środa, 20 listopada 2013

Klątwa mojej babci-cz. III


W pewną słoneczną, mroźną niedzielę babcia zabrała mnie na wycieczkę zatytułowaną "Szlakiem mojej matki". Zwiedziłam amerykańskie meliny tym tylko różniące się od polskich, że na podwórkach i w domach walały się nieco inne niż u nas sprzęty, nieco inne połamane meble, stare lodówki, pralki, zużyte opony.
Takie widoki znamy z amerykańskich filmów. Myślę że brud i smród był taki sam jak polski. Poznałam też ludzi, w większości mężczyzn, którzy tym różnili się od naszych rodzimych degeneratów, że mówili w obcym języku. Jak moja matka porozumiewała się z nimi, nie mam bladego pojęcia, bo absolutnie nie znała języka.
Kiedy wróciła po pierwszym wyjeździ,e miała zapisane te wszystkie "bołszity, kademydź, bicz, frizer, synk itp, zapisane jak się wymawia.I tak dygresyjnie:  po trzech miesiącach, zupełnie zapomniała jak się po polsku mówi i było na ten przykład:" wiesz tam pod synkiem leży, eeee zapomniałam jak to się nazywa, no wiesz w kitczenie..."
Niemniej jednak przedstawiani mi ludzie na wieść czyją jestem córką, okazywali dziką radość połączoną z chęcią brania mnie w objęcia. W jaki sposób przemieszczała się na spore odległości od domu babci też pozostawało dla mnie tajemnicą, ponieważ teleportacja oraz proszek Fiuuuu nie były wtedy powszechnie znane. Szczególną estymą darzył mnie niejaki Pit, znajomy p.o. dziadka, który jako jedyny bywał czasami czysty i mówił dziwną mieszanką polsko-rosyjską. Owa szczególna estyma wynikała jak mniemam z mojego niezwykłego podobieństwa do matki albowiem azaliż i ponieważ oraz  niestety jestem do niej podobna jak dwie krople wody. O ekhm ekhm urodzie piszę :-). Zbulwersowana widokami, bo AŻ takiej meliny w moim domu rodzinnym nie było, siedziałam z malutkim dzieckiem na rękach, bo ono też zostało zaproszone,  wgnieciona w siedzenie samochodu. Chyba po to, żeby mnie dobić, babcia zapytała: "widzisz, widzisz co wyprawiała twoja matka?". Dzisiejsza o wiele starsza ja odpowiedziałaby babci, że" zanim stała się moją matką, była Twoją córką", ale wtedy siedziałam cichutko, jak zwykle biorąc na barki wyczyny swej protoplastki.
Mijały lata. Co jakiś czas moja matka leciała do Ameryki, żeby "zaopiekować się matką". Wracała sfrustrowana i wściekła, bo babcia wciąż ją wychowywała. Nie pal, nie pij, nie garb się, siedź prosto, tego nie ubieraj, jak to robisz niezdaro i takie tam. Wydaje mi się, że matka wszelkie" niedogodności" związane z pobytem  odbijała sobie mówiąc wszem i wobec: "lecę do Ameryki, byłam w Ameryce, właśnie wróciłam z Ameryki". Taki rodzaj "latającego" snobizmu.
W tzw. miedzy czasie  zmarł p.o. dziadka, a babcia z racji wieku poszła na "rytajer". Postanowiono, że babcia przeprowadzi się do swego najmłodszego dziecka i jego rodziny. Wytrzymali z nią niespełna pół roku bo albo hodowlę świnek zakładać chciała w ramach oszczędzania, a to pola warzywne uprawiać na skalę masową oraz zaczęła wychowywać żonę wujka. A to nie tak ziemniaki obrała, a to ucho od rondla nie w tę stronę, a to że nic nie potrafi i co z niej za kobieta...Babcia wróciła do siebie i przez czas jakiś nie utrzymywali ze sobą kontaktów. Znów moja matka zaczęła latać w celach opiekuńczych.
Potem wujek zachorował. Z racji tego, że mieszkali wysoko w górach w stanie NiuJork, gdzie zimy były bardzo ostre i to wujkowi nie służyło, przeprowadzili się do Albemarle w stanie Nortkarolajna. A że sumienie mieli, to zabrali ze sobą babcię, co by sama w swojej dziczy marnie nie szczezła. Oczywiście do osobnego domku. Ostre, mroźne zimy zamienili na ciepłe i wilgotne oraz na dodatek w postaci ujów, mójów, dzikich wężów w ogródkach, które to węże podobno chodziły po oknach, Znaczy pełzały.
Babcia wyczytała gdzieś, że środek odstraszający węże i inne takie, zawiera w sobie naftalinę. Więc nie kupiła środka tylko samą naftalinę i obsypała pola wokół domu w promieniu kilometra. Po pierwszym deszczu wężów żadnych nie było w promieniu chyba 100 km, ale wredni sąsiedzi, co się nie poznali na tej nowatorskiej metodzie, grzecznie poprosili babcię o sprzątnięcie naftalinowych kulek. Podobno śmierdziało okrutnie jeszcze przez kilka tygodni. Co na to węże, nie wiem, nic nie powiedziały:-).
Wujek zmarł. Babcia będąc wcześniej chyba 3 razy w Polsce i WIDZĄC bardzo dokładnie jak wygląda życie i dom mojej matki, uznała, że ma już dość swojej Ameryki i na stare lata chce wrócić do Polski bo tu jeszcze wnuczki i prawnuki są i stworzą jedną wielką szczęśliwą rodzinę,bo to "dzieci córki" a nie wyrodnego syna, co ją z domu wygnywał.Wyganiał.
 I wróciła.

CDN...

4 komentarze:

  1. ale umiesz stopniowac napiecie... w najciekawwszym miejscu przerwa..... ;))) pozdrawiam Gosia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie za przemiły komentarz:-). Bardzo staram się o taki właśnie efekt. :-)

      Usuń
  2. Edyto, bierzesz udział w pisaniu świątecznych opowiadań u Magdy Kordel? Jeśli nie, to zachęcam, bo masz wielki talent pisarski.
    Szkoda, że to nie fikcja literacka, ale czyta się świetnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, talent pisarski? Gosianko to czwarte małe szczęście w dniu dzisiejszym. Komplement od kogoś Twojej klasy, to coś zupełnie wyjątkowego :-). Dziękuję bardzo moja Anko Gurowianko:-).Mnie się wydawało, że raczej krasomówcą jestem :-), ale w tej kwestii czy pisanie podobne do gadania, to trzeba by było zapytać Wsóweczki, bo ona zna mnie oho, ho albo i dłużej.I nie biorę udziału w pisaniu opowiadań, bo mi do głowy nie przyszło, że mogłabym. I nie wiem jakby takie pisanie na temat mi wyszło, bo idąc za radą Gilberta Blythe,którą skierował do Ani Shirley po jej niepowodzeniach pisarskich, piszę tylko o tym, co znam :-). Dziękuję raz jeszcze:-)

      Usuń