poniedziałek, 30 lipca 2018

I po zabiegu.

Zanim poleciałam doprawiać ucho do siatki, zdążyłam zahaczyć na dosłownie krótką chwilę o moje ukochane miasto. Wiedziałam, że szybko tam nie pojadę, bo po siatce średnio się czułam, a nie wiedziałam jak będzie po uchu. A chciałam Tatę odwiedzić, byznes * załatwić i koniecznie, ale to koniecznie z Gosianką się spotkać. Plan wypełniony w 100 procentach, a w bonusie były pyszne lody. Pożarte w towarzystwie Gosianki oczywiście.
Z racji siatkowego zabiegu nie bardzo mogłam siedzieć ino latać w te i nazad, potem uchowego, gdzie siedzieć, latać a nawet stać nie można było wcale-pozbawiłam Was drodzy czytacze megoż niewątpliwie fantastycznego daru pisania. Tak, tak Skromność to moje drugie imię 😏.

19 czerwca udałam się byłam do szpitala. Po pięciogodzinnym oczekiwaniu i po 24-godzinnym poście, o suchym pysku, bo pić też nie mogłam, zostałam zawieziona w charakterze operacyjnej weteranki na oddział operacyjny. Se pogadałam z miłymi paniami, się przedstawił lekarz że on niby mój (nic nie wiem w temacie. Nie posiadam lekarzy na własność), po czym z radością i bez mała z pieśnią na ustach, oddaliłam się w nieważkość. Mogę być usypiana parę razy dziennie, jednakże wkurza mnie budzenie. Pospać nie dają.
Wkurzona obudzeniem zostałam odwieziona z powrotem do swojego pokoju, zastanawiając się po drodze w jaki to cudowny sposób pójdę do toalety, bo pomimo środków znieczulających, już bolało jak olera. Problem sam się rozwiązał, bo próbując wykopać się spod kołdry, przy czym wykopać było słowem mocno na wyrost, niechcący zahaczyłam o rureczkę. Rureczka była od woreczka wiszącego z boku łóżka. Cud że o tego wierzgania nie wyrwałam jej sobie. Chwilę później przyjechała kolacja i tak zakończyłam post. Na całe szczęście pacjentką obok była Polka, więc mogłyśmy rozerwać się towarzysko. Tak się rozrywałyśmy, że nas w końcu pielęgniarka musiała uciszyć, bo noc już była. Poprosiłam o procha na sen i oddaliłam się w objęcia Morfeusza. Niestety tak jak poprzednim razem co godzinę wpadał facet na pomiar temperatury i ciśnienia, oczywiście budząc mnie za każdym razem. Musiałam mu jakoś w oko wpaść, bo za każdym razem idiotycznie stwierdzał, że śpię, gapiąc się przy tym, w zachwycie jak mniemam. Obsłużywszy koleżankę, wtykał mi w ucho termometr, cudem jakimś nie mierząc rzeczonej temperatury poduszce. Z drugiej strony głowy. Latał tak do rana i zasadniczo to był ostatni objaw troski o nas. Potem po za salowymi też Polkami he he, jedzeniem i wizytą lekarską, nawet pies z kulawą nogą do nas nie zajrzał. Na drugi dzień uprosiłam wyjęcie rureczki, solennie zapewniając, że mi nic i do klo mogę już samodzielnie, wezwano mnie na oddolne badanie i  zapewniono, że jutro mogę do domu. A i pozwolono na prysznic. Z czego skorzystałam zaraz natentychmiast. Bo tego no upały są. Prysznic wzbudził zazdrość koleżanki, bo ona nie mogła he he. Dwa woreczki miała.

Powiem tak-o ile cel zabiegu został w osiągnięty w 100 procentach, o tyle moje samopoczucie jest nie bardzo. Wciąż mnie coś ciągnie i kłuje i bardzo mocno utrudnia siedzenie. A wszędzie muszę dojechać przecież. I wciąż jestem na zwolnieniu. Zwolnienie lekarskie jest fajne wtedy, kiedy człowiek jest zdrowy i może coś porobić. Jak nie zdrowy, to nie jest fajne. Tym niemniej jednak wszystkim Paniom borykającym się z problem inkontynencji, z czystym sumieniem mogę polecić taki zabieg. Jakość życia naprawdę jest inna. Fajna :)


*Historia o wujku będzie.


Do napisania się z Pąństwem :)

wtorek, 29 maja 2018

Ucho do siatki.

Pantera była uprzejma stwierdzić niejako proroczo, że zafundowałam sobie siatkę na podroby.
Niestety, niestety porzondna (nie poprawiać) siatka winna mieć uchwyt, bo takie ściskanie w garści zasadniczo mało wygodne jest.
Kiedy brałam skierowanie od dr Joasi do wtykacza siatek, padła z jej strony sugestia na wizytę u oddolnego. Kontrolnie i z podejrzeniem. Zrobiłam se ci ja termin na 24,05-całkiem szczęśliwie mi się złożyło, że tego samego dnia miałam rezonans kręgosłupa, zatem udałam sie byłam do oddolnego,
zasiadłam, majtnęłąm nogami w górę, bo sie był fotel dość gwałtownie uniósł, potrzymałam se te tamte metalowe, co się je wtyka w wiadomo co, oddolna bo to była ona, zacukawszy się nieco, zadała pytanie na okoliczność zobaczenia, co tam sobie obejrzała. Odpowiedziałam twierdząco, na co ona radośnie zawiadomiła, że idę na kolejną operację, związaną z dorabianiem uchwytu do siatki.
Fotel zjechał na dół, z lekka ogłuszona podążyłam za parawan w celu przyodziania się i próbowałam udawać, że nie rozumiem. Niestety zrozumiałam, wciąż ogłuszona poleciałam sikać do słoika, na okoliczność mienia, albo niemienia bakterii, dostałam papier z datą operacji i w stanie permamentnego ogłuszenia, udałam się byłam do miejsca, gdzie wpuszczono mnie w kanał czyli tunel. Podczas 15 minutowego pobytu w kanale, wśród ogłuszającego łomotu maszynerii, zdołałam zebrać myśli i stwierdziłam, że tak łatwo się nie poddam. O nie, nie będą mi bezkarnie sklepu z walizkami wew wnętrzach mych robić. Nie i już! Wyjechałam z maszynerii i zgodnie z poleceniem, zasiadłam byłam w poczekalni w oczekiwaniu na lekarza radiologa. Bo tu prosz państwa nie trza 10 dni na opis czekać. Zatem siedzę i czekam, przypominam, że myśli zebrane mam, nawet niedługo czekam, bo po jakich 10 minutach wzywa mnie lekarz, funduje jak każden jeden tutaj solenny "szejk hend" i zaczyna objaśniać, co też on uwidział. Z całej jego przemowy zrozumiałam, że coś dwa, że nie ma dramatu i że opis wyśle faksem do mojego ortopedy. Tym razem z pomięszaniem zmysłów dojechałam na autopilocie do domu, bo po przemowie doktorka tzw mózg odmówił mi posłuszeństwa. Na drugi dzień tj. 25,5 pojechałam do dr Joasi po przedłużenie zwolnienia.
Na widok papiera operacyjnego radośnie zakrzyknęła "brać", zadzwoniła do tunelowego i wzięła opis badania i sie okazało, że to co bolało, to był wypadnięty dysk. Mały dysk cokolwiek to znaczy.
Ja z opisu zrozumiałam li i jedynie, że mam skoliozę. Papier napisany jest w kosmicznym narzeczu, albowiem nawet znawcy germańskiego nie zakumali o so kaman :))). Cywilni znawcy.
Zatem 19,06 ponownie odwiedzę szpital w celach operacyjnych.
Mam jeszcze skierowanie do laryngologa, ale już boję się pójść... ;)



Do napisania się z Państwem.

sobota, 12 maja 2018

No nie skończę tego Londynu :)

