środa, 26 czerwca 2013

Charakter mi się wredny zrobił...

Obok mnie mieszka rodzina. Małżeństwo polsko-romskie i ich dzieci. Na hmm Romce (będę poprawna politycznie) zostałam zmuszona do ćwiczenia asertywności. W życiu bym się po sobie nie spodziewała, że będę w stanie obcą osobę wyzwać od debili i nieuków łamane przez tumanów. A jednak.
Jeszcze niedawno cała zapłakana schowałabym się w jakimś ciemnym kącie. Ale nie teraz. Dzisiejsza ja to już nie tamta zastraszona szara mysz.
Tak długo babsztyl okropny dopiekał mi do żywego, że w końcu nie wytrzymałam. Powiedziałam co miałam do powiedzenia, dodając te mało sympatyczne epitety. Babsztyla zatkało. Precedens się stał, bo do tej pory nikt nie odważył się stawić jej pola. Woleli ustąpić niż narażać się na obelgi, bo mordę ma niewyparzoną.
 A ja nic - kamienny spokój i swoje.
     I tu się objawił mój świeżo nabyty wredny charakter - miałam" radochę" , zwyczajną ludzką radochę,że w końcu mi się udało. Że w momencie, kiedy ktoś mnie gnębi, potrafię o siebie zawalczyć. I chociaż wiem, że przede mną jeszcze dużo pracy nad swoją własną osobą, to ten balon asertywnej euforii utrzymuje się do dziś :-)).

P.S. O tej uroczej rodzince jeszcze będę pisać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz