobić na zasadzie "wybaczam". To tak jak ze śmiechem-nie masz humoru, Twój śmiech będzie sztuczny.

      Usuń