Każdego roku o tej porze mogłam sobie podziwiać paradę starych samochodów. Wiedziałam, gdzie się odbywa, jednak samej jechać mi się nie chciało. Wiadomo tłumy ludzi i zamknięte drogi dojazdowe. Trzeba by objazdami jechać. W tym roku impreza przyjechała do mnie, że tak powiem.
Bo parada i wyścig odbywa się niejako u mnie, czyli tu gdzie od grudnia mieszkam. W czwartek w ulewnym deszczu poleźliśmy z naszym germańskim znajomym fiśniętym automaniakiem, podziwiać te auta. Impreza trwa do jutra, więc jak dam radę to podejdę i popstrykam więcej fotek. Nie bardzo mam siły łazić spacerowo, bo jak kundel chce długo sobie chodzić, to wolę czas jemu poświęcić. Dziś na ten przykład włóczył się przez godzinę, co chwilę zerkając przez na mnie z miną"co się tak wleczesz, szybciej nie dasz rady?" Tak że sami rozumiecie 😉.








A to mój rówieśnik-nieźle się trzyma he he











środa, 9 maja 2018

Z innej beczki-na poważnie

Siedzę sobie w domku i odrobinę się ogłupiam. Przyznaję się bez bicia, że lubię oglądać seriale tzw policyjne wytwórczości polskiej. Dziś sobie taki obejrzałam i aż mnie zatrzęsło. Z gniewu i bezsilności. Serial to Komisariat, a tytuł odcinka to Działkowiec. Właściwie to od jakiegoś czasu problem włązi mi ponownie na oczy, dziś mi wybuchło. Rzecz dotyczy alkoholików oraz stosunku społeczeństwa do nich. Nigdy ale to nigdy nie pojmę, dlaczego te mendy francowate budzą w społeczeństwie takie pobłażanie, ba nawet współczucie! "To dobry człowiek był, tylko los mu nie sprzyjał i dlatego za dużo pił"-to cytat z dzisiejszego odcinka. Albo "on nigdy nikomu niczego złego nie zrobił", albo "to taka miła starsza pan- zua bardzo zua córka, bo nie chce się nią zajmować", albo chyba najlepsze: "powiedz mu/jej, żeby nie pił/a". I uwierzcie-kraj zamieszkania nie ma znaczenia.
W pijącym alkoholiku nie widzę człowieka, widzę moczymordę, która niszczy wszystko i wszystkich dookoła. Widzę manipulatora, który pod swój nałóg podporządkowuje wszystkich i wszystko. Dla nich nie ma żadnych granic, nie szanują żadnej świętości. Wiem, że nałóg to choroba, z której nie można się wyleczyć, można jednak jej się nie poddawać. Niestety wielu z tych którzy żyją w trzeźwości, robi z tej trzeźwości swoiste misterium. Każą się podziwiać za to, że nie chleją. A niby za co mam ich podziwiać? Za normalne życie? Za to że mierzą się z problemami życia codziennego jak tysiące innych odpowiedzialnych za swój i swoich bliskich los? Czy może za to, że mają nieuzasadnione pretensje do swoich bliskich, że odeszli, by ratować swoje życie? Żeby nie było-mam kilku trzeźwiejących kolegów, których szanuję i których będę szanować nawet jak zdarzy im się nawrót. Szanuję ich, bo wzięli na klatę zło, które wyrządzili swoim piciem. Szanuję, bo każdemu może się zdarzyć chwila słabości, ale oni są świadomi tej chwili i robią wszystko, żeby minęła.
Moje tzw. serce stwardniało na kamień. Nie ma we mnie wybaczenia. I dzięki terapii wiem, że nie muszę się do tego wybaczenia zmuszać. Dzięki terapii wiem, że mam prawo odczuwać gniew, nie mylić ze złością. I nauczyłam się ten gniew odczuwać. Bo nie wiem ,czy wiecie, ale osoby współuzależnione nie potrafią nazywać, ani okazywać uczyć, bo są w nich tak głęboko zamrożone, że nawet nie wiedzą, że je mają. Bo uczucia bolą, a takie osoby mają dość w swoim życiu realnego bólu, by sobie dokładać jeszcze ten "duszny". I WNERWIA mnie to, że są organizacje, które wmawiają skrzywdzonym, że dla swojego dobra muszą wybaczyć swoim-nie bójmy się tego słowa-oprawcom.
Jestem w takim miejscu, że potrzebowałabym niejako przypomnienia, tego co wiem. Niestety psycholog germański odpada, a jedyna organizacja, do której mogłabym się zgłosić ma mi do zaproponowania 12 kroków takich jak w AA, z których dwa doprowadzają mnie do szału:

7.Prosiliśmy Boga z pokorą, aby usunął nasze wady.
8. Sporządziliśmy listę osób, przez nas skrzywdzonych i postanowiliśmy im wszystkim zadośćuczynić.*

Nosz karwasztwasz nie dość, że te nieszczęsne kobiety, bo to one szukają pomocy, mają w domu sajgon, to jeszcze muszą takich bzdetów wysłuchiwać? Nie wykluczam, że komuś może to pomóc,
jednak we mnie jest gniew, że są takie bzdury oraz bezsilność, że ktoś takie coś lansuje.


*http://alkoholizm.akcjasos.pl/dwanascie-stopni-al-anon/

P.S.
Jestem wkurzona, bo Rozwiedziony pozwala sobie na picie, bo moja matka po raz kolejny zachlała i pijana przewróciła się w biały dzień na klatce schodowej i moja siostra musiała się nią zająć pod potępiającym wzrokiem sąsiadów. Jedno i drugie zawdzięcza nam kolejne życie, jedno i drugie nie szanuje tego daru. I jestem bezsilna, bo w mojej aktualnej sytuacji niewiele mogę zrobić.
Jednak dzięki terapii nie jestem słaba i bezbronna.
Przepraszam moi mili, musiałam trochę pary sobie upuścić.

wtorek, 8 maja 2018

O Londynie będzie-wstęp

Państwo wezmo i wybaczo, ale z racji niedoboru czasu wcześniej, dopiero teraz będę nadrabiać zaległości z ubiegłego roku. Niektóre są wciąż żywe, szczególnie kiedy oglądam powtórki Harrego.

Co byś chciała zwiedzić?-zapytała Fruzia
Poczkej, się zastanowię-odpowiedziałam
Zasiadłam byłam do komputera i i zapytałam gugiela, o muzea meblowo-odzieżowe, bo na tym tle mam chysia. Posłuszny gugiel wypluł, co miał wypluć, zaproponował też inne i nagle w tych innych oko me dostrzegło muzeum Harrego Pottera. W tym momencie dostałam amoku i już nic więcej nie chciałam zwiedzać. Poinformowana o tym fakcie Fruzia zaśmiała się, zapytała czy nie dostałam zaproszenia do Hogwartu i Harry Potter był zaklepany na zwiedzanie.

     Fruzię poznałam 13 lat temu na internetowym czacie. Od pierwszego kliknięcia wiedziałam, że spotkałam swoją bratnią duszę. Jeszcze tego samego dnia z czatu przeniosłyśmy się na gg, potem na skypa, a jeszcze później na fb. Widziałam ją tylko raz na zdjęciu spod szafy, w sensie stała przy szafie i jawiła mi się na obraz i podobieństwo Horpyny z furą czarnych włosów na głowie . Dlaczego nigdy-kiedy już była taka możliwość, nie rozmawiałyśmy z kamerką-niestety nie wiem. Chyba nie było to ważne. Mieszkałyśmy też bardzo daleko od siebie. Kiedy przeprowadziłam się do Ostrowi dzieliło nas już tylko marne 100 km, niestety Fruzia wyjechała za pracą do Londynu. I tak nasze osobiste spotkanie oddaliło się w bliżej nieznaną przyszłość. Fruzia do kompletu fantastycznych cech posiada poczucie solidarności i chociaż sama Ostrów nic jej nie zrobiła, to z racji przeżytych tam przeze mnie negatywnych wydarzeń, za każdym razem kiedy tamtędy przejeżdża w drodze do domu, solennie opluwa rzeczoną Ostrów w moim imieniu 😏.

Do tego Londynu Fruzia zapraszała mnie już wcześniej. Niestety bilety lotnicze były raczej w kosmicznej dla mnie cenie i dopiero na jesieni znalazłam takie na jakie mnie było stać.
I tak na początku października poleciałam do Londynu. Wyszłam do poczekalni, rozglądam się, szukam Horpyny, a tu nikt na mnie nie czeka. Ok-se pomyślałam-pewnie się spóźni. Wtedy zadzwoniła moja komórka, a w komórce Fruzia z pytaniem gdzie jestem.
No w poczekalni jestem-odpowiedziałam.
Ja też-rzekła ona-i nie widzę ciebie.
No karwasztwasz jak nie widzisz. Stoję centralnie na środku w charakterze wybrakowanej ofiary losu i kręcę łbem na wszystkie strony w poszukiwaniu ciebie.
Aaa już cię widzę-radośnie zakrzyknęła ona-siedzę w kawiarni, stoisz obok.
Przeleciałam wzrokiem w poszukiwaniu Horpyny, w przelocie mignęła mi głowa krasnoludka z fryzurą jak z filmu Miś, gdzie każdy lok żył własnym życiem, Horpyny nigdzie nie zauważyłam, za to wesoły krasnoludek leciał w moją stronę z rozpostartymi w powitalnym geście ramionami.
Z trudem usunęłam z oczu wymyślony obraz rosłej baby i wyściskałyśmy się z krasnoludkiem jak szalone. Horpyna okazała się być drobniutką niezwykle elegancką osóbką, w butach na niebotycznych obcasach, w których śmiga, jak ja w trampkach :D.
Poszłyśmy na angielskie śniadanie, które ilością zaspokoiłoby apetyt rolnika pracującego osobiście jak koń, a potem taksówką pojechałyśmy Wood Green, gdzie mieszka Fruzia. Szybka kawa i zwiedzania Londynu dzień pierwszy zaczęłam ...

piątek, 4 maja 2018

CDN siatki i piżamy, czyli horror w pigułce ;)

Jakoś tak w trakcie oczekiwania na powrót dr. Joasi z urlopu, poczułam w dole brzucha przesuwającego się jakby hmm małego serdelka. Jako że jednostka starożytna jestem i parę chorób w życiu miałam, se pomyślałam, że znów mi się lelito wrażliwe zrobiło, zapodałam sobie anygaz w pigułce i uznałam sprawę za załatwioną, chociaż w przelocie mignęło mi w umyśle, że rozmiar i lokalizacja lelita jakby nie ta. Zlekceważyłam umysł, nie pierwszy raz z resztą, co mi na dobre nie wyszło, jak zwykle z resztą. Bo proszę ja Was, umysł he he to ja posiadam całkiem niegłupi, tylko nie jestem z nim kompatybilna, więc efekty są jakie są. Do brzegu. Po antygazie serdelek poszedł precz, co mię było uspokoiło i króciutko był spokój. Niestety kilka dni później pojechałam sobie na zakupy, ciut mocniej dźwignęłam, wniosłam koszyk do domu i chciałam się przebrać w domowe ubranka.
I w trakcie przebierania okazało się, że jestem bardzo mocno niesymetryczna. Znaczysie serdelek zamienił się w ping ponga i zmienił lokalizację na lewą stronę brzucha, ok objaw znany, spoko damy radę, bo nic się nie dzieje. Ze dwa dni później kiedy zalegałam na łożu w ramach odpoczynku, ping pong zamienił sie w spory sznurek i wtedy mię oświeciło, że to nie lelito, a mogłam się zarazić od koleżanki, co to chwilę wcześniej na przepuklinę była operowana, a ja się z nią spotkałam.
Jeszcze chwilkę później sznurek, ping pong i serdelek zlazły całkiem na dół i ulokowały się w okolicach lewej pachwiny. Na szczęście dr Joasia wróciła z urlopu, zrobiłam sobie termin i 20-04 udało mi się z nią spotkać, tak mniej więcej w okolicach końca świata, bo tam gabinet przeniosła.
I tak szybkie skierowanie do ortopedy, szybkie skierowanie do chirurga i informacja, że to niekoniecznie musi być przepuklina, a może to być jeszcze problem z kościami miednicy, co to lubią się rozejść podczas dźwigania. I jak chirurg nic nie znajdzie, to mus iść do lekarza oddolnego. Wróciłam do domu, zrobiłam termin do chirurga-szybciutko, bo w następny czwartek, we wtorek poleciałam do ortopedy, dostałam skierowanie na rezonans kręgosłupa i dwa dni później, dosłownie w przelocie zrobiwszy sobie termin u oddolnego, wylądowałam u chirurga. Odczekałam dwie godziny, weszłam do gabinetu, zostałam poproszona o kaszelek i charcząc jak stary nałogowiec, zostałam zdiagnozowana jako ofiara przepukliny. Po wykonaniu telefonu do przyjaciela jak zwykle w osobie Panterki, bo teoretycznie rozumiałam, co doktor mówi, praktycznie wolałam wiedzieć na 100%, zostałam zatrzymana na następne 3 godziny w szpitalu i przebadana na okoliczność przyjęcia w dniu następnym do rzeczonego szpitala. Wypełniłam pierdylion ankiet, które nie wiem jakim cudem rozumiałam, a czego nie rozumiałam, to se przetłumaczyłam-z tego miejsca składam podziękowania twórcom srajfonów i innych aplikacji w rodzaju słownika i o 7 rano dnia następnego zgłosiłam się na oddział. Zostałam przyodziana w śliczną koszulkę wiązaną z tyłu, co to przy chodzeniu zalotnie powiewa i prezentuje plecy oraz to miejsce, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę, niemniej śliszne jednorazowe koronkowe majtasy oraz szkolne białe i elastyczne podkolanówki rozmiar unisex, co to mają zapobiegać zatorom. Zostałam zawieziona na blok, rozśmieszyłam anestezjologa, bo na pytanie co będę mieć operowane, zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie wiem, bo zapomniałam, ale wiem, że z lewej strony, pod lewą żyłę podłączył mi się jednozębny wampir nr 2, a czarna maska pozwoliła mi oddalić się niebyt. Po mniej więcej trzech godzinach zostałam obudzona i jako szczęśliwą posiadaczkę implantu w postaci siatki przewieziono mnie na oddział, gdzie przez 6 godzin nawet pies do mnie zajrzał. Taki z kulawą nogą. Telefon podała mi sąsiadka. O 17 przyjechała kolacja, którą mogłam już zjeść, odpięli mi pustą od dawna kroplówkę i mogłam wstać, iść gdzie trzeba i przebrać się w piżamkę. Brak opieki dziennej zrównoważyły nocne wizyty co dwie godziny i pytania, czy mnie nic nie boli. Tak mniej więcej po trzecim razie miałam chęć gościa zabić. Około 8 rano w sobotę, przyszedł kolejny jednozębny wampir, pobrał krew i oznajmił, że jak wyniki będą dobre, to idę do domu. Do 13 tj. jest do obiadu znów nikt się mną nie interesował. Dopiero przyjazd Anetki, co to od jej mamy się he he zaraziłam, a która miała mnie odebrać, spowodował ruch w interesie. Bo dokładnie tak samo było z jej mamą miesiąc wcześniej.
Zjechałyśmy na kawę i po interwencji nr 2, o godzinie 14 mogłam wrócić do domu. A żeby było zabawniej, gdzieś po drodze przeziębili mnie i o ile nad katarem mogłam zapanować, o tyle nad kaszlem już nie. Co nie jest przyjemne. W kwestii jedzenia i higieny było ok.
Aktualnie przebywam w domu w charakterze ofiary jednozębnego wamipra, ponakłuwana i posinaczona w ilości hurtowej oraz wciąż zasmarkana i zakaszlana.
Także tego. Do napisania się z Państwem.


P.S. Decyzja o zmianie  pracy zapadła. Jednakowoż z realizacją muszę chwilę poczekać.

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Co ma wspólnego siatka z piżamą za dwa złote.

Rozpęd to ja mam, nie powiem. Zaledwie miesiąc przerwy w pisaniu. Oczywiście w porównaniu z przerwą bez internetową. Ale do brzegu. Tj. do piżamy i siatki.

Jakieś parę lat temu kiedy byłam naprawdę, ale to naprawdę bardzo biedna (nie żebym była teraz jakoś przesadnie bogata), zanabyłam sobie w sklepie z exkluzywną odzieżą podkoszulek w kolorze szaro niebieskim w oszałamiającej cenie 80 groszy za sztukę, a chwilę później trafiłam na spodnie piżamowe biało niebiesko szare za jedyną złotówkę. Zrobiłam sobie z tego komplecik do spania, jako że bardzo lubię mieć spalne piżamkowe kompleciki. Rzeczona piżama pomimo upływu wieku wciąż ma się dobrze i wciąż jeździ ze mną na wszelakie gościnne występy. Tego jednak gdzie ostatnio byłam, to się ani ja, ani piżama tym bardziej nie spodziewałyśmy...

24 marca chciałam sobie wstać z łóżka, ale nie dałam rady. Rozwiedziony siłom i mocom osobistą z rzeczonego łoża mię był wyrwał przy akompaniamencie głośnych ałałów. Ałały zostały jakoś rozchodzone, kawa zrobiona, kąpiel poranna wykonana i zasiadłam do dwu -godzinnej lekcji germańskiego. Już mi zaczynało być z lekka niewygodnie,dotrwałam jednak do końca lekcji, zamknęłam komunikator i... nie mogłam wstać. Kręgosłup radykalnie odmówił mi posłuszeństwa. Sobotę jakoś przetrwałam, w niedzielę nie dałam rady i mus było szukać pomocy. Być może w dużych miastach jest inaczej, u mnie na ostrym dyżurze odesłano mnie z kwitkiem. Szczęściem w nieszczęściu dostałam adres w sąsiednim mieście, gdzie uzyskałąm pomoc w postaci zastrzyku z novalginy i tabletek 600mg ibu. Zastrzyk mi nie pomógł i do domu wracałam opierając się na oczach,
co mi z bólu na wierzch powyłaziły. Ibu 600 mg tyż  nic pomógł, zrobił za to alergię w postaci pokrzywki na obliczu, wiec mus był udać się do rodzinnego partacza. Rodzinny partacz przypisał opiaty, wziął był foto kręgosłupa jeszcze z ojczyzny i wystawił zwolnienie na tydzień. Opiaty zrobiły mi szum i zawrót w głowie, za to wspaniale znieczuliły. Po tygodniu wróciłam po kolejne zwolnienie, opowiedziałam co i jak mam po prochach, poprosiłam o skierowanie na masaże, usłyszałam,że nie można i że jak chcę, to prywatnie se mogę i przystąpiliśmy do omawiania zdjęcia. Rodzinny partacz powiedział, że oglądał i że nic takiego na tym kręgosłupie nie ma oraz że 80% Niemców ma ten sam problem. Szlag mnie trafił okrutny i mówię partaczowi, że jakoś nie widzę tu 80% Niemców, za to widzę siebie z bólem. I że ortopeda powiedział mi jakiś czas temu, że za dwa, trzy lata mogę przestać chodzić. W tym momencie partacz przerwał mi wypowiedź i mówi, że chce mu się śmiać. Z lekka skonsternowana pytam z czego? A on mi na to że z polskich lekarzy. W charakterze wielkiego znaku zapytania poprosiłam o rozwinięcie wypowiedzi. No- rzecze partacz-z ich diagnozy. W tym momencie powinnam wstać i oddalić się z godnością. Niestety wstawanie i oddalanie się z godnością oddaliły się ode mnie o lata świetlne, więc plując jadem z pyska, wyjaśniłam temu..., że to doktor w Germanii tak mi powiedział, nieważne że po polsku, a po drugie, że nie dał mi dokończyć wypowiedzi. A w dokończeniu było, że jak nie będę ćwiczyć. Ćwiczyć zasadniczo nie dawałam już rady po pracy fizycznej na trzy zmiany. Partacz zamknął dziób i wypisał mi kolejne zwolnienie. W tzw. międzyczasie zrobiłam sobie sama termin do ortopedy, bo jak mam płacić, to muszę wiedzieć za co. I pojechałam kawał drogi do mojej ukochanej dr Joasi, z solenną obietnicą, że moja noga u partacza więcej nie postanie. Dr Joasia bez zbędnego gadania wystawiła skierowanie do ortopedy, a ortopeda po oklepaniu mi kręgosłupa, dał skierowanie na rezonans. Kiedy go zrobię, to nie wiem, bo dr Joasia dała mi jeszcze jedno skierowanie, które ma ścisły związek z piżamą...



                                                                                      CDN